Blisko ludziPowiedzenie żonie o zdradzie to czysty egoizm. To ona musi teraz podjąć decyzję

Powiedzenie żonie o zdradzie to czysty egoizm. To ona musi teraz podjąć decyzję

Dla jednych przyznanie się do zdrady to wyraz odwagi cywilnej i uczciwości wobec partnera. Dla drugich to egoistyczne zrzucanie z siebie odpowiedzialności i obarczanie bliskiej osoby ciężarem własnego występku. Czy do zdrady lepiej się zatem przyznać, czy może zachować tę tajemnicę, często zupełnie niesłodką, dla siebie?

Powiedzenie żonie o zdradzie to czysty egoizm. To ona musi teraz podjąć decyzję
Źródło zdjęć: © 123RF

16.12.2018 18:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Cudzołóstwo istnieje, odkąd wynaleziono małżeństwo i równie długo jest przedmiotem tabu. Zdradę cechuje trwałość, której małżeństwo może tylko pozazdrościć - powiedziała Esther Perel, specjalizująca się w zdradach małżeńskich terapeutka par. Jak twierdzi psycholożka, nie ma jednej obowiązującej definicji tego, czym jest zdrada. Jednym wystarczą pikantne smsy, by uznać partnera lub partnerkę za wiarołomnych, zdaniem innych prawdziwa zdrada dokonuje się dopiero na polu seksu. Jak twierdzi Esther Perel, z powodu ogromnej rozległości definicji zdrady, szacunkowe dane dotyczące liczby zdradzających ludzi wahają się od 26 proc. do 75 proc. Jeszcze większa rozbieżność ma miejsce w przypadku przyznania się do cudzołóstwa. 95 proc. badanych powiedziało, że zdecydowanie nie powinno się oszukiwać zdradzanego partnera. Jednak tyle samo osób zadeklarowało, że w przypadku romansu nie powiedziałoby o tym partnerowi. To jak? Mówić czy nie mówić?

Rafał i Milena

Byli parą od czasów liceum. - Big love, studia, ślub, trójka dzieci - podsumowuje pierwsze lata związku Rafał, 39-letni inżynier. I dodaje, że życie jego, Mileny i ich dzieci wypełniły przede wszystkim codzienne obowiązki. Przyjemnych chwil, zwłaszcza wtedy, gdy dzieci były małe, prawie nie pamięta. - Kocioł, jaki jest w domu przy trójce dzieci, jest nie do opowiedzenia. Nie masz czasu na nic. I nie przekonują mnie te brednie o dobrej organizacji, planowaniu i znajdowaniu czasu dla siebie. Oboje pracowaliśmy i musieliśmy to wszystko ogarnąć. Czasem było fajnie, ale często nie. Na zmianę, jak to w życiu. Ale więcej nudy niż radości – podkreśla.

- Zaczęło się koło trzydziestki - zawiesza głos, jakby się wstydził tego, co mówi. - Nie, nie jest mi głupio, że zdradziłem Milenę, ale tego, że stało się to w takich banalnych okolicznościach. Gdzie? Klasycznie, na wyjeździe służbowy. Po szkoleniu balanga, tańce i dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziałem. Co prawda pracowała w naszej firmie, ale w drugim końcu budynku. Tak tańcowaliśmy, tak się bawiliśmy, że nie mogliśmy się rozstać. Jeden rozchodniak, drugi, trzeci. Aż postanowiliśmy ostatniego wypić u mnie w pokoju… i poszło. Jak było? Fajnie i nijak jednocześnie. Rano miałam kaca moralnego, fizycznego i jakąś niewyobrażalną satysfakcję. Jakbym się naćpał. Zaczął się rollercoster.

Gdyby Rafał miał szczerze powiedzieć, z iloma kobietami uprawiał seks, to liczba ta na pewno sporo przekracza setkę. - W pewnej chwili zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem seksoholikiem - wyznaje. - Ale to nie to. Po prostu seks jest dla mnie tak ogromnym źródłem przyjemności, że nie chcę ograniczać go do jednej kobiety. Uwielbiam ten moment, gdy łowimy się wzrokiem, gdy flirtujemy bez słów, gdy ją pierwszy raz proszę do tańca albo przed knajpą przypalam jej papierosa. Odczuwam wtedy autentyczną radość. Ale nie odczuwam miłości, nie chcę z tą kobietą budować niczego trwałego. To tylko seks.
Rafał podkreśla, że z kochankami zrealizował niemal wszystkie fantazje seksualne. Milena nie godziła się prawie na żadne.

A co z małżeństwem? Trwało niezmiennie. - Funkcjonowaliśmy dobrze. Pewnie dlatego, że kochałem Milenę. Seks też uprawialiśmy. A jak dzieci podrosły i przestały nam się w nocy pakować do łóżka, to nawet regularnie. I ten stan symbiotyczny mógłby trwać, gdyby nie nadmierna ciekawość mojej żony. Pierwszy raz zdradziłem banalnie i wpadłem też banalnie. Nie zamknąłem komputera, poszedłem z psem na spacer, a Milena chciała szybko coś sprawdzić w googlu… I niestety natrafiła na otwarte okno na czacie, gdzie jedna z moich kochanek przesłała roznegliżowane zdjęcia. Żenada.

- Byliśmy jak włoska rodzina, głośna, wrzeszcząca, kłócąca się na śmierć i życie. Ale po odkryciu przez moją żonę zdjęć gołej kobiety w moim kompie, zaczęło się prawdziwe piekło - wspomina Rafał. - Stłukła wtedy chyba wszystkie talerze w domu, walnęła o podłogę moim komputerem służbowym, zbiła lustro.

Milena żądała przyznania się do zdrady i wyjawienia wszystkich szczegółów, Rafał przyjął strategię, że skoro nie nakryła go in flagrante, to zdrady nie ma. - Przekonywałem Milenę, że to nienormalna koleżanka, która się we mnie kocha, przysyła mi takie zdjęcia - opowiada. Twardo zaprzeczałem nie dlatego, że chciałem siebie ochronić, ale ją. Wiedziałem, że ją to strasznie zrani. Choć wtedy się udało, to już za drugim razem nie… Tym razem zaliczyłem wpadkę zostawiając niezablokowaną klawiaturę telefonu.

Rozstawali się i wracali do siebie wielokrotnie, chodzili na terapię małżeńską i indywidualną, stracili co najmniej kilka kompletów zastawy stołowej. - Na nic to się nie zdało - opowiada Rafał. - Milena nie chciała mi wybaczyć, moje zdrady dotykały ją do żywego, zaburzały absolutnie jej poczucie własnej wartości, nie rozumiała moich potrzeb. A ja po prostu uważam, że demonizowanie wierności i monogamia to przeżytek. Nie kochałem żadnej z tych kobiet, dla żadnej nie chciałem zostawić rodziny i przede wszystkim nie chciałem ranić mojej żony. Dla mnie seks to był element sobotniej zabawy, sposób na rozluźnienie. Terapeutka sugerowała, że cały czas muszę sobie potwierdzać, że jestem facetem, że się podobam kobietom… Może tak jest, nie wiem. Wiem jednak na pewno, że z powodu nieuwagi, niefrasobliwości straciłem rodzinę. Bo gdyby Milena się nie dowiedziała o moich skokach w bok, to pewnie bylibyśmy razem do tej pory.

- Zdrada to poważny sygnał, że coś zaczyna się psuć - uważa psychoterapeuta Krzysztof Tylski z Ośrodka uzależnień i pomocy psychologicznej Polana w Warszawie. - Przyczyn skoku w bok może być mnóstwo. Czasami to jest brak seksu w związku, czasem monotonia, nuda związana z tym, że partnerzy mają inny temperament i inne potrzeby. Innym razem może być spowodowane oddaleniem się od siebie i brakiem możliwości realizowania potrzeb nie tylko seksualnych, ale także emocjonalnych. A czasami to po prostu wyraz buntu wobec partnera, który chce dominować w związku. Zdarza się też, że jedna ze stron dopuszcza się zdrady, by znaleźć pretekst do zerwania, odejścia, zakończenia relacji.

Co powoduje, że ludzie, którzy jeszcze niedawno byli w sobie zakochani, tak się od siebie oddalają? - Najczęściej to kwestia braku komunikacji, czasu na rozmowę, mówienia wprost - uważa Krzysztof Tylski. - To często także brak wglądu w siebie. Bo jeśli człowiek nie wie, co się z nim dzieje, to trudno mu porozumieć się z drugą osobą. Dlatego tak ważna jest świadomość własnych uczuć, własnych potrzeb. I empatia wobec partnera.

Anka i Radek

Anka, 35-letnia właścicielka małej agencji marketingowej, gdy dowiedziała się o skoku w bok swojego męża myślała, że jest on ostatnim draniem, bo ją zdradził, zostawił. - Byłam pewna, że znalazł sobie inną kobietę, bo przestało mu na mnie zależeć. Widziałam w nim tylko zło, tylko negatywne cechy i zero mojej winy - przyznaje Anka.

Jak się dowiedziała? Domyśliła się. Radka nie było w domu kilka dni, pracował jako przedstawiciel handlowy w dużej firmie farmaceutycznej, często wyjeżdżał. Umówili się, że prosto z trasy przyjedzie po nią do biura, zrobią zakupy, pojadą do domu i zjedzą w końcu razem kolację. - Już czekałam w blokach startowych, gdy zadzwonił telefon. To Radek. - No już przyjechałem - powiedział. Jakoś tak dziwnie i obco. - Gdzie jesteś? - zapytałam jak zwykle z wyrzutem. W słuchawce cisza, ale przez ułamek sekundy. - U Myszy - powiedział. Mysza to nasza wspólna koleżanka. Od razu wiedziałam, co się stało. Pomyślałam sobie: twój facet wraca nie do Ciebie, tylko do twojej koleżanki. Strasznie mną to szarpnęło. Radek dodał, że musi się ze mną spotkać i porozmawiać. Umówiliśmy się na mieście. - Chciałem Ci powiedzieć, że jestem z Myszą i cię nie kocham - powiedział otwarcie. Zapytałam: - Zwariowałeś? Chcesz te wszystkie lata przekreślić w jeden dzień? Odpowiedział, że tak, że odchodzi. Nie zatrzymywałam go, bo zdałam sobie sprawę, że nie chcę być z facetem, który mnie nie chce. Pierwszy raz od dawna nie próbowałam na nim niczego wymusić…

Jedną z pierwszych rzeczy, które Anka uświadomiła sobie po odejściu Radka, było traktowanie go jak swojej własności. - Widzę to nagminnie. Dziewczyna wychodzi za mąż i od razu nabiera przekonania, że teraz, od dzisiaj, czyli od dnia ślubu, to ten facet jest jej. Jakby był niewolnikiem, a ona jego właścicielką. Bo skoro on należy do niej, to ma spełniać jej oczekiwania, prawda? I ja tak samo. Miałam wobec Radka roszczenia, że będzie moim księciem z bajki, że weźmie odpowiedzialność za mnie, za nasz dom, powie mi, jak mamy żyć… A gdy on to próbował robić, to kwestionowałam wszystko, co proponował, bo nie było po mojej myśli. I nie chodzi tu o żadne wielkie ideologie, sprawy zasadnicze. Tylko o całą masę przyziemnych rzeczy. Myślę, że faceci są teraz w trudnej roli: społeczeństwo wymaga od nich bycia męskimi, twardymi, stanowczymi i silnymi, a gdy tacy próbują być, zderzają się ze ścianą kobiecych oczekiwań i próbą całkowitego ich podporządkowania. Bo ja chciałam kontrolować. Nie podobało mi się, że chodził gdzieś beze mnie, bez mojej zgody… Chciałam, żeby mi się podporządkował, żeby był ojcem i mężem takim, jak ja chcę.

Dopiero pół roku po zdradzie i rozstaniu Anka zaczęła dostrzegać dobre cechy męża. - Wcześniej uważałam, że składa się z samych wad - wspomina. - I dopiero, gdy się rozstaliśmy, każde z nas miało okazję sprawdzić, jak jest nam bez siebie. I jak to jest, gdy nic nie trzeba robić pod dyktando drugiej osoby. Zdałam sobie sprawę, że czegoś mi jednak brakuje. I uświadomiłam sobie, że tęsknię za jego inteligencją, żartami, tolerancją, swobodą, którą mi daje. I zrozumiałam, że on nie chce ode mnie agresji, czyli tego, z czym sobie czasem nie radziłam. Przecież na początku znajomości myśmy się bardzo polubili - myślałam. Może to nie była miłość bóg wie jaka, od pierwszego wejrzenia, ale byliśmy super przyjaciółmi, bardzo sobie bliskimi. Zapytałam się, co się stało z tą naszą sympatią, gadaniem, wspólnym rozumieniem świata? Gdzie to jest? I wiedziałam, że to ciągle gdzieś istnieje, tylko ja tego nie widzę, bo skupiam się na codziennych problemach, obowiązkach. Przecież myśmy się lubili bardzo - powtarzałam. Nie opuszczało mnie poczucie zagubienia, utracenia czegoś ważnego. A chodzi o to, żeby spędzać ze sobą czas, być razem. Do tej pory było tak, jak bym nie chciała cieszyć się z tego związku, małżeństwa.

Anka po pół roku zaproponowała Radkowi spotkanie. Zaprosiła go na kolację, bo chciała uczciwie powiedzieć o swoich uczuciach, o tym, z czego zdała sobie sprawę. Przyszedł. - Był zaskoczony moim zaproszeniem, bo nie śmiał mi proponować spotkania. Uważał, że po tym, co zrobił, nie ma szans, bym go przyjęła - wspomina Anka. - Okazało się, że Mysza, nowa partnerka mojego męża, nie jest wymarzoną osobą. Radek przekonał się, że w tym nowym związku problemy są bardzo podobne, że jest tak samo. Zdał sobie także sprawę z tego, że nie jestem nienormalna, a tak wcześniej wielokrotnie mówił. Oczywiście, że miałam problem: krzyczałam, egzekwowałam wszystko w agresywny sposób. Ale rozstanie uświadomiło mi, że chcę to zmienić. Oboje zrozumieliśmy też, że każde z nas miało problem ze sobą, a nie z partnerem.

Zdaniem terapeuty, czasami droga do zdrady jest trudna do zauważenia, a partnerzy nie widzą, że dzieje się coś złego. - Jakże często jest tak, że wchodzimy w związek pełni nadziei i wiary, że ze wszystkim sobie poradzimy. Tymczasem okazuje się, że zobowiązania, które na siebie wzięliśmy, wcale nie są takie łatwe w realizacji, że codzienne kłopoty i obowiązki przerastają jedną ze stron, bo nie wiedziała, jak trudno jest być mężem i ojcem lub żoną i matką. I wtedy taka osoba szuka rozwiązania na zewnątrz, pocieszenia, ukojenia emocji, z którymi jest jej ciężko, bo w relacji zwyczajnie się nie odnajduje. Czasem to jest przyjaźń z koleżanką z pracy, której można się wyżalić, czasem z poznanym na szkoleniu mężczyzną. Nawet nie wiadomo, kiedy ląduje się w łóżku.

- Powiedzenie o zdradzie ma sens tylko wtedy, gdy można coś z tym zrobić, przepracować, a jeśli nie, to takie wyznanie jest źródłem destrukcji, braku zaufania, które dla niektórych jest niemożliwe do odbudowania. Tymczasem, jeśli osoba zdradzająca zda siebie sprawę z tego, co się stało, powinna iść sama do terapeuty. Choćby po to, by uświadomić sobie, na ile to jest jej problem, a na ile w związku i wtedy ewentualnie podjąć terapię par, która często wymaga też terapii indywidualnej partnerów.

Zdaniem Krzysztofa Tylskiego, mówienie o zdradzie zależy od wielu okoliczności. - Najpierw trzeba się zastanowić, po co mamy to robić, jaki to ma przynieść efekt - przekonuje psychoterapeuta. - Zdrada to głęboka, często bardzo bolesna rana, która pojawia się w relacji. Uważam, że jeśli skok w bok ma jednorazowy charakter, a osoba zdradzająca kocha partnera i chce z nim być, to powinna zostawić tę informację dla siebie.

Jak twierdzi terapeuta, czasem powiedzenie o zdradzie może być zrzuceniem odpowiedzialności na druga osobę. Partner przyznający się do cudzołóstwa twierdzi, że wyznaję prawdę, bo chce być uczciwy. - A to iluzja - uważa psychoterapeuta. - Bo robi to tak naprawdę po to, by poczuć się lepiej, by samodzielnie nie nosić tego ciężaru. I efektem przyznania się do winy jest, że ta druga osoba musi zmierzyć się z tym kłopotem, musi podjąć decyzję, co z tym dalej zrobić.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (455)