Prof. Marzena Dębska: Przede wszystkim słucham moich pacjentek

– Daję moim pacjentkom możliwość współdecydowania czy decydowania o różnych rozwiązaniach, oczywiście po udzieleniu im pełnej informacji – mówi prof. dr hab. n. med. Marzena Dębska, specjalistka w zakresie położnictwa i ginekologii oraz perinatologii, nauczycielka akademicka.

Prof. Marzena Dębska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne
Prof. Marzena Dębska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne
Źródło zdjęć: © East News | Wojciech Olkusnik

23.10.2024 06:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ewa Podsiadły-Natorska: W jednym z wywiadów przeczytałam, że któraś z nauczycielek odradzała pani medycynę. Nie wierzyła, że się pani na nią dostanie. Tak rzeczywiście było?

Prof. dr hab. Marzena Dębska: Tak było – z panią od biologii, która w szkole średniej była moją wychowawczynią. A ponieważ byłam dosyć krnąbrną uczennicą, to było nam razem nie po drodze. Przyznam, że trochę się wtedy na tę biologię obraziłam. Nie bardzo się jej uczyłam, ale jak usłyszałam, że się nie dostanę na medycynę, dodało mi to dodatkowej motywacji (śmiech).

Bycie lekarzem to pani dziecięce marzenie?

Nie do końca. Ale zawsze byłam bardzo wrażliwa na innych ludzi, na ich cierpienie, nieszczęście, potrzeby. Miałam odruch, żeby pomagać. Pochylałam się nad innymi, więc ostatecznie, kiedy nadszedł czas decyzji, lekarz w sposób naturalny wydał mi się zawodem, w którym będę mogła najbardziej się realizować.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kiedy przyszła ginekologia i chęć otoczenia opieką kobiet?

Będąc studentką, a potem stażystką, jak każdy młody adept sztuki medycznej chodziłam od kliniki do kliniki. Co zobaczyłam? Tu komuś obcinali nogę, tam komuś usuwali wyrostek, przepisywali jakieś tabletki, robili prześwietlenie, podłączali kroplówki. Niespecjalnie mi to wszystko pasowało, może poza kardiochirurgią, która wydawała mi się niezwykle pociągająca.

Ale tak naprawdę dopiero gdy znalazłam się na sali porodowej, poczułam, że to jest miejsce, gdzie chciałabym być. Zobaczyłam cud narodzin i uznałam, że nic nie może się z tym równać. To jest coś absolutnie wyjątkowego. Zrozumiałam, że chcę się tym zajmować, a potem jeszcze się okazało, że można leczyć dzieci nienarodzone, co stało się pasją mojego życia.

Jest pani prekursorką wewnątrzmacicznego leczenia wad serca płodów. Potrafimy diagnozować i skutecznie leczyć dzieci już na tym etapie?

Tak, potrafimy diagnozować bardzo precyzyjnie. Od lat 80. mamy w położnictwie nowoczesne aparaty USG, które zrewolucjonizowały podejście do ciąży, bo umożliwiły bezpośredni – tzn. w czasie rzeczywistym – wgląd w to, co dzieje się w macicy. Zabiegi na sercach płodów wykonuje się na świecie od początku lat 2000. Oczywiście jakość aparatów USG na przestrzeni lat się zmieniała.

Na początku dzięki nim można było zobaczyć, gdzie jest głowa, a gdzie pośladki dziecka, ale kilkanaście lat temu wykształciła się specjalna dziedzina – echokardiografia płodowa, gdzie my, lekarze, wykonując badanie USG serca, które nazywamy "badaniem echokardiograficznym płodu", potrafimy bardzo dokładnie ocenić ten narząd. I to często już w pierwszym trymestrze ciąży, gdy dziecko ma 6–7 centymetrów! To jest coś kosmicznego.

I wtedy można już leczyć?

Na tym etapie jeszcze nie możemy działać, bo struktury są bardzo malutkie, przede wszystkim za małe jest serce, ale zazwyczaj już w połowie ciąży takie możliwości się pojawiają. Grupa nieprawidłowości serca, w których możemy przeprowadzić inwazyjną interwencję prenatalną, wciąż jest wąska. Zabiegi na sercu wykonuje się najczęściej w przypadku wad zastawkowych (ciężkiego, tzw. krytycznego zwężenia zastawki aortalnej i płucnej). W pewnych sytuacjach, jeśli przeprowadzimy zabieg na sercu w okresie płodowym, jesteśmy w stanie zahamować dalszy rozwój tych wad i zniszczenie struktur serca, które po porodzie byłoby już nieodwracalne.

Nasuwa się pytanie, jak takie leczenie wygląda u nienarodzonych dzieci. Innymi słowy: jak się to robi?

Z punktu widzenia ciężarnej kobiety odbywa się to dość mało inwazyjnie; używa się grubych igieł, które wprowadza się przez brzuch matki w klatkę piersiową dziecka, do jego serca w konkretnie określone miejsce. Następnie do serca wprowadza się cewnik – my używamy specjalnego cewnika balonowego zapożyczonego z kardiologii interwencyjnej dorosłych, którym poszerzamy zwężone zastawki, rozprężając w nich specjalny balonik o średnicy kilku milimetrów.

Dziecko wcześniej całkowicie znieczulamy, wkłuwając się do żyły pępowinowej i podając do niej odpowiednie leki. Chodzi o to, aby dziecko nie czuło bólu i się nie ruszało; gdy mamy już pewność, że nic nie czuje i smacznie sobie śpi, przeprowadzamy zabieg. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że dziecko waży w tym okresie zazwyczaj kilkaset gramów, a jego serce jest wielkości orzecha i cały czas pracuje. To są zabiegi wymagające ogromnej precyzji, wykonywane w niewielu ośrodkach na świecie.

Czym kieruje się pani w swojej pracy zawodowej i w kontaktach z pacjentkami?

Przede wszystkim słucham moich pacjentek. Tego, co mi mówią, z czym do mnie przychodzą. Staram się działać tak, żeby pacjentka, która przychodzi do mnie ze swoim problemem, miała realną korzyść z wizyty u mnie. Robię wszystko, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, opiekę, wsparcie i żeby jej naprawdę pomóc.

Dla mnie pacjentka to jak członek mojej rodziny. Gdy mam jakiekolwiek wątpliwości – zawsze rozwiązuję je na jej korzyść. Kiedy kobieta w moim gabinecie mierzy się z jakimś dylematem, staram się jej pomóc w podjęciu decyzji. Daję moim pacjentkom możliwość współdecydowania czy decydowania o różnych rozwiązaniach, oczywiście po udzieleniu im pełnej informacji. Moim zdaniem partnerska relacja lekarza z pacjentką jest bardzo ważna.

Czy uważa pani, że kobiety w Polsce powinny mieć dostęp do aborcji?

Oczywiście. Zakaz aborcji jest po pierwsze fikcją, a po drugie przejawem olbrzymiej hipokryzji toczącej nasz kraj. Kobiety, które są zdecydowane przerwać ciążę, i tak to zrobią – jak nie w Polsce, to za granicą. Nie będą się zgłaszać do lekarzy ani do księży po błogosławieństwo, zamówią tabletki poronne przez internet. Taki jest współczesny świat i żadne zakazy tego nie zmienią. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej, bo naszą rolą jest zapewnić tym kobietom bezpieczeństwo, a nie je oceniać. Obowiązujące prawo uderza najbardziej w kobiety najuboższe i będące w najtrudniejszej sytuacji społecznej.

Uważam, że możliwość decydowania kobiety w kwestii przerwania ciąży w przypadkach ciężkich i nieuleczalnych wad płodu powinna być w ogóle poza jakąkolwiek dyskusją. Przerwanie ciąży wyłącznie na podstawie decyzji kobiety do 12. tygodnia ciąży jest dopuszczalne w większości krajów europejskich – powinno być możliwe i u nas.

Jako lekarz położnik chciałabym oczywiście, żeby tych ostatnich sytuacji było jak najmniej, bo dotyczy to najczęściej zdrowych dzieci. Dlatego uważam, że jednocześnie z liberalizacją prawa powinniśmy zadbać o powszechną edukację w zakresie zdrowia reprodukcyjnego i o dostępność antykoncepcji. Rolą państwa i lekarzy jest edukować, nie umoralniać.

Prof. Marzena Dębska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne w nauce.

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska

Komentarze (15)