Pracuje w wiejskim sklepie. "Ludzie myślą, że nie mam ambicji"

Pracuje w wiejskim sklepie. "Ludzie myślą, że nie mam ambicji"

Ola pracuje w wiejskim sklepiku
Ola pracuje w wiejskim sklepiku
Źródło zdjęć: © Materiały prywatne
15.03.2024 06:00, aktualizacja: 15.03.2024 13:10

Po sprzeczce z klientem usłyszała o sobie, że jest "właściwą osobą na właściwym miejscu". – Sklep w małej miejscowości rządzi się swoimi prawami. Tutaj wszyscy się znają, wpadają pogadać. Po całym dniu marzę tylko o tym, by choć przez 20 minut nikt się do mnie nie odzywał – opowiada Ola Rokosz.

Sklep Oli, a właściwie jej mamy, znajduje się w miejscowości Rosochackie w woj. warmińsko-mazurskim. – Pracuję w nim już dobre pięć lat, ale można powiedzieć, że znam go na wylot, bo przychodzę tu od dziecka – opowiada Ola.

Wieś Rosochackie to rodzinna wieś jej ojca. Sama mieszka w Olecku – do pracy codziennie dojeżdża ok. 6 km. – Wszyscy się znają. Ponieważ wychowywał się tu mój tata, w okolicy mieszkają ciocie i wujkowie, a nawet jak ktoś nie jest z nami spokrewniony, to i tak często jest dla mnie "ciocią" lub "wujkiem" – mówi Ola. Pracę zaczyna wcześnie. Najwcześniej latem, gdy sklep otwierany jest o 6 i czynny jest do 19. Wiosną i jesienią – od 7 do 18, natomiast teraz, w sezonie jeszcze zimowym, zakupy można w nim zrobić do godz. 17.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

– Nie jest to jakaś trudna, obciążająca psychikę praca, ale nie da się ukryć, że sklep w małej miejscowości rządzi się swoimi prawami. Są dni lepsze i gorsze, choć klienci oczekują, że zawsze będę miła i uśmiechnięta. Staram się taka być, w końcu praca to praca, trzeba się w niej zachowywać profesjonalnie. Ale czasem już po godzinie, szczerze mówiąc, jest ciężko – nie kryje Ola.

"Klienci potrafią poprawić humor"

Zwłaszcza że klienci bywają różni – dowcipnie i z przymrużeniem oka Ola opowiada o nich na swoim kanale na Tik-Toku (@olapsychola), gdzie obserwuje ją ponad 32 tys. osób. Niektórzy klienci, ci życzliwsi, od czasu do czasu przynoszą jej… obiady. Inni wpadają tylko po to, żeby zapytać, jak jej mija dzień. Są kulturalni i uprzejmi. – Zdarza się, że bezwiednie potrafią poprawić mi humor, kiedy gorzej się czuję – mówi Ola.

Czasem jednak wszystko idzie nie tak: klienci przychodzą na koniec dnia, już po podliczeniu utargu, i dziwią się, że nie mogą zrobić zakupów. Chcą bez końca plotkować. Zwracają się do niej bezosobowo: "Da mi ten chlebek, "Wyda mi?". Zadają dziesiątki pytań, również o sprawy osobiste. Albo robią zakupy "na zeszyt". – Zakupy "na zeszyt" na szczęście nie zdarzają się często – tłumaczy Ola. – Najczęściej jakiś wujek w drodze na pole wpadnie po bułkę i kiełbasę czy dzieci, wracając ze szkoły, przyjdą na lody. Zwykle jest to regulowane w ciągu 1–2 dni, a bywa, że jeszcze tego samego dnia. No, tydzień to już taki absolutny maks.

Frontem do klienta

Sklep w małej miejscowości siłą rzeczy staje się niejako centrum życia, a sprzedawca – powiernikiem i psychologiem.

– Ponieważ dobrze się tu znamy, pytamy, co u siebie, rozmawiamy o różnych sprawach. Ja też wiem, z kim na ile mogę sobie pozwolić. Niektórzy mają potrzebę porozmawiać dłużej, zapytać o radę, a nawet mi się zwierzyć – opowiada Ola, zapewniając, że nic nie wychodzi poza cztery ściany sklepu.

Czasy wyraźnie się jednak zmieniły, bo pod sklepem Oli próżno szukać miejscowych pijaczków wystających przed wejściem z puszką piwa. – Bardzo dbamy o to, żeby nikt nie bał się do nas wejść, zwłaszcza że mamy sporo przejezdnych, bo nasz sklep znajduje się przy głównej drodze – mówi. – Chcemy być dla wszystkich, żeby każdy klient czuł się u nas swobodnie.

Specyfika pracy w sklepie jest też taka, że trzeba się nadźwigać – zwłaszcza gdy się jest jedyną osobą na zmianie. – Najcięższe są skrzynki z piwem. Do tego noszenie i układanie towaru na półkach. Trochę tego trzeba przerzucić. Wtedy nie ukrywam, że po całym dniu czuję plecy – wyznaje Ola.

Nic więc dziwnego, że po powrocie do domu Ola potrzebuje właściwie tylko… świętego spokoju. – Czuję przebodźcowanie, dlatego marzę, żeby choć przez 20 minut nikt się do mnie nie odzywał. Muszę dojść do siebie, przeanalizować dzień i potem mogę już normalnie funkcjonować.

Znajomi Oli wiedzą, że sklep to nie miejsce na spotkania towarzyskie. – Gdy ktoś wpadnie zamienić ze mną parę słów, to okej, ale nie lubię, kiedy ktoś przychodzi do sklepu na kawkę i plotki. Na takie rzeczy to ja mam czas po pracy. Na szczęście moi znajomi mają tego świadomość – objaśnia Ola. Gdy jednak potrzebuje pomocy, a jej mąż pracuje, zawsze jest ktoś, do kogo może się zwrócić po pomoc.

Praca w sklepie to brak ambicji?

Na Tik-Toku Ola rozwiewa mity związane z pracą w małym sklepie.

– Niektórzy uważają, że jak ktoś pracuje w sklepie na wsi, to znaczy, że nie ma większych ambicji. A tak nie jest. Ja lubię tę pracę, myślę, że w ciągu najbliższych 10 lat nie będę jej zmieniać – twierdzi.

Od jednego z klientów usłyszała, że jest "właściwą osobą na właściwym miejscu". – Jestem szczera, nie mam problemu z tym, żeby powiedzieć pijanemu klientowi "panu już wystarczy". Miałam taką sytuację, że do sklepu przyszedł wcięty gość i chciał kupić piwo. Nie był stąd. Zwróciłam mu uwagę, zrobiło się nieprzyjemnie. Inny klient stojący w kolejce, zapytał, czy nie potrzebuję pomocy, ale odpowiedziałam, że sobie poradzę. I sobie poradziłam, a tamten chłopak szybko opuścił sklep – opowiada Ola.

Niespodzianki takie jak brak prądu się zdarzają, ale rzadko i zazwyczaj na krótko. – Kasa ma swój zasilacz, lodówki długo utrzymują zimno. Z ogrzewaniem też nie ma problemu, bo mamy w sklepie kominek – wyjaśnia Ola. Choć akurat to przy nim Ola… spaliła sobie włosy. Na Tik-Toku opowiedziała o tym tak: "To nie będzie dobry dzień. Spaliłam sobie część kucyka nad kominkiem. Tak bardzo dbałam o włoski przez zimę. Olejki, odżywki, maski".

Internauci zaraz pośpieszyli z pocieszeniem. "Łączę się z Tobą w bólu!", "Się obetnie na równo i będzie pięknie", "Wiosna idzie, trzeba przyciąć. Czas na zmiany". Filmiki Oli są lubiane i poprawiają obserwującym humor, o czym świadczą komentarze. Na niektórych nagraniach widać mamę Oli, która dziwi się… z kim rozmawia jej córka. – W końcu widzi, że nagrywam wideo i obie zaczynamy się śmiać – komentuje Ola.

Zdarza się, że ktoś rozpozna ją jako "dziewczynę z Tik-Toka".

– Ostatnio w Olecku przyglądała mi się fryzjerka i nie mogła wpaść, skąd mnie skojarzy. W końcu wykrzyknęła: "O, pani nagrywa filmiki na Tik-Toku!". Czasem słyszę: "Też pracowałam w sklepie, więc wiem, jak to jest".

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta