Polacy zmienili stosunek do pandemii. Liczby zgonów nie robią już wrażenia
– Teraz już się nie boimy koronawirusa, więc to paliwo, którym jest strach, przestało na nas działać – mówi w rozmowie z WP Kobieta dr hab. Maciej Wróblewski, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Polacy rozluźnili się w kwestii przestrzegania obostrzeń. Chętniej wychodzą z domów, nie zawsze noszą maseczki, jeżdżą na zagraniczne wakacje. Dlaczego zmieniło się nasze podejście do realnego zagrożenia, jakim jest COVID-19?
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Po roku trwania pandemii coraz trudniej utrzymać Polaków w domach. Częściej nie nosimy maseczek, nie przestrzegamy dystansu społecznego, wyjeżdżamy na wakacje, spotykamy się w większych grupach. Z czego to wynika?
Prof. Michał Wróblewski, socjolog: Im dłużej trwa pandemia, tym bardziej jesteśmy nią zmęczeni, coraz trudniej nam się dostosować do ograniczających nas obostrzeń. Kolejna kwestia związana jest też ze stosunkiem Polaków do instytucji państwa i regulacji życia społecznego przed rząd. Nasze podejście jest inne, mniej karne, niż w krajach skandynawskich czy też w Niemczech, gdzie społeczeństwo jest bardziej skłonne do przestrzegania zasad. Gdy cofniemy się do marca czy kwietnia ubiegłego roku, to zauważymy, że Polacy, owszem, dostosowywali się do obostrzeń, ale to nie wynikało z tego, że zaufaliśmy naszym władzom czy byliśmy bardziej przykładnymi obywatelami, którzy wypełniają polecenia. To wynikało ze strachu. Z badania "Społeczeństwo wobec epidemii" Konrada Maja i Krystyny Skarżyńskiej, psychologów z SWPS-u, wynika, że respondenci im mieli mniejsze zaufanie do innych ludzi, tym byli bardziej skłonni do przestrzegania obostrzeń. Wiązało się to jak sądzę z przekonaniem, że w obliczu poważnego zagrożenia nie mogliśmy oczekiwać pomocy od innych, tylko dbać sami o siebie, na przykład siedzieć w domu. Teraz już się nie boimy koronawirusa, więc to paliwo, którym jest strach, przestało na nas działać.
Kolejną kwestią rozluźnienia Polaków w kwestii przestrzegania obostrzeń jest niekonsekwencja organów władzy w zarządzaniu państwem w sytuacji kryzysowej. Jeśli spojrzymy na to, jak lockdowny wyglądały w innych krajach europejskich, to przede wszystkim zauważymy, że były o wiele twardsze niż w Polsce, nie licząc tego pierwszego w marcu i kwietniu, który był radykalny. Nasz rząd wolał sięgać po czasowe, cały czas przedłużane, ale lżejsze ograniczenia życia społecznego, niż inne kraje Europy Zachodniej. Ponadto ludzie obecnie nie do końca poważnie traktują nakazy i zakazy, bo nie rozumieją, dlaczego fryzjerzy nie mogą pracować, markety budowlane są zamknięte, a z drugiej strony sklepy sprzedające książki czy karmę dla zwierząt są otwarte.
Na nieposłuszeństwo Polaków mogą też wpływać sprzeczne komunikaty ze strony rządu? Raz słyszeliśmy, że wygrywamy z pandemią, a potem mieliśmy drugą falę pandemii.
Oczywiście. Sprzeczność w komunikacji politycznej przekłada się na nieodpowiednie zachowania społeczne, zwłaszcza w kontekście zarzadzania kryzysowego. Wypowiedzi rządzących w dużej mierze kształtują opinie i decyzje Polaków, bo czołowe postaci sceny politycznej są jednocześnie ważnymi postaciami życia społecznego. Gdy prześledzi się ich wypowiedzi w mediach, można, niestety, zauważyć wiele przykładów sprzecznych komunikatów. Słyszeliśmy, że koronawirus jest w odwrocie, że wygrywamy z pandemią, a później miała być narodowa kwarantanna, kolejny twardy lockdown, który ostatecznie nie doszedł do skutku. Rząd w lekceważący sposób rzuca daleko idące stwierdzenia, które później powodują, ze ludzie nie wiedzą, co mają myśleć.
Robiliśmy badania w Instytucie Socjologii UMK dotyczące postaw Polaków w stosunku do pandemii. Jedno z pytań brzmiało: "Czy spotkał/a się pan/pani z fałszywą informacją dotyczącą pandemii?". Jeśli ktoś się spotkał, to miał wskazać, czego dotyczyła ta informacja. Respondenci podawali fake newsy takie jak to, że wirus powstał w laboratorium w Chinach lub jest związany z falami 5G. Ale co ciekawe, duża część osób zacytowała słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który powiedział, że wirus jest w odwrocie. To smutna konstatacja, że część Polaków interpretuje komunikację rządu w kategoriach fałszywej informacji.
Obecnie obostrzenia w Polsce nakładane są na dwa tygodnie. Później są aktualizowane. Nie wiemy tak naprawdę, jak będzie wyglądać sytuacja w naszym kraju np. za miesiąc. Ciągłe zmiany też mają wpływ na nasze podejście do pandemii?
Tak, porównałbym to do sytuacji, gdy ktoś jest nam winny pieniądze i umawia się z nami na spłatę rat pierwszego dnia każdego miesiąca. Gdy ten dzień nadchodzi, okazuje się, że mamy poczekać jeszcze dwa tygodnie. Czekamy i znów dowiadujemy się, że tych pieniędzy nie ma. Gdy mówi się nam, że coś się wydarzy, a później każe się nam czekać, to w pewnym momencie przestajemy podchodzić do sprawy poważnie i przestajemy współpracować. Z drugiej strony rozumiem też postawę rządu, bo biorąc pod uwagę dynamikę pandemii, trudno przewidzieć, co się wydarzy w przyszłości.
W minioną sobotę w jednej z miejscowości w Polsce odbyło się nielegalne wesele, które zakończyło się wizytą policji. Ogrom ludzi stanął po stronie państwa młodych, którzy mimo tego że złamali prawo, zostali uznani za poszkodowanych. Z drugiej strony krytykuje się celebrytów, którzy wyjeżdżają na zagraniczne wakacje, choć prawa nie łamią. Skąd biorą się te podwójne standardy? Czemu jedno zachowanie spotyka się z naszą aprobatą, a drugie nie?
Każdy z nas pewnie choć raz w życiu był na weselu lub na nie pójdzie. To dla nas ważna uroczystość, związana z tradycją, wpisana w naszą kulturę, więc pewnie dlatego Polacy są bardziej skłonni, by bronić tego rodzaju praktyk, nawet gdy nie powinny mieć miejsca, niż celebrytów na Zanzibarze. Zagraniczne wyjazdy kojarzą się z pewnego rodzaju wysokim statusem społecznym i zamożnością, a obecnie w dobie pandemii, wielu ludzi nie stać na drogie wyjazdy. Te podwójne standardy widzimy też, gdy włączamy telewizję i widzimy zlot motocyklistów na Jasnej Górze, gdzie 10 tys. osób tłoczyło się jedna obok drugiej. A przecież jest to zakazane, nie można się gromadzić. Obserwując to, rodzi się takie podejście, że skoro oni nie przestrzegają reguł, to my też nie musimy.
8 kwietnia Ministerstwo Zdrowia podało informację, że odnotowano 954 zgony z powodu koronawirusa lub współistnienia COVID-19 z innymi schorzeniami. Tego dnia poinformowano również o ponad 27 tys. nowych potwierdzonych przypadków zakażeń. Czy te liczby nie robią już na nas wrażenia?
Z badania "Ryzyko, zaufanie, choroby zakaźne. Polki i Polacy o pandemii", które wykonał Instytut Socjologii UMK w Toruniu, wynika, że Polacy nie ufają oficjalnym statystykom dotyczącym liczby zakażeń i zgonów. Większość respondentów uważa, że są zawyżone: 37 proc. w przypadku liczby zakażeń i 45 proc. w przypadku liczby zgonów. Co więcej, jesteśmy w czołówce rankingu państw, które mają nadmiarowe zgony, prześcignęliśmy większość krajów Unii Europejskiej, a mimo to nie było żadnej reakcji społecznej na te dane. Ani się nie przestraszyliśmy, ani nie domagamy się zdecydowanych działań ze strony rządu. Myślę, że nie przeżywamy śmierci w kategorii zbiorowej tylko indywidualnej. Problem dotyka nas dopiero wtedy, gdy umrze ktoś z naszych bliskich.
Co musiałoby by się wydarzyć, by Polacy znów zaczęli bardziej przestrzegać obostrzeń?
Myślę, że rządzący musieliby być bardziej konsekwentni zarówno w kwestii nakładania obostrzeń, jak i egzekwowania ich przestrzegania. Potrzebna jest ta spójność rządu na poziomie symboliczno-komunikacyjnym. Nie może być tak, że skoro jest wprowadzony nakaz noszenia maseczek, to jedni za niezałożenie jej dostają mandat, a drudzy nie i widzimy w mediach polityka, który na twarzy maseczki nie ma i nie ma z tego powodu żadnych konsekwencji. Albo inny przykład - gdy był zakaz wchodzenia na cmentarze, a zobaczyliśmy Jarosława Kaczyńskiego, który na cmentarzu jednak się pojawił. Uważam, że to wydarzenie miało poważne skutki społeczne i mogło się przełożyć na postawę ludzi w stosunku do obostrzeń. Nie zmienimy mentalności Polaków na przestrzeni miesiąca czy trzech. Nie sprawimy nagle, że ludzie staną się przykładnymi i posłusznymi obywatelami w sytuacji pandemii. Przez ponad rok uczyliśmy się funkcjonowania w pandemii, ale też lawirowania między obostrzeniami, bo nam na to pozwalano.