"Przyprowadzimy dzieci do urzędu miasta". Mieszkańcy Sosnowca oburzeni pomysłem prezydenta
Prezydent Sosnowca zaproponował dyrektorom szkół, aby nauka stacjonarna rozpoczęła się od 14 września. Arkadiusz Chęciński wychodził z założenia, że dzięki temu miasto uniknęłoby nagłego wzrostu zarażeń. Rodzice uczniów są oburzeni pomysłem, a wirusolog patrzy na to sceptycznym okiem.
Początkowo rodzice myśleli, że to tylko mglisty pomysł włodarza, jednak Chęciński nie wycofał swojej rekomnedacji. "Nadal uważamy, że zdanie ekspertów, którzy wskazują, że pierwsze dwa tygodnie września nauka nie powinna odbywać się tradycyjnie, a zdalnie jest rozwiązaniem najrozsądniejszym. (…) Czternastodniowy okres "kwarantanny domowej" może zapobiec rozwijaniu się zakażeń wirusem COVID-19, czy tworzeniu jego ognisk na terenie szkół" – czytamy w jego oświadczeniu, które wczoraj opublikował.
Decyzja miała należeć do dyrektorów szkół, którzy zdaniem Chęcińskiego mają najlepsze rozeznanie co do możliwości zarządzanej przez siebie placówki. Oddech wytchnienia w postaci dwóch dodatkowych tygodni bez uczniów w szkole z pewnością skusił niejednego dyrektora do wysłania zgłoszenia.
Tymczasem rodzicom uczniów trudno było dostrzec pozytywne strony wdrożenia pomysłu prezydenta Sosnowca. Magdalena Liberska żartowała, że będzie zawozić dziecko do biura Arkadiusza Chęcińskiego. – Panie prezydencie, rozumiem, że pierwszego września przyprowadzamy dzieci do urzędu miasta i pan, razem z pracownikami, będzie się zajmował nimi przez kolejne dwa tygodnie? – mówiła nam.
Magdalena uważa, że pomysł nie pomógłby uporać się z pandemią, a jedynie odbił się niekorzystnie na rodzicach. - Kolejny raz, ja albo mąż, musielibyśmy brać w pracy opiekę nad dzieckiem, a to naraziłoby nas na kolejne straty finansowe. Odkąd otworzyli przedszkola, to moje dziecko chodzi cały czas i nic się nie dzieje. Bawi się z innymi dziećmi na dworze i placach zabaw, a teraz nagle miałoby nie wracać? To absurd – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta.
Młoda mama należy do grona osób, które nie boją się posyłać dzieci do szkół czy przedszkoli i uważa, że w tej kwestii każdy powinien podejmować indywidualną decyzję. - Rodzice powinni mieć wybór. Nikogo nie powinno się zmuszać do rezygnacji z normalnej edukacji w szkołach. Miasta oraz państwo miały całe wakacje na przygotowanie szkół do powrotu dzieci, ale jak widać teraz, chyba tego nie zrobili – twierdzi.
Z kolei Patrycja Potoczny zwraca uwagę na inny problem, którym jej zdaniem powinien zająć się gospodarz miasta, jeśli martwi się o zdrowie swoich mieszkańców. – To, czy dzieci pójdą do szkoły od pierwszego czy od czternastego września jest bez znaczenia. Kontakt z rówieśnikami mają na ten moment wszędzie: place zabaw, boiska, parki. Większym problemem jest, co będzie w sytuacji, gdy zaczną się przeziębienia? – zastanawia się w rozmowie z nami.
- Chyba każdy rodzic wie, że sezon jesienny oznacza nieunikniony kaszel, katar czy gorączkę. Czy dalej jedyną formą kontaktu z lekarzami będą teleporady? Potrzebujemy fachowej pomocy lekarzy i stawiania prawidłowych diagnoz po bezpośredniej wizycie, a nie na podstawie prezentacji kaszlu przez słuchawkę telefonu – alarmuje.
"Praca po pracy"
Wśród osób sceptycznie podchodzących do propozycji Chęcińskiego jest Karolina, mama trójki dzieci, która na co dzień pracuje w jednym z supermarketów na terenie Sosnowca. Kobieta nie obawia się posłać dzieci do szkoły, bo jej zdaniem takie samo, a nawet może i większe prawdopodobieństwo "przyniesienia wirusa" do domu jest w momencie wyjścia do pracy. – Ja mam codziennie kontakt z setkami klientów w sklepie, a mąż pracuje w kopalni – tłumaczy nam.
– Dwa tygodnie edukacji zdalnej to byłyby dla mnie dwa tygodnie ciężkiej pracy po pracy. W przypadku moich dzieci nauka zdalna się nie sprawdziła. Na początku był chaos i nauczyciele sami byli zagubieni, a później dzieci były coraz bardziej zmęczone nauką poprzez komputer. Musiałam poświęcać sporo czasu, aby im pomóc w lekcjach, a i tak nie nauczyli się tyle, ile zazwyczaj podczas lekcji w klasie – wspomina.
Najstarszy syn Karoliny idzie teraz do szóstej klasy i matka chciałaby, aby mógł chodzić codziennie do szkoły. – Tylko tam jest w stanie rzeczywiście czegoś się nauczyć, bo my rodzice nie zostaliśmy przeszkoleni. Myślę, że edukacja zdalna sprawdza się tylko w domach, gdzie rodzice mają dużo wolnego czasu albo skończyli odpowiednie studia – przyznaje.
Prezydent Sosnowca wierzył, że dzięki opóźnieniu startu nauki w szkołach będzie można odseparować osoby, które zaraziły się koronawirusem podczas końcówki wakacji. Rodzice sosnowieckich uczniów podkreślają, że dodatkowa kwarantanna niewiele by zmieniła.
– Po pierwsze mamy mnóstwo rowerów miejskich - czy są one dezynfekowane po każdym wypożyczeniu? To samo dotyczy hulajnóg. Po drugie dzieci i młodzież mogą być w stałym kontakcie po lekcjach - na stawiki wolno iść, na plac zabaw wolno, na Pogorię wolno, do Biedronki wolno, po IKEA wolno cały dzień spacerować. A do szkoły nie? Nie rozumiem tego podejścia – mówi Monika.
Poprosiliśmy o ocenę pomysłu wirusologa dr. Tomasza Dzieciątkowskiego. Jego zdaniem jest wiele wątpliwości czy rozpoczęcie nauki w szkołach dwa tygodnie później byłoby słuszną propozycją. – Moim zdaniem to trochę wylewanie dziecka z kąpielą. Młodzi ludzie są z reguły bezobjawowymi nosicielami wirusa, dlatego trudno jest gołym okiem wykryć czy są chorzy. Założenie, że wszyscy uczniowie zostaną przez dwa tygodnie w domach i w tym czasie, ci, którzy są zarażeni, wyleczą się we własnych czterech ścianach, jest trudne do spełnienia w rzeczywistości. Młodzi ludzie mają ze sobą kontakt również poza szkołą – podkreśla ekspert.
W momencie publikacji tekstu Arkadiusz Chęciński poinformował na Facebooku, że Główny Inspektorat Sanitarny nakazał lokalnym Sanepidom, żeby wydawali zgodę na czasową zmianę sposobu nauczania tylko w wyjątkowych przypadkach. W Sosnowcu taką zgodę dostała tylko jedna szkoła. "Żałuje, że GIS nie wziął pod uwagę opinii ekspertów, Związku Miast Polskich oraz Unii Metropolii Polskich" - ubolewa prezydent Sosnowca.