Polska nastolatka u ginekologa: "Coś tam jej dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele"
Prawda jest brutalna. Polki pojawiają się w gabinetach ginekologów w trzech przypadkach: kiedy są w ciąży, kiedy chcą w niej być albo kiedy mają raka. Nastoletnie córki przyprowadzają natomiast za rączkę. Oficjalny powód "bolesne miesiączki", nieoficjalny – "żeby nie wróciła z wakacji z brzuchem". Z dr Grzegorzem Południewskim, ginekologiem i położnikiem rozmawiamy o polskich nastolatkach.
12.09.2018 | aktual.: 12.09.2018 13:50
Helena Łygas, WP Kobieta: Tyle się mówi o kulejącej edukacji seksualnej w polskich szkołach, o mitach związanych z płodnością czy problemami ginekologicznymi. Co wobec tego polska nastolatka przychodząc do ginekologa już wie?
Dr spec. ginekolog położnik, Grzegorz Południewski, Gameta Warszawa: Z całego spektrum zagadnień najpełniejszą wiedzę ma o menstruacji. W tej chwili w Polsce dziewczynki zaczynają miesiączkować średnio między 11 a 13 rokiem życia, do tego ten akurat aspekt zostaje dość szczegółowo omówiony w szkole i to nie na cieszącym się złą sławą wychowaniu do życia w rodzinie, ale na biologii. Proszę pamiętać, że przed 15-16 rokiem życia dziewczynki są kierowane do ginekologów dziecięcych, więc młodszych osób w gabinetach nie spotykamy, a tym samym to są już nastolatki dla których menstruacja nie jest nowością.
A jak przeciętna nastolatka stoi z wiedzą na temat kwestii związanych ze współżyciem?
Jakiś zasób wiedzy ma, tyle że bardzo ogólny, żeby nie powiedzieć - powierzchowny. Czyli dokładnie taki, jaka jest edukacja seksualna proponowana w polskiej szkole. Najczęściej nastolatki kojarzą wybiórczo kilka kwestii czysto fizjologicznych, bez niuansów. Wiedzą np., że jest coś takiego jak owulacja i jak przebiega. Przy czym powszechne jest przekonane, że tylko podczas jajeczkowania można zajść w ciążę.
Jakiś inny przykład powszechnego i błędnego przekonania nastolatek?
Nagminna jest wiara w to, że podczas tzw. "pierwszego razu" nie można zajść w ciążę, nawet jeśli do wytrysku dojdzie w pochwie.
Dziewczyny niepełnoletnie do ginekologa powinny przyjść z rodzicem.
Nie tyle nawet powinny, co zgodnie z polskim prawem – muszą. Opcjonalnie z zaświadczeniem, że rodzic wyraża na taką wizytę zgodę. Tutaj pojawia się też kuriozalne luka prawna – 15-latka zgodnie z prawem jest wystarczająco dojrzała, żeby współżyć seksualnie, ale bez zgody matki lub ojca nie może prosić lekarza o przepisanie antykoncepcji hormonalnej.
No dobrze, ale jeśli już przyjdzie, to rodzice chyba wyrażają zgodę?
Niekoniecznie. Bywa, że rodzicom wydaje się, że jeśli nie zgodzą się na przepisanie antykoncepcji hormonalnej to uchronią córkę przed rozpoczęciem współżycia. Nic bardziej mylnego. Młode dziewczyny czasem są w tej kwestii rozsądniejsze od własnych matek.
A czy nie chodzi tu trochę o to, że matki podchodzą do problemu na zasadzie: "a co będę truła dziecko farmaceutykami, prezerwatywa wystarczy"?
Być może, ale to naiwność. Młodzi ludzie wchodzą w okres największej potencjalnej płodności i zarówno oni, jak i ich rodzice powinni mieć tego świadomość. Antykoncepcja hormonalna to wciąż najskuteczniejsza forma zapobiegania ciąży.
Na rynku są leki tego typu skierowane do tak młodych kobiet. U tej grupy wiekowej świetnie sprawdza się też antykoncepcja postkoitalna (tabletki "po" – red.), której potencjalna szkodliwość jest z medycznego punktu widzenia minimalna ale też stosować je można tylko sporadycznie.
Przeczyta także:
Zobacz także
Na zamkniętych grupach na Facebooku można natknąć się na posty, w których nastolatki straszą się wzajemnie badaniem ginekologicznym przez odbyt. Podobno dochodzi do niego, jeśli pacjentka deklaruje, że jest dziewicą.
Konieczność badania kobiety przez odbyt może zaistnieć w przypadku podejrzenia guzów pochwy lub znajdujących się w tej okolicy. Taka praktyka badania wszystkich kobiet, które nie współżyły była powszechna w latach 60 – 70, a nawet 80-tych. Obecnie robi się to inaczej. U większości można wykonać badanie używając specjalnych małych wzierników. Do postawienia diagnozy wystarcza najczęściej USG. Można je wykonać u większości pacjentek przez pochwę, a gdy są trudności - przez powłoki brzucha. W obu przypadkach nie dochodzi tu do naruszenia błony dziewiczej.
Czyli badanie dziewic przez odbyt ma częściowo uzasadnienie obyczajowe?
Powiedziałbym nawet, że wyłącznie takie. Z obyczajowego punktu widzenia błona dziewicza była bardzo długo, a w niektórych kulturach jest nadal, jakimś takim rodzajem "zaklętej plomby", która odróżnia dziewice od reszty świata. Stanowi o wartości dziewczyny, która szykuje się do zamążpójścia. Z czysto medycznego punktu widzenia błona dziewicza nie ma żadnej funkcji w organizmie, a tym samym i wartości. Ginekolodzy oczywiście rozumieją, że jej naruszenie podczas badania może być dla niektórych pacjentek traumatyzujące.
*Niedawno ukazała się książka Izy Komendowicz "Ginekolodzy. Tajemnice gabinetów", w której polscy lekarze, w tym także Pan, opowiadają autorce o nieprawdopodobnych sytuacjach z gabinetów i szpitali. Pojawia się tam choćby historia pacjentki, która infekcję pochwy leczyła liśćmi kapusty, mającymi ją zakwasić, a tym samym "pokonać bakterie" albo kobiety, która o tym, że jest w ciąży, dowiedziała się w momencie porodu. To fascynująca i wstrząsająca lektura, ale zastanawiam się czy taka sensacja ma pozytywny wpływ, jeśli chodzi o szerzenie wiedzy. *
Oczywiście przez czytelnika taka publikacja jest odbierana w pierwszej kolejności jako ciekawostkowa, ale moim zdaniem ma bardzo korzystny wpływ społeczny. Osoby, które przeczytają z jakimi przypadkami muszą mierzyć się ginekolodzy, być może pokonają barierę wstydu i pojawią się w gabinecie. Trochę na zasadzie: "skoro ona poszła z takim strasznym problemem, to ja mogę pójść ze swoim". Książka ośmiela, żeby o sprawach może intymnych, ale przecież najnormalniejszych pod słońcem mówić w sposób jasny i komunikatywny. A z tym Polki mają olbrzymi problem. Chcą tabletek antykoncepcyjnych, a opowiadają o bolesnych miesiączkach, licząc, że tabletki przepiszemy im niejako "przy okazji".
Przeczytaj także:
Zauważył pan jakąś pokoleniową zmianę w podejściu do swojego zdrowia i seksualności, jeśli chodzi o młode pacjentki?
Tak i moim zdaniem jest to zmiana na lepsze. Już najmłodsza grupa dziewcząt, to znaczy 15-16 latki nie krępują się mówić o swoich potrzebach. Zadają pytania i to nawet, jeśli jest to pierwsza wizyta i w gabinecie siedzą z którymś z rodziców. Traktują seksualność i wizytę u ginekologa jako coś naturalnego, a nie wycieczkę do sali tortur.
Chociaż może to dowód nawet nie tyle na zmianę pokoleniową samych nastolatek, co na zmianę pokolenia ich rodziców, którzy ze swoimi córkami rozmawiają otwarcie. Często rodzice zostają z córkami podczas badania, co jeszcze kilkanaście lat temu było rzadkością. Do tego rozglądanie się po kątach i udawanie, że właściwie to trafiły do gabinetu przypadkiem, zostało zastąpione przez listę zagadnień, o które chcą zapytać.
A czy zdarza się, że rodzice niejako zostawiają ginekologa z obowiązkiem wyjaśnieniu nastoletniej córce zawiłości związanych z podjęciem współżycia seksualnego czy antykoncepcją?
Jasne, nawet ostatnio przyszedł do mojego gabinetu poddenerwowany tata z dwiema nastoletnimi córkami. Zapytał grzecznie, czy nie mógłbym im powiedzieć "co i jak", bo on jakoś nie umie, a dziewczyny jadą z kolegami pod namiot.
Pannice oczywiście były fajne, myślące, do dogadania. Problem leżał po stronie taty. Zawsze zgadzam się tłumaczyć różne zagadnienia nastoletnim córkom rodziców, którym jest trudno rozmawiać na "takie tematy". Chociaż oczywiście wygodniejsza dla lekarza jest sytuacja, w której nie musi wygłaszać takiej pogadanki.
Częstym motywem są też rodzice przyprowadzający córkę z "nieregularnymi miesiączkami". Po wyjściu mamy z gabinetu okazuje się, że chodziło o antykoncepcję, a mama doskonale o tym wiedziała, tylko jej nie przeszło przez gardło. Rodzice nie potrafią wyartykułować lęku przed ciążą u swojego dziecka, za to na wysokości zadania stają same nastolatki.
Czy 16-latka która nie zaczęła jeszcze współżyć powinna udać się do ginekologa?
Jeżeli nie ma żadnych dolegliwości i nie podejmie współżycia, to właściwie może poczekać do 18- czy 19-roku życia, kiedy wypada się zbadać choćby kontrolnie.
Jednak częstym błędem jest założenie dziewczyn będących dziewicami, że jeśli nie uprawiają seksu, to nie ma po co iść do ginekologa. Tymczasem miesiączki bardzo bolesne czy krwotoczne, upławy są pełnoprawnymi problemami ginekologicznymi, z którymi należałoby udać się do lekarza.
Młode dziewczyny, które nie zaczęły jeszcze współżycia, najczęściej nie przychodzą do gabinetów z infekcjami intymnymi, bo się wstydzą. Co nie znaczy, że takie infekcje je omijają. Można zarazić się na basenie czy podczas seksualnych zabaw bez penetracji. Kiedy taka dziewczyna pojawia się w gabinecie, najczęściej sprawa jest już bardzo zaawansowana, a co za tym idzie leczenie jest dłuższe i często także trudniejsze.
Mnóstwo mówi się i pisze o dobroczynnym, a nawet prozdrowotnym wpływie częstego współżycia seksualnego. A co z dziewczynami, może niekoniecznie nastolatkami, ale młodymi kobietami, które mają 23, 25 czy 29 lat i dalej są dziewicami? Czy możemy mówić o jakichś negatywnych konsekwencjach takiego stanu rzeczy?
Z punktu widzenia ginekologicznego brak seksu nie szkodzi. Jednak, jeśli spojrzymy na człowieka bardziej całościowo, aktywność seksualna jest przejawem szeroko pojętego zdrowia. Niewątpliwie ludzie, którzy czują się spełnieni seksualnie lepiej funkcjonują, mają mniej frustracji. Tyle że definicje "spełnienia seksualnego" mogą być przeróżne.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl