Przeżyli razem 70 pięknych, choć dramatycznych lat. Zapytaliśmy o ich receptę na miłość
Podobno Polacy rozwodzą się na potęgę. Mówi się, że jeszcze nigdy w historii polskie małżeństwa nie rozpadały się tak powszechnie. Maria i Antoni mają im coś do powiedzenia. Dopiero co obchodzili 70. rocznicę ślubu. Przeżyli koszmar drugiej wojny światowej, nagonki na małżeństwa polsko-ukraińskie, a po wszystkim układali sobie życie na Ziemiach Odzyskanych. Dziś mówią o tym, jak miłość potrafi przetrwać wszystko.
Kiedy Agnieszka zapytała babcię, dlaczego zakochała się w dziadku, Maria się zarumieniła. Nie chciała opowiadać o tym przy mężu. Podobnie było i z Antonim. Są ze sobą już 70 lat i stanowią idealny przykład na to, że "do grobowej deski" to nie tylko puste słowa.
- Moi dziadkowie poznali się już jako dzieci – opowiada Agnieszka Łesiuk, wnuczka Marii i Antoniego. _- Przed wybuchem wojny byli sąsiadami, wychowywali się w tej samej wiosce – w Tenetnikach. Były to tereny drugiej Rzeczypospolitej. Dziadek jest trzy lata starszy od babci. Z tym ich dzieciństwem wiąże się nieco niewiarygodna historia, w którą może trudno uwierzyć, ale dziadkowie opowiadali mi ją wielokrotnie i jestem przekonana, że tak właśnie było - _wspomina.
Któregoś dnia Maria, kilkuletnia wtedy dziewczynka, szła po wodę do rzeki. Niosła napełnione wiaderka, gdy zobaczyła ją matka Antoniego. Zawołała syna, pokazała małą Marię i powiedziała: "Zobacz Antoś, idzie twoja przyszła żona". Roześmiał się tylko.
"Co tam mamo opowiadasz!" – wyrzucił.
- No i proszę zobaczyć, to rzeczywiście jest jego żona już od 70 lat – mówi Agnieszka.
Przerwane dzieciństwo
W ich dzieciństwo wdarła się wojna. Maria cały czas mieszkała w tej samej wiosce. Dopiero w 1945 roku wraz z rodziną została przesiedlona na Ziemie Odzyskane. Mroźne, grudniowe dni spędzili w bydlęcych wagonach, które były ich jedynym ratunkiem. Musieli wyjechać. Rodzice Marii byli mieszanym małżeństwem. Mama Olga miała korzenie ukraińskie, ojciec Michał był Polakiem.
_- Babcia wielokrotnie opowiadała, jak jej tata musiał zrywać się w nocy z łóżka, aby się ukrywać. Miał specjalne skrytki, kanały pod domem. Gdy tylko ktoś nieznajomy zapukał do drzwi, od razu musiał uciekać. Żyli w ciągłym strachu. Babcia przekazuje nam wiele historii, do których trudno jej pewnie wracać, jednak nie ma nic bardziej wartościowego od relacji świadków tamtych wydarzeń. Najbardziej zapadła mi w pamięci historia o okaleczonych kobietach, oskalpowanych, z obciętymi piersiami. Takich drastycznych historii, które działy się gdzieś obok nich, było więcej – _wspomina Agnieszka.
Przyjechali w okolice Chojnowa i Złotoryi. Wszyscy, tylko nie mama Marii, która była wtedy w ciąży i nie mogła podróżować. Dojechała później.
Jak wyglądały losy dziadka Agnieszki? Opowiadał jej nie raz o dniu, w którym wybuchła wojna. To zawsze wywołuje w nim duże emocje. Przyszedł tego dnia do mamy i powiedział, że ludzie dookoła mówią, że zaczęła się wojna – rozpłakał się. Dobrze pamięta, jak przed 1939 rokiem trwały manewry w ich okolicy. Potem rozpętała się ta cała zawierucha.
- Dziadkowie dużo opowiadają o czasach ich dzieciństwa na pięknych Kresach. W Tenetnikach żyli bardzo spokojnie, jak jedna wielka rodzina. Sąsiedzi pomimo różnic wyznaniowych zawsze odwiedzali się w święta, pomagali sobie. Nie było żadnych podziałów, wiele małżeństw było mieszanych. Niestety wojna zmieniła te relacje. Już nie było tak bezpiecznie jak kiedyś. Nie było wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto chciałby ich skrzywdzić. Trudno było zaufać nawet najbliższym sąsiadom. Dziadkowie pamiętają, jak bali się o siebie i najbliższych. Musieli opuścić swój dom, zostawić cały majątek życia i wyjechać w nieznane. Dookoła krążyły plotki, że najprawdopodobniej tam, gdzie jadą, zginą. Jechali pełni obaw w niewiadomą – dodaje ich wnuczka.
Ojciec Antoniego jeszcze przed wojną wyemigrował do Kanady. Jako najstarszy syn Antoni musiał już w wieku kilku lat pójść do pracy, aby pomóc matce, siostrom i młodszemu bratu. Jego rodzeństwo po wybuchu wojny zostało wywiezione na przymusowe roboty do Niemiec. Antoni wojnę od 1944 roku również spędził w Rzeszy, pracując w gospodarstwie rolnym. Po wyzwoleniu natychmiast zdecydował, że wraca do Polski. Pierwszym miastem, do którego trafił, były Katowice. Tam szukał rodziny rozsianej po kraju. Udało mu się odnaleźć brata i razem przyjechali w rejony, gdzie mieszkała już babcia Agnieszki.
- Wyjazd dziadka do Niemiec uchronił go przed tym, co działo się wtedy na Kresach. Tak naprawdę to uratowało mu życie – wspomina Agnieszka.
Wywróżone małżeństwo
- Jak się odnaleźli? – pytam.
- Babcia zamieszkała we wsi Radziechów, gdzie zresztą mieszka z dziadkiem do tej pory. Dziadek przypadkiem trafił do tej samej miejscowości - przygarnęła go pod swój dach zaprzyjaźniona rodzina – nie miał tu nikogo oprócz brata. Jak to było w tamtych czasach, wszystkie ciotki i matki szukały dla panien odpowiednich kandydatów na męża. Pewnego dnia ciocia mojej babci dała jej znać, że we wsi pojawili się chłopcy z Tenetnik. Wtedy ta postanowiła sprawdzić, czy to dawni koledzy. Pod pretekstem poszukiwań adresu do stryja wybrała się do zaprzyjaźnionej rodziny. To niezwykle wzruszające, kiedy babcia wspomina ten dzień. Mówi, że spojrzała na dziadka i pomyślała sobie: "żebyś był moim mężem" – opowiada.
Antoni zapewne pomyślał podobnie. Tak się potoczyło, że i jemu Maria bardzo się podobała. Zapomnieli kompletnie o historii sprzed lat, gdy mama Antoniego wróżyła im małżeństwo. Dopiero po jakimś czasie Antoni zorientował się, że to przecież ta sama dziewczyna, o której mówiła mu mama. Poprosił o rękę Marii, dali na zapowiedzi i wzięli ślub dokładnie 27 maja 1947 roku, w Zielone Świątki.
- Było im bardzo trudno. Babcia miała pożyczoną sukienkę, welon podobno zaliczył osiem innych ślubów, nie miała nawet ślubnych butów. Bardzo wstydziła się tego, że musiała iść do ołtarza w starych, znoszonych butach. Dziadek też pożyczał "garnitur z przeszłością" – wspomina wnuczka.
Co najwspanialsze jest w ich historii?
– To że to taka prawdziwa, nieskojarzona miłość od pierwszego wejrzenia. Wzięli ślub i jakiś czas jeszcze mieszkali z rodzicami mojej babci. Dziadek, który całe życie pracował na roli, kocha ziemię, wiedział, że chce mieć coś swojego. Kupił gospodarkę, w której mieszkają do tej pory. Całe życie więc razem pracowali. Dziadek ma 90 lat i coraz trudniejsze są długie spacery, ale najważniejszą rzeczą w ciągu dnia jest dla niego to, by iść na pole i popatrzeć czy wszystko rośnie – mówi Agnieszka.
Recepta na miłość
Za co Antoni pokochał Marię?_ - Za to, że była ładna i zgrabna – _śmieje się wnuczka.
– Ale przede wszystkim za to, że była pracowita i dobra dla innych. Potrafiła wszystko sama zrobić, pięknie szyła, zajmowała się domem, była dla niego dobra. Babcia z kolei mówi, że w dziadku podobała jej się najbardziej jego fryzura, to, że był przystojny, wysoki, podobał się dziewczynom i był dobrym kandydatem na męża. Od wszystkich znajomych w rodzinie słyszała, że to dobry chłopak. Są ze sobą już ponad 70 lat i cały czas się kochają. Ich recepta na dobry związek – obydwoje zgodnie odpowiadają, że trzeba się przede wszystkim nie kłócić, wspierać się, pomagać sobie i dzielić los tej drugiej osoby. Jeśli dzieje się coś złego, trzeba być obok siebie – mówi.
Agnieszka ma dziś 34 lata, patrzy na dziadków i widzi w nich niesamowity przykład na to, jak małżeństwo powinno wyglądać. - Można się czasami kłócić, ale widać, jak jednemu na drugim zależy, jak nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Oni są cały czas razem. Ani jedno, ani drugie nigdy nie wyjechało na dłużej, nie opuściło drugiego. Nigdy nie widziałam, żeby na siebie krzyczeli. Babcia cały czas nazywa dziadka Antoś, a dziadek babcię Marysia. Kłótnie, które czasem przecież się zdarzają, przypominają bardziej flirtowanie – przyznaje.
27 maja tego roku świętowali więc 70 wspólnie spędzonych lat. Zjechała się rodzina i wszystkim trudno było się rozeznać, ilu Maria i Antoni mają już prawnuków, a nawet praprawnuków.
- Są takimi ludźmi, którzy nikomu nie chcieli zaszkodzić, zawsze pomagali i pomagają innym i tego nas nauczyli. Rodzina, znajomi są dla nich najważniejsi – dodaje wnuczka._ - Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Wychowywałam się u ich boku i przeraża mnie myśl, co się stanie, gdy jedno z nich odejdzie. Ta energia jest czerpana z dwóch stron. Gdy zostaną rozdzieleni, obawiam się, że to, które zostanie, bardzo mocno to przeżyje. _
Jaki tam znowu rozwód
Żyjemy w czasach, gdy nieustannie bombarduje się nas informacjami o coraz częstszych rozwodach. Jeszcze nigdy w historii polskie małżeństwa nie rozpadały się tak powszechnie. W ubiegłym roku na 181 tys. zawartych związków rozstało się 66 tys. par. Oznacza to, że wskaźnik rozwodów (czyli ich proporcja w stosunku do nowo zawartych małżeństw) wyniósł 36,4 proc. Okazuje się, że współczynnik ten z roku na rok rośnie. Jeszcze dekadę temu sięgał 25 proc., a w 2010 r. przekroczył 26,6 proc. (61,3 tys. rozwodów na 230 tys. małżeństw).
Maria i Antoni to pewnie jedna z setek par, które pokazują, że w życiu można przejść przez wiele, ale miłość jest najważniejsza i dzięki niej można przezwyciężyć najtrudniejsze sytuacje. Rozwód? W ich słowniku nie ma takiego słowa.
- Jak na starszych ludzi bardzo okazują sobie uczucia. Czasem się przytulą, dadzą sobie buziaka, uwielbiają razem śpiewać, wspominać dawne czasy i co najważniejsze – spędzać czas ze swoimi dziećmi, wnukami, prawnukami i praprawnukami. To takie pocieszające i budujące, że jak się chce i się kogoś tak prawdziwie kocha, to można być ze sobą tak po prostu i dopóki śmierć nie rozłączy – mówi Agnieszka.
W przypadku tej pary "sto lat to za mało".