Blisko ludziPolacy mają dość drożyzny. "Od polskich ziemniaków wolę zagraniczne bataty, bo tańsze i zdrowsze"

Polacy mają dość drożyzny. "Od polskich ziemniaków wolę zagraniczne bataty, bo tańsze i zdrowsze"

Polacy mają dość drożyzny. "Od polskich ziemniaków wolę zagraniczne bataty, bo tańsze i zdrowsze"
Źródło zdjęć: © money.pl
23.05.2020 12:33, aktualizacja: 23.05.2020 12:55

– Chciałam zrobić dla rodziny zupę kalafiorową, ale gdy mąż przyniósł mi z bazarku kalafiora za 12 zł, ręce mi opadły – mówi Magda z Radomia. W sklepach wszystko drożeje na potęgę, a warzywa i owoce stają się towarem luksusowym. Marek od pewnego czasu przestał kupować jabłka. Bogna ma dość sprzedawców, którzy wmawiają jej, że mają ekologiczną żywność i sprzedają ziemniaki po 10 zł.

Magda ma 34 lata i jest mamą dwójki dzieci w wieku przedszkolnym. Warzywa i owoce powinny stanowić podstawę diety takich maluchów. Całej rodziny zresztą również. Sęk w tym, że ceny zwalają z nóg. – Co pójdę na bazarek albo do sklepu, to po prostu nie dowierzam. Pamiętam przecież, co było w tamtym roku. Pietruszka po 20 zł za kilogram. Na głowę nie upadłam, po prostu przestałam ją kupować. Ale nie widzę, żeby w tym roku miało być lepiej – przyznaje.

Rok 2019 rzeczywiście mocno wyśrubował ceny warzyw i owoców. Złożyła się na to przede wszystkim susza, która dotknęła wiele europejskich krajów. Niestety, w tym roku nie zanosi się, że będzie taniej. Eksperci szacują, że kilogram czereśni może kosztować nawet… 50 zł. Specjaliści WWF alarmują, że z powodu suszy za kilogram marchewki być może zapłacimy 40 zł, a za bochenek chleba – 15 zł. „To nie scenariusz science fiction, a rzeczywistość, która może nas czekać” – przestrzegają. Oprócz suszy wysokie ceny żywności to również skutek przymrozków i koronawirusa.

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w kwietniu 2020 roku w porównaniu z analogicznym miesiącem ubiegłego roku wzrosły o 3,4 proc. W kwietniu 2019 roku cena żywności w Polsce była niższa o 7,8 proc.

Jak donosi „Fakt”, na giełdzie w podwarszawskich Broniszach za 1 kg polskiej młodej fasolki szparagowej trzeba zapłacić (w hurcie) 45 zł, za bób 44 zł. Od polskich ziemniaków tańsze są importowane z Hiszpanii bataty. Właśnie dlatego Magda od pewnego czasu przerzuciła się na słodkie ziemniaki. – I tańsze, i zdrowsze, i smaczniejsze – uważa. – Robię z nich frytki, zapiekanki, a nawet ciasta. Cała rodzina zadowolona.

Kobieta przeanalizowała swój ostatni paragon za zakupy spożywcze. Kilka pozycji szczególnie rzuciło jej się w oczy. – Kiełbasa 12 zł, masło 7 zł, kilogram pomidorów 12 zł, twaróg 4,50 zł, cukinia, jedna sztuka, 6 zł. To wszystko jest o połowę za drogie. Jeśli człowiek chce jeść zdrowiej, to musi płacić i to niemało – mówi. W ubiegłym roku w wakacje pojechała pod Radom na plantację do znajomego, któremu pole obrodziło w truskawki. – Dał nam łubiankę i wziął symboliczne 5 zł. Truskawki zbieraliśmy sami. Dzieci były zachwycone. A ile truskawek najedliśmy się, zbierając! W tym roku też będziemy szukać takich okazji, oby tylko koronawirus nie pokrzyżował nam planów.

Cztery jabłuszka za 5 zł

Bogna z Kielc też kręci nosem na ceny warzyw i owoców. – Kiedyś jak się szło na targ, to za 50 zł można było się obkupić. A teraz? Wiadomo, jak jest. Wezmę trochę ziemniaków, marchewki, kapustę, cebulę, trochę owoców i pieniądze wydane – opowiada. Ostatnio w supermarkecie na jej osiedlu pojawiły się szparagi po 7 zł za pęczek. – Następnego dnia poszłam na targ, gdzie cena szparagów wahała się między 12 a 15 zł! Pobiegłam z powrotem do supermarketu, ale oczywiście po szparagach za 7 zł nie było już śladu.

Bognę najbardziej mierzi fakt, że sprzedawcy wykorzystują modę na eko, by bezkarnie windować ceny. – Coraz częściej spotykam się z sytuacją, że na targu sprzedawca zapewnia mnie, że jego ziemniaczki muszą kosztować 10 zł za kilogram, bo są eko, bio i tak dalej. Jakie bio? Gdzie certyfikaty? Mam mu wierzyć na słowo? Wtedy mi mówi, że wyrosły na polu i nie spryskiwał ich chemią. A ja mam za takie ziemniaki płacić astronomiczną cenę – irytuje się 43-latka i zwraca uwagę na drożejące pieczywo, mięso, nabiał. – Mały chlebek za 6,99 zł w znanym dyskoncie to gruba przesada.

Marek przeciera oczy ze zdumienia, gdy widzi ceny jabłek. – Drożyzna! – denerwuje się. – Cztery jabłuszka za 5 zł to żart. Czasem można znaleźć tańsze, ale przecież z powodu epidemii trudno biegać po sklepach i szukać, gdzie taniej – dodaje. Dlatego z jabłek na razie zrezygnował. Poluje za to na okazje. – Jak się trafią maliny za 4–5 zł czy banany za 3–4 zł, to biorę. Truskawki zacząłem kupować importowane, bo dużo tańsze i smaczne. Polskie już pojawiły się w sprzedaży, ale 30 zł za koszyczek na pewno nie zapłacę – mówi.

Mężczyznę irytuje fakt, że z powodu koronawirusa ludzie potracili pracę, a drożyzna jak była, tak jest. – To jest po prostu cyniczne, że tyle osób nie ma z czego żyć, a ceny szybują w kosmos. Ja mieszkam tylko z narzeczoną i nie mamy dzieci, więc o tyle nam łatwiej, ale narzeczona jest kosmetyczką i od początku pandemii nie zarabia. Ale chyba zawsze tak było, że ci, co bardziej cwani robili biznes w czasach kryzysu.

Dotknięty takim stawianiem sprawy jest pan Zenobiusz, rolnik spod Radomia, który prowadzi gospodarstwo rolne od ponad 40 lat. – Nieprawda, że podnosimy ceny, żeby jak najwięcej zarobić. Na to składa się wiele rzeczy, np. dotkliwa susza, a teraz wirus. Ludzie nie mają świadomości, że ceny narzucają pośrednicy, którzy kupują od nas towar i sprzedają go na targach, w sklepach. Nie opływamy w luksusy – denerwuje się pan Zenobiusz, dodając, że z powodu koronawirusa w tym roku jest bardzo trudno o pracowników sezonowych. – Zgłasza się mało ludzi, a ci, co chcą pracować, żądają wynagrodzenia dużo wyższego niż w ubiegłych latach.

Jego słowa potwierdzają analizy ekspertów Polskiego Instytutu Ekonomicznego, którzy szacują, że z powodu pandemii brak pracowników przy zbiorach może sięgać w najbliższym czasie nawet 40–50 proc., czego skutkiem będzie wzrost cen żywności.

Gotować z głową

Okazuje się jednak, że są też plusy drożyzny. Magda z Radomia przyznaje, że w jej domu skończyło się marnowanie żywności. – To była nasza pięta achillesowa – nie kryje. – Kupowane niemal hurtowo jogurty, które się wyrzucało, bo przekraczaliśmy termin ważności. Teraz nie ma o tym mowy.

Nauczyła się też paru trików, dzięki którym udaje jej się zaoszczędzić parę groszy, a rodzina je zdrowo. – Przede wszystkim najpierw wykorzystuję to, co mam i dopiero potem robimy zakupy. A wcześniej bywało różnie: jakieś stare marchewki obrastały pleśnią i kończyły w koszu na śmieci. Teraz to dla mnie nie do pomyślenia. Tak planuję posiłki, żeby najpierw zjeść to, co mamy w domu – tłumaczy.

Zdaniem Magdy pod tym względem świetnie sprawdzają się zupy. – Wrzucam wszystko do gara, gotuję, potem miksuję, doprawiam, dodaję łyżeczkę oleju lnianego i gotowe. Poza tym to jedyny sposób na moje dzieci, które stronią od warzyw – zdradza.

Magda wykorzystuje ponadto niezjedzone potrawy – np. resztkę obiadowej zapiekanki zjada na kolację albo mrozi. Z kolei Bogna przestrzega, by nie kupować nowalijek. – Nowalijki omijam szerokim łukiem. Są drogie, a do tego mogą szkodzić zdrowiu, więc wolę je sobie odpuścić – przyznaje. Marek z narzeczoną stara się nie ulegać kaprysom i kupuje to, co akurat najtańsze. – Idziemy na targ i patrzymy na ceny. Lubimy gotować, więc podejmujemy decyzje spontanicznie, co będzie dziś na obiad – wyjaśnia. Dodając: – Wydaje mi się, że to chyba jedyny plus tego całego koronawirusa, że można sobie w domu spokojnie pichcić.

Zobacz także: Siłaczki odc. 6. Cykl Klaudii Stabach. Dajemy kobietom wsparcie, na jakie zasługują

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1319)
Zobacz także