Pracuje jako grabarz. "Pytali mnie, czy mogę jeść tymi rękami"

- Pewien pan spytał prosto w oczy moją żonę: jak ty możesz chodzić z nim do łóżka? Nie powiem, zagotowałem się - mówi Robert Konieczny, autor książki "Moja przyjaciółka śmierć. Kulisy zawodu grabarza".

Roberta Koniecznego obserwuje na TikToku ponad 248 tys. osób
Roberta Koniecznego obserwuje na TikToku ponad 248 tys. osób
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Dominika Frydrych

21.10.2024 06:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jesteś pewnie najbardziej znanym grabarzem na TikToku. To nie był twój pierwszy zawodowy wybór, bo najpierw byłeś piekarzem, potem kierowcą. Jak trafiłeś do branży pogrzebowej?

Robert Konieczny: Przez mojego sąsiada. Wprowadził się kilka domów dalej, przyszedł się przywitać. Zaprosiliśmy go z żoną na grilla, rozmawialiśmy, spytałem, gdzie pracuje i dowiedziałem się, że w zakładzie pogrzebowym. To było dla mnie wielkie "wow". Byłem tego bardzo ciekawy.

Dokładnie opowiedział, jak to wygląda. Poprosiłem, żeby dał mi znać, gdyby kiedyś było wolne miejsce, bo też chętnie podjąłbym taką pracę. I tak się zdarzyło po pół roku.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kiedy miałeś pierwszy kontakt ze zwłokami?

Po tygodniu od rozpoczęcia pracy. To był zakład kamieniarsko-pogrzebowy. Na początku jeździłem z kamieniarzami, pomagałem im przy prostych pracach. A po tygodniu zostałem wrzucony na głęboką wodę.

Zaproszono mnie do pokoju, w którym przygotowuje się osoby zmarłe do ceremonii pogrzebowych. Była tam kobieta. Koledzy poprosili mnie, żebym dotknął zmarłej i zdjął jej podkolanówkę. Zrobiłem to bez problemu. To może zabrzmi dziwnie, ale ucieszyłem się, że w końcu zostałem wpuszczony tam, gdzie bardzo chciałem być. To było coś innego, zwykły Kowalski nie ma dostępu do takiego doświadczenia.

I pewnie nie chce mieć. Przypomina mi się scena z książki, kiedy szedłeś z wózkiem, na którym było ciało zmarłego i spotykałeś przypadkowe osoby.

Tak, to było w szpitalu. Zjeżdżaliśmy z kolegą windą z osobą zmarłą leżącą na wózku, który był oczywiście szczelnie zamknięty. Zatrzymaliśmy się na poziomie zero, na izbie przyjęć. Winda się otworzyła, stało tam kilka osób, które zaczęły krzyczeć na nasz widok: o, trup, trup, trup! I od razu zaczęli się rozchodzić.

Dla mnie to był szok. Spojrzałem na kolegę, on na mnie, drzwi się zamknęły i bez słowa zjechaliśmy niżej.

Często zdarzają się takie reakcje?

Generalnie ludzie często boją się podejść do trumny, nawet zamkniętej. Nie wiem, dla mnie jest to dziwna sprawa. Jeżeli żyjesz na przykład ze swoim ojcem przez dziesiątki lat i nagle ten ojciec odchodzi, to co? Będziesz się dała podejść do tego ojca później? Dla mnie to niezrozumiałe. Może dlatego, że sam nie mam z tym problemu.

A jak ludzie reagują na to, gdy słyszą, kim jesteś z zawodu? Też zdarzają się takie dziwne sytuacje?

Na początku niektórzy byli na tyle bezczelni, że pytali mnie na przykład, czy mogę jeść tymi rękami.

I co im odpowiadałeś?

Że jeść mogę normalnie. A ty się przygotuj, że prędzej czy później wylądujesz na stole, na którym będziesz przygotowywany do pogrzebu. Albo inna sytuacja - pewien pan spytał prosto w oczy moją żonę: jak ty możesz chodzić z nim do łóżka? Nie powiem, zagotowałem się.

Niewiarygodne.

Teraz raczej widzę strach i ciekawość. Wokół branży pogrzebowej jest tabu, które, moim zdaniem, nie powinno istnieć. Tam nie pracują rzeźnicy, tam pracują ludzie, którzy mają rodziny, dzieci, cieszą się życiem.

Robert Konieczny pracuje jako grabarz
Robert Konieczny pracuje jako grabarz© Archiwum prywatne

W książce uderza to, jak mówisz o zmarłych, zawsze z dużym szacunkiem. A śmierć nazywasz wręcz swoją przyjaciółką.

Bo dla mnie to są osoby zmarłe, a nie trupy. Każdy z nich to człowiek i osobna historia. A jeśli chodzi o śmierć, nie chciałem robić z niej wroga, skoro przebywam z nią na co dzień w pracy. Robię sobie z niej przyjaciółkę. Niektórzy mogą stwierdzić, że mam chyba coś nie tak z głową, ale kiedy wchodzę do chłodni, mówię: siema, co słychać? Nie do tych osób, ale do niej - bo wiem, że ona tam jest.

Dlaczego mamy bać się śmierci, skoro jest nieunikniona? Tak czy inaczej nas spotka, nasz lęk niczego nie zmieni, a ona i tak zapuka do drzwi. Lepiej otworzyć i usłyszeć od niej: o, siema, to ty.

Jednocześnie śmierć wiąże się z rozkładem, z przykrym zapachem. Czy można się na to uodpornić?

Na zapach chyba nie można. Jeśli ktoś nie ma daru, żeby nie reagować na zapachy, nie uodporni się i lepiej niech nie próbuje. Jeżeli przebywasz w nim przez dłuższy czas, czujesz go nawet w gardle. Osadza się na rzeczach, czujesz go potem od samego siebie. Nieraz jeździłem do zakładu medycyny sądowej. Lekarz, który godzinę wcześniej przeprowadzał sekcję zwłok osoby, wychodził z biura - i dalej od niego czuć.

Wiele osób pewnie nie wytrzymuje też widoku zmarłych, zwłaszcza gdy ciało jest zmienione przez chorobę czy z powodu wypadku. Co robisz, gdy bliscy jednak chcą kogoś zobaczyć ostatni raz?

Można zasugerować, że lepiej zapamiętać osobę taką, jaka była za życia. Jeżeli delikatna sugestia nie pomaga, musimy powiedzieć troszeczkę dobitniej, aczkolwiek w sposób taki, żeby nie urazić najbliższej rodziny. To oni mają najwięcej do powiedzenia przy pogrzebach, trzeba to szanować.

Ale naprawdę nie wszystkie ciała nadają się do okazania. Obraz, który zobaczy rodzina, może zaburzyć pamięć, jaką mają o bliskim. Gdybyśmy po prostu bez ostrzeżenia otworzyli trumnę, narazilibyśmy ludzi na niekiedy wielką traumę. Widok bywa naprawdę przerażający.

"W końcu zostałem wpuszczony tam, gdzie bardzo chciałem być"
"W końcu zostałem wpuszczony tam, gdzie bardzo chciałem być"© Archiwum prywatne

Jakaś sytuacja szczególnie zapadła ci w pamięć?

Gdy mama przyszła obejrzeć swoją córkę. Była po trzydziestce, strasznie schorowana onkologicznie. Ta kobieta poprosiła nas, żebyśmy otworzyli trumnę. Zrobiliśmy to, a pani stwierdziła, że to nie jest jej córka. Tak się zmieniła przez te parę dni. Ale to prawda, że niektóre ciała po zgonie już w ciągu około 48 godzin potrafią zmienić się diametralnie.

Zaczęliśmy tłumaczyć, że to naprawdę jest jej córka. Musiała przyjść inna osoba z rodziny, która to potwierdziła.

Co jest dla ciebie najtrudniejsze w pracy?

Pogrzeby dzieci. Zostają mi w pamięci, wracają mi z nich wspomnienia. Bardzo lubię dzieci, jestem strasznie wyczulony na zło wobec nich, sam mam trójkę. Każdy taki pogrzeb to dla mnie wewnętrzne przeżycie. Szkoda mi, że ten z góry zabiera dzieciaczka zamiast wziąć kogoś, kto krzywdzi innych.

Z drugiej strony, trudną dla mnie rzeczą jest też obserwowanie niektórych osób na cmentarzu. Okażmy trochę szacunku tym, którzy tam są, nie przychodźmy pod wpływem alkoholu, żeby zachowywać się jak małpy w zoo.

Spotkałeś się z takimi przypadkami?

Tak. To byli goście najczęściej niezwiązani z rodziną, na przykład koledzy zmarłego. Pamiętam sytuację, gdy ktoś po opuszczeniu trumny wrzucił kilka piw w butelkach do środka. Wyglądało to naprawdę fatalnie.

"Moja przyjaciółka śmierć. Kulisy zawodu grabarza"
"Moja przyjaciółka śmierć. Kulisy zawodu grabarza"© Materiały prasowe

Temat rodzin na pogrzebie pewnie jest szeroki. Z jednej strony - żałoba i ból, z drugiej - kłótnie i podziały.

Niekiedy widać to gołym okiem. Jedna część rodziny stoi po jednej stronie trumny, a druga po drugiej. Spotkałem sytuacje, gdy najbliższa rodzina prosiła nas, żebyśmy otworzyli trumnę, ale tylko dla wybranych osób, żeby nikt inny nie mógł już tej osoby zobaczyć. Potem ktoś przyszedł, prosił, żeby otworzyć trumnę. Niestety, nie mogliśmy, bo to do najbliższej osoby należy decyzja. Była złość i pytania: dlaczego nie chce pan tego zrobić, przecież to był mój wujek, ja go widziałem na co dzień.

Rzadko dochodzi do kłótni, ale raczej do ostrych wymian zdań, krzywych spojrzeń. Moje przesłanie: ludzie, szanujcie się, bo później dochodzi do sytuacji, że nie potraficie ze sobą porozmawiać nawet na pogrzebie.

A księża podczas pogrzebów?

Nie można wszystkich oceniać jednakowo. Niestety zdarzały się sytuacje, gdy ich zachowanie przeczyło temu, o czym mówili na kazaniach. Słyszałem księży, którzy wręcz fundowali rodzinie jeszcze większą traumę.

Jest coś takiego, jak zaświadczenie, że osoba zmarła była członkiem danej parafii. Jeśli odchodzi ci ktoś bardzo bliski, czasem nie jesteś w stanie ogarnąć wszystkiego. Bywało, że ktoś w stresie i w emocjach zapominał zabrać to zaświadczenie. I to stwarzało duże problemy.

W jednym przypadku ksiądz powiedział, że po prostu nie zrobi pogrzebu. Tuż przed. Musieliśmy na szybko porozmawiać z rodziną, czy nie chcieliby zrobić pogrzebu świeckiego ze znakami katolickimi. Zgodzili się. Mistrz ceremonii po prostu poprowadził pogrzeb, któremu towarzyszyły znaki katolickie, krzyż. Księdza nie było. Dla mnie niżej nie da się upaść.

Zwyczajnie bezduszne.

Sam spotkałem się z tym, że gdy umarła babcia mojej żony, ksiądz nie zgodził się wpuścić na cmentarz innej firmy pogrzebowej niż tej, z którą współpracuje. Dla mnie to powinno być w końcu uregulowane prawnie. Nie znajduję słów, jak określić coś takiego.

Rozmawiała Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)