Poroniłam. "Byłam na porodówce, chociaż moje dziecko się nie urodziło"
Chrissy Teigen straciła dziecko, a jej dramatyczne zdjęcia widział cały świat. W Polsce jest wiele kobiet, które tracą ciąże i cierpią w milczeniu. Ewa poroniła dwa razy. Do dziś rozpamiętuje dzień, kiedy po raz pierwszy usłyszała, że serce jej dziecka przestało bić. – Jakby ktoś wypompował mi powietrze z płuc. Nie słyszałam, co dalej mówił doktor, nie widziałam męża, który był obok. Niewiele pamiętam z następnych dni – wspomina.
Ewa pracowała jako niania. Przez ponad 15 lat opiekowała się cudzymi dziećmi. Wiedziała, że sama też chce zostać kiedyś mamą. Miała 34 lata. Gdy zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym, czuła wtedy "pełnię szczęścia". Lekarz potwierdził ciążę w szóstym tygodniu. W dziewiątym zrobiła pierwsze USG. Zobaczyła swojego maluszka, którego tak bardzo pokochała od pierwszego ruchu. Teraz mówi, że cieszyły ją nawet poranne mdłości, chociaż pewnie wtedy przeklinała każdego, kto użył perfum w jej towarzystwie.
11 tydzień ciąży. Wstała, jak gdyby nic. Zero mdłości. – Czułam się lekko. Nie wiem, jak to opisać. Wiedziałam, że powinno być inaczej – mówi.
Następnego dnia pojawiła się na kontroli. Wtedy usłyszała coś, co do dzisiaj nie daje jej spać. – Powiedział, że serduszko mojego dziecka nie bije. Czułam, jakby ktoś wypompował mi powietrze z płuc. Nie słyszałam, co dalej mówił doktor. Nie widziałam męża, który był obok. Niewiele pamiętam z następnych dni – opisuje.
Nie chciała nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Leżała na łóżku, płakała i wewnątrz umierała. – Wyłam z bólu, chociaż nic mnie nie bolało – wspomina. – Mój mąż płakał ze mną. Milczał i tulił się do mojego brzucha – mówi. Wiedziała, że może na niego liczyć. Znali się prawie całe życie.
Ewa myślała, że usłyszenie tamtej wiadomości będzie dla niej największą traumą. Nie wiedziała, że wizyta w szpitalu będzie jeszcze większym koszmarem. Trafiła na porodówkę. Kobieta, która właśnie straciła dziecko, leżała w towarzystwie przyszłych mam. Podłączone pod EKG słuchały bicia serc swoich dzieci. A Ewa płakała, zakrywała sobie uszy poduszką, zaciągała kołdrę na twarz, chciała uciec.
– Po jakimś czasie zaczęłam płakać na głos i znowu myślałam, że tam umrę. Każde uderzenie serduszka dziecka, które nie było moje, było jak szpilka. Tysiące szpilek. Byłam na porodówce, chociaż moje dziecko się nie urodziło – mówi.
Po jakimś czasie jedna z pielęgniarek przeniosła pozostałe pacjentki do drugiej sali. – Wtedy było cicho, słyszałam tylko jedno serce. Potem przyszedł do mnie lekarz. Nie rozmawiał ze mną w ogóle. Zbadał, porobił zdjęcia i dużo pisał. A ja tylko patrzyłam na ostatnie zdjęcia mojego dziecka. Zapytali, czy mogą wysłać płód na badanie histopatologiczne. Żadnej propozycji pochówku czy stwierdzenia płci nie było.
Prawie dwa lata później Ewa po raz kolejny usłyszała, że zostanie mamą. Ciąża trwała 8 tygodni. Poroniła.
– Czasem myślimy, jakby to było, gdyby te dzieci z nami były. Znaleźliśmy przypadkiem grób dzieci o tym samym nazwisku co nasze. Nie znamy ich, to zbieg okoliczności. Zanosimy tam znicze i kwiaty. Traktujemy, jakby to był grób naszych dzieci. Rozmawiamy o pustym domu bez śmiechu i tupania małych stópek. Wspominamy czas, kiedy dowiedzieliśmy się o ciąży i jak wyglądało tych kilka tygodni pełnych uśmiechu, planowania, a także obaw, czy sobie poradzimy. Mimo upływu lat nadal myślimy o tym czasie. Oglądamy zdjęcia USG. Wyobrażamy sobie, jak wyglądałoby to dzieciątko – mówi Ewa.
Ewa i jej mąż pogodzili się, że "rodzicielstwo nie było im dane". Rany powoli się zabliźniają, jednak nadal pojawiają się dni, kiedy 39-latka zastanawia się, "w czym była gorsza" od innych kobiet. Zawsze gratuluje, kiedy słyszy, że czyjaś rodzina się powiększy, ale nie ukrywa, że czuje wtedy pustkę. Twierdzi, że to uczucie trwa chwilę, ale nadal się pojawia. Czasem myśli, że ona już nie lubi dzieci. Drażnią ją, chociaż wie, że to "tylko" trauma.
Dobra wola
Małgorzata Bronka jest członkiem stowarzyszenia Rodziców Po Poronieniu i wspiera rodziny dotknięte tą tragedią. Pracuje z parami, które potrzebują nie tylko wsparcia psychologicznego, ale również prawnego. W rozmowie z nami wyjaśniła, dlaczego często kobiety po utracie dziecka trafiają na porodówki i nie zawsze otrzymują pomoc ze strony psychologów.
– To oczywiście wszystko zależy od placówki. Są szpitale, ale raczej nieliczne, w których jest zatrudniony psycholog. Niestety, zazwyczaj jest sam na cały szpital i też niekoniecznie musi specjalizować się w żałobie po poronieniu, a najczęściej to i tak kończy się tylko krótką interwencją. Po prostu nie ma specjalistów – tłumaczy.
– Jeśli chodzi o odosobnione miejsce w szpitalu, to tutaj również to zależy od woli szpitala. Oczywiście są dokumenty prawne, tworzone przez zespoły powołane przez kilku wojewodów, w których formułuje się rekomendacje, jak postępować w przypadku niepowodzeń położniczych, ale to, czy te przepisy będą zastosowane, zależy od dobrej woli lekarzy i położnych oraz warunków w placówce. Wiem, że fizycznie jest trudno znaleźć łóżko oddalone od kobiet w ciąży czy płaczących dzieci – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
"Niech pani jak najszybciej zajdzie w następną ciążę"
Anja Franczak mówi o sobie, że jest "towarzyszką w żałobie" – pomaga poradzić sobie z trudnymi emocjami po stracie bliskiej osoby. Jest również kobietą, która sama straciła swoje dziecko. Z własnego doświadczenia, ale również z opowieści swoich podopiecznych wie, że kobiety często w takich sytuacjach nie otrzymują wsparcia ze strony szpitala.
– Znam kobiety, które opowiadały o tym, że były traktowane z szacunkiem i wyrozumiałością, ale są też takie, które twierdzą, że pobyt w szpitalu był dla nich dodatkową traumą. Ja czułam, że otrzymałam za mało informacji. Nie wiedziałam, co się tak naprawdę stało, co teraz będzie, jak będzie wyglądał zabieg. Nie dostałam propozycji wsparcia psychologicznego, ale wiem, że niektóre szpitale w Warszawie takie rozmowy zapewniają. Jedyną radą, jaką usłyszałam, było, żebym jak najszybciej zaszła w kolejną ciążę, jakby to miało być jakimś lekarstwem – mówi.
Anja podkreśla, że nie ma idealnej recepty na żałobę. Nie możemy określić, czy ktoś przechodzi ją dobrze, czy źle. Szczególnie w tak delikatnym przypadku, jakim jest poronienie. Nie powinno się narzucać kobietom, jak powinny się zachować po stracie tak bliskiej osoby. – Zamiast porad, lepiej jest zadawać pytania. "Czego potrzebujesz?", "Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?", "Czy chciałabyś mi o tym opowiedzieć?". Nie stawiajmy żadnych tez i nie umniejszajmy straty. Porady typu: "Jesteś młoda, jeszcze będziesz miała dzieci" są krzywdzące, a my powinniśmy być wyrozumiali i empatyczni – radzi.
– Z drugiej strony mam poczucie, że poronienie nie powinno być aż takim tematem tabu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że według statystyk co czwarta ciąża kończy się poronieniem. Ja tego nie wiedziałam. Kiedy straciłam dziecko, myślałam, że coś ze mną musi być "nie tak", skoro nie udało mi się donosić ciąży. A to wcale nie ze mną było coś złego. Takie rzeczy się dzieją, dlatego trzeba zaznaczyć, że nie jest to wina kobiety – apeluje.
Anja otwarcie mówi o tym, że straciła dziecko. Gdy się odważyła na to wyznanie, dostała wiele wiadomości od kobiet z całej Polski, które okazywały jej wsparcie i dziękowały, że utworzyła przestrzeń na ich ból i cierpienie. – Uważam, że Chrissy Teigen wykazała się dużą odwagą, że podzieliła się swoją stratą z całym światem. To na pewno nie było łatwe. Szczególnie że w internecie pojawiają się różne opinie, często też negatywne. Myślę, że to dobrze, że o tym mówi i zdecydowała się to pokazać – ocenia.
– Często nie zdajemy sobie sprawy, że rytuał pożegnania, uhonorowania straty ma bardzo dużą moc, jeśli chodzi o uspokojenie i zamknięcie pewnego rozdziału. To samo może tyczyć się pochówku takiego dziecka. Moim zdaniem jest to bardzo ważny krok, który może mieć pozytywny wpływ na przebieg żałoby. Ważnym detalem w wypowiedzi modelki był fakt, że mówi o swoim dziecku po imieniu – Jack. Pożegnała się z nim jak z osobą. Dajmy kobietom prawo zdecydować, jak chcą się pożegnać – apeluje Franczak.
"Fanaberia" rodziców
Co w sytuacji, gdy rodzice chcą pochować dziecko? Choć mają do tego prawo, nie zawsze jest to możliwe.
– Prawo mówi, że możliwość jest zawsze, ale niestety tylko mówi. Żeby dopiąć wszelkich formalności związanych z pochówkiem, trzeba przygotować dokumenty i określić płeć dziecka. Jeżeli do poronienia dochodzi we wczesnych tygodniach ciąży, to płeć można ustalić tylko przez badania genetyczne, które są płatne, więc jest to pierwsza przeszkoda, bo wiadomo, że nie każdego na to stać. Potem szpital musi wystawić dokument, który nazywa się kartą martwego urodzenia. Następnie trzeba udać się do urzędu stanu cywilnego, aby zarejestrować dziecko, oczywiście należy nadać mu imię. I wtedy otrzymujemy odpis aktu urodzenia z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe – tłumaczy Małgorzata Bronka.
Ola nie doświadczyła bólu, jaki towarzyszy poronieniu, ale była przy siostrze, która musiała się z tym zmierzyć. Dziewczyna do dziś wspomina, w jakim była szoku, kiedy usłyszała, co musiała zrobić jej siostra w urzędzie.
– Kiedy moja siostra była w piątym miesiącu ciąży, zdiagnozowano u niej guzek, który mógł doprowadzić do poronienia. Od razu po diagnozie dostosowała się do zaleceń lekarza i czas spędzała głównie w domu, nie wychodziła na spacery ani na zakupy. W połowie piątego miesiąca trafiła do szpitala i niestety poroniła. Z jej opowieści wiem, że nie czuła się zaopiekowania, a personel potraktował ją bardzo źle, rzucając nieprzyjemne komentarze w jej stronę. Niedługo po tym, jak tego doświadczyła, musiała podać w szpitalu, jak będzie nazywało się dziecko. Tu nikt nie dawał czasu, nie litował się, to była szybka medyczna procedura – tłumaczy.
Bronka zauważa, że często to nie bezduszne przepisy stoją na drodze rodzicom, a ludzie. – Wymagane badania genetyczne we wczesnym etapie ciąży są bardzo ciężkie do przeprowadzenia. Często, kiedy dochodzi do poronienia naturalnego, nie można odczytać płci dziecka. To są procedury, które na każdym etapie mogą rodzić problemy, ale największą przeszkodą, z którą borykają się rodzice, jest niechęć ze strony personelu szpitala, dla którego taki pochówek jest niepotrzebną fanaberią, dlatego często nawet nie informują rodziców o takich możliwościach, nie zwracając uwagi na to, że to może być ważne dla pary – mówi.