Blisko ludziPolka projektuje dla księżnej Kate i Meghan Markle. "To również ciężka praca fizyczna"

Polka projektuje dla księżnej Kate i Meghan Markle. "To również ciężka praca fizyczna"

Monika Ciesiełkiewicz z Ditą von Teese w pracowni Philipa Treacy'ego
Monika Ciesiełkiewicz z Ditą von Teese w pracowni Philipa Treacy'ego
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Katarzyna Pawlicka
22.12.2021 18:26

Do Londynu przeprowadziła się kilka lat temu. Nie znała języka, ale dzięki determinacji, odwadze i - przede wszystkim - umiejętnościom trafiła do najlepszej pracowni modniarskiej na świecie. Dziś nakrycia głowy stworzone przez Monikę Ciesiełkiewicz noszą gwiazdy filmu i muzyki oraz członkinie rodzin królewskich.

Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Przez pięć lat pracowałaś u Philipa Treacy’ego - najbardziej znanego kapelusznika na świecie. Jego projekty noszą członkinie rodziny królewskiej i gwiazdy muzyki pop, m.in. księżna Kate czy Lady Gaga. Jak dziewczyna z Polski trafiła do tak elitarnej pracowni?

Monika Ciesiełkiewicz: W Londynie zamieszkałam przypadkiem, przeprowadziłam się tutaj ze względów osobistych. Kompletnie nie znałam języka, ale rozesłałam do kilku pracowni maile, w których zamieściłam zdjęcia moich prac. Philip na taką wiadomość odpisał i poprosił mnie o życiorys. Wtedy, w okolicach czterdziestych urodzin, napisałam swoje pierwsze CV – wcześniej prowadziłam własną działalność - i zostałam zaproszona na, przemiłą zresztą, rozmowę. W jej trakcie Philip starał się zadawać mi jak najprostsze pytania i mówił bardzo wyraźnie (śmiech). Dla mnie wielkim szczęściem było, że w ogóle mogę tam iść, zobaczyć na własne oczy legendarną pracownię. Nie znam osoby z branży, która nie chciałaby pracować dla Tracy’ego. Myślałam nawet, że może zatrudnię się w tym miejscu jako osoba sprzątająca, byle tylko być blisko tych projektów, oglądać je każdego dnia na własne oczy (śmiech). Ostatecznie zostałam przyjęta na trzymiesięczny okres próbny, a po jego zakończeniu zostałam w firmie na dłużej.

Jesteś modystką z wykształcenia?

Tak. Niestety, jeżeli ktoś – tak jak ja – chciał uczyć się tego zawodu w Polsce pod koniec lat 80., był skazany na szkołę zawodową. Dziś zresztą takich szkół nie ma już wcale. W podstawówce świetnie się uczyłam, dlatego było to dla mnie trochę upokarzające, ludzie z mojego otoczenia też byli bardzo zdziwieni, mówili, że się marnuję. Jednak już po pierwszej wizycie w pracowni modniarskiej, na którą zabrała mnie mama, wiedziałam, że chcę tworzyć kapelusze. Nie interesowało mnie nic innego.

Pracowałaś w zawodzie w Polsce?

Przez pewien czas tak – właśnie w pracowni modniarskiej. I to bardzo mi się już tutaj, w Londynie, opłaciło. Najlepszym sposobem, żeby nauczyć się tego zawodu, jest bowiem praktyka - nie zastąpią jej żadne studia wyższe czy kursy. Moje umiejętności techniczne docenił też Philip. Wzruszyłam się, gdy podziękował mi imiennie w albumie wydanym z okazji 25-lecia jego pracy.

Jak odbywa się taki proces zamawiania nakrycia głowy przez osoby z najwyższych sfer?

Najpierw powstawała kolekcja obejmująca określoną liczbę wzorów. Każda z nas, a pracowałam wyłącznie z czterema osobami z różnych zakątków świata, musiała umieć wykonać wszystkie wzory od A do Z. Zazwyczaj jednak przypisywano nam poszczególne modele według umiejętności i preferencji, i to właśnie nimi się zajmowałyśmy. Przed rozpoczęciem pracy otrzymywałyśmy karteczkę z nazwiskiem klientki, dokładnym wymiarem głowy oraz informacją o zamówionym wzorze. Niesamowite było dla mnie, że Philip, który odniósł przecież międzynarodowy sukces, był z nami cały czas w pracowni, brał do ręki igłę z nitką i pracował od rana do wieczora.

A największe gwiazdy przychodziły czasem, by go przy tej pracy podglądać.

Na początku to było dla mnie bardzo ekscytujące. W pracowni zjawiały się takie sławy jak Naomi Campbell czy Kate Moss. Pewnego razu Philip zabrał mnie na koncert Lady Gagi – jego wiernej klientki. Miałam okazję z nią porozmawiać, wypić wspólnie szampana w jej garderobie. Najmilej wspominam jednak wizytę Kate Bush, która była niesamowita: bardzo ciepła, przeurocza, z każdym z nas chwilę porozmawiała.

Monika z Lady Gagą w garderobie gwiazdy
Monika z Lady Gagą w garderobie gwiazdy© Archiwum prywatne

Zdradzisz kilka nazwisk twoich stałych klientek?

Zawsze śmieję się, że gwiazdy i członkinie rodziny królewskiej, także Kate Middleton, dla której nakrycie głowy przygotowywałam np. dwa dni temu, noszą kapelusze bez mojej metki, ale za to z moim DNA, bo czasem podczas pracy nad wymagającym projektem dosłownie leje się krew.

Bardzo często robiłam nakrycia głowy dla żony księcia Karola – Kamili Parker-Bowles. Jej zamówienia trafiały właściwie wyłącznie do mnie. Fantastycznym przeżyciem był dla mnie także ślub Meghan i Harry’ego. Wielu gości włożyło tego dnia kapelusze, które od początku do końca robiłam osobiście. To był m.in. kapelusz księżnej Kate, ale też bordowa opaska Demi Moore. Zdjęcia z tego wydarzenia były przecież w mediach na całym świecie, co dla mnie z jednej strony było źródłem ogromnej radości, z drugiej natomiast smutku, że przecież omawia się te stylizacje, również w polskiej prasie, ale nikt nigdy nie wspomina o tym, kto jest za nie odpowiedzialny. To nie jest wiedza powszechna, a szkoda.

Wiem, że współpracujesz także ze światowej klasy projektantami – wszak kapelusze czy inne nakrycia głowy coraz częściej pojawiają się na wybiegach.

Spektakularnym doświadczeniem było tworzenie kapeluszy do kolekcji Valentino – takich z tysięcy piór, w kształcie meduzy. Nad tym projektem siedziałyśmy od rana do nocy, zdarzało się, że przychodziłyśmy do pracowni jednego dnia rano, a wracałyśmy do domu kolejnego dnia po południu, bez spania. Najpierw trzeba było wykonać bazę takiego kapelusza, do której następnie przyczepiałyśmy strusie pióra. Przy czym ten efekt bardzo długich, powiewających piór trzeba było osiągnąć, dzieląc normalne pióra na pojedyncze, ciut grubsze od włosa elementy i sklejać je oraz zszywać ręcznie, by stworzyć jedną linię. W każdym kapeluszu były ich tysiące.

Kapelusze dla Valentino, przy których pracowała Monika Cieśielkiewicz
Kapelusze dla Valentino, przy których pracowała Monika Cieśielkiewicz© Archiwum prywatne

Czyli praca modystki to nie jest – jak mogłoby się zdawać – zajęcie lekkie i przyjemne?

Przede wszystkim, z czego niewiele osób zdaje sobie sprawę, to również ciężka praca fizyczna. Materiał – jeszcze gorący, prawie parzący – naciąga się na drewniane formy, a to wymaga sporo siły. Dlatego zawsze śmiejemy się z innymi modystkami, że mamy ładnie zbudowane ramiona. To również często zajęcie żmudne – robiłam kapelusze do spektaklu i na jeden z nich przypadały 3 tys. dwumilimetrowych kryształków, które trzeba było precyzyjnie obok siebie przykleić.

Równie ważny, co umiejętności techniczne i precyzja, jest w tym zawodzie kontakt z klientem.

Dzisiaj modystka to ktoś pomiędzy projektantem a psychologiem. Rozmawiając z klientką czy klientem, musimy trochę odkryć, jaką jest osobą. Często nasza praca polega również na ocenie, w czym klientka będzie czuła się dobrze, staramy się też jej pokazać, ile może zmienić odpowiednio dobrany kapelusz. Bo paradoksalnie może on spełniać dwie opozycyjne wobec siebie role: ukryć nas przed światem lub sprawić, że będziemy widziani, wyróżnimy się. Z własnego doświadczenie wiem, że gdy wchodzę gdziekolwiek w kapeluszu, a obok jest 10 pięknych, młodych dziewczyn, i tak wszyscy podejdą do mnie i będą ten kapelusz komplementować (śmiech).

Kobiet, które chcą nosić kapelusze czy inne nakrycia głowy jest jednak coraz więcej. Myślisz, że to "efekt Kate" czy "efekt Meghan"?

W pewnym stopniu na pewno. Pamiętam, jak robiłam brązowy beret dla Meghan Markle, który był pierwszym nakryciem głowy, jakie założyła po oficjalnym ogłoszeniu związku z Harrym. Już dwa dni później jedna z amerykańskich stron reklamowała "beret Meghan", który natychmiast pojawił się w sprzedaży, oczywiście w podrobionej wersji. Teraz, gdy robię rzeczy dla Jane Taylor, widzę, że jak tylko księżna Kate pokaże się w jakimś fascynatorze czy kapeluszu, kolejnego dnia mnóstwo klientek zamawia ten sam model.

Duży wpływ na tę zmianę miał jednak sam Philip Tracey, dzięki któremu kapelusze oraz inne nakrycia głowy zaczęły nosić gwiazdy, celebrytki, młode, modne osoby. Dziś kapelusz nie jest już elementem garderoby z szafy babci. Ja noszę go również w połączeniu ze sportowymi butami, a warsztaty, które prowadzę, cieszą się ogromnym powodzeniem. Wiele kobiet, także Polek, które odniosły już jakiś sukces zawodowy, zrobiły karierę, nagle rzucają wszystko, także zajęcia przynoszące dobre pieniądze, i zaczynają robić kapelusze.

Monika podczas wyścigów konnych Royal Ascot w kapeluszu Philipa Treacy'ego
Monika podczas wyścigów konnych Royal Ascot w kapeluszu Philipa Treacy'ego© Archiwum prywatne

Ty również działasz już pod własnym szyldem "Maria Monica".

Odeszłam od Philipa tylko dlatego, że nie mogłam użyć całej mojej kreatywności. Nadal współpracuję z projektantami, tworzyłam też np. nakrycia głowy do serialu kręconego w Hong Kongu czy dla tancerek występujących z Robbiem Williamsem. Ale mam coraz więcej klientek, często z polecenia innych, zadowolonych pań. Chciałabym w przyszłym roku zaznaczyć swoją obecność na rynku z przytupem wystawą kolekcji, a później ruszyć wreszcie ze stroną internetową.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (68)
Zobacz także