Rak piersi to nie wyrok. Amazonki Małgosia i Kasia opowiadają o chorobie
– Proszę się ubrać, mój syn pyta, czemu pani nie ma piersi – usłyszała Małgosia. Teraz jest w trakcie rekonstrukcji. Pomaga Amazonkom poradzić sobie z tym, co ona ma już za sobą.
01.10.2019 | aktual.: 01.10.2019 16:15
Z dnia na dzień popadasz w rutynę. Chodzisz do pracy, odbierasz dzieci ze szkoły, wracasz do domu i dni przelatują ci między palcami. Nie robisz niczego szczególnego, ale mimo to zawsze brakuje czasu, żeby iść na badania. Może jutro, może za miesiąc. Zresztą to i tak cię nie dotyczy… Na pewno?
Nikt w rodzinie nie chorował
– Mój 10-letni syn zapytał kilka razy, czy umrę. Od pół roku sprawdza każdy punkcik na swoim ciele, każdą rankę, uderzenie. Boi się, że on też zachoruje.
Kasia miała 35 lat, kiedy dowiedziała się o chorobie. Rak piersi. Nie spodziewała się takiego werdyktu. Nikt się nie spodziewał. Przecież w rodzinie nikt nie chorował. Należała do tych kobiet, które regularnie się badają. W maju robiła USG piersi. Niczego nie wykazało. We wrześniu w trakcie kąpieli wyczuła guza. Miał już 16 mm.
Tydzień później wizyta u onkologa. Biopsja. Po ponad trzech tygodniach wynik – zmiana atypowa. Coś nie dawało jej nadal spokoju. Postanowiła, że mimo wszystko się jej pozbędzie. Umówiła się na operację za półtora tygodnia.
Kiedy było już po wszystkim, lekarz powiedział, że struktura guza była dziwna, twarda. Wynik przyszedł trzy tygodnie później. "Rak przewodowy hormonozależny" – usłyszała. Po miesiącu usunięto jej wszystkie węzły chłonne. Pięć z nich było zajętych. Rak był nadal w piersi. Musiała zostać usunięta.
Małgosia w lipcu urodziła drugiego synka. W grudniu gwałtownie schudła, piersi się zmieniły. Wyczuła guza. Dwa dni później poszła na USG. Rentgenolog przekonywała, że to tylko przytkany kanalik.
Dla pewności zleciła biopsję cienkoigłową. Małgosia powiedziała o tym swojemu interniście. Kazał biec do onkologa. Nowotwór złośliwy. Dwa tygodnie później usunięto pierś i wszystkie węzły chłonne. – Ile czasu mi zostało? – zapytała lekarza. – Nie będę z panią w ten sposób rozmawiać – usłyszała. Tego dnia płakała do wieczora.
Najgorsza jest czerwona
Do Małgosi nie docierało, że ma raka. Widziała kobiety w chustach, widziała łyse głowy, widziała peruki. Nigdy nie myślała, że będzie jej to dotyczyć. Najbardziej bała się chemii. Wielokrotnie pytała lekarki czy to konieczność. Dostała 4 wlewy chemii czerwonej, co trzy tygodnie. Chemia czerwona jest uznawana za jedną z najsilniejszych. I chociaż zabija komórki rakowe, to jej stosowanie wywołuje silne skutki uboczne. To był piątek, minęły dwa tygodnie od pierwszej dawki, kiedy zaczęły wychodzić jej włosy. Poprosiła męża, żeby ogolił jej głowę. W niedzielę mieli komunię syna.
Najgorsze było czekanie. Nie chciała mieć kontaktu z chorymi. Raz na korytarzu podeszła do niej starsza pani, wykrztusiła "O Boże… taka młoda i chora! Pewnie ma dzieci… co to będzie?". Czasem słyszała, że ktoś ma przerzuty, że ktoś umarł. Na chemioterapię zaczęła zabierać ze sobą słuchawki, laptopa, książki. Nie mogła tego słuchać. Wiedziała, że w domu czeka na nią kilkumiesięczny syn.
Kasia i jej mąż czekali z walizkami na przyjęcie na oddział. Rozejrzeli się dookoła. Większość chorych była w podeszłym wieku. – Co my tu robimy? Jak myśmy się tu znaleźli? – szepnął jej mąż. Nie mogła powstrzymać łez. Chemię zaczęła w styczniu. 4 czerwone. 12 białych. – Czerwone to inny wymiar. 5-10 dni wyjętych z kalendarza – wspomina.
Odetchnęła, kiedy przyszedł czas na białe wlewy. Choć to najmniej inwazyjna forma, nadal miała powikłania. Później jeszcze radioterapia i hormonoterapia. W tej chwili kończy leczenie. – Mam poparzoną skórę, rany, neuropatię, która się powiększyła. Obrzęk i zakrzepicę. Przez chemię nadal nie mam włosów. Paznokcie mi schodzą. Ale żyję. Dałam radę i to już za mną.
To nie jest choroba jednostki, to choroba rodzin
Choć chorowały tylko one, choroba wpłynęła na całą rodzinę. Mąż Kasi unikał tematu, nie chciał rozmawiać. Teściowie i rodzice nie potrafili powstrzymać emocji. Płakali na jej widok, jakby właśnie umierała, a przecież obiecała, że zrobi wszystko, żeby żyć.
Ma dwóch synów. Młodszy nie odstępuje jej na krok. Chce z nią spać, siedzieć, bawić się. Nie lubi, kiedy mama musi jechać do szpitala. Starszy też tego nie lubi, za każdym razem pyta, czy będzie żyć. Prosił o zapewnienia, że Kasia nie umrze, że go nie zostawi. Nie mogła mu tego obiecać.
Kiedy kilkumiesięczne dziecko Małgosi płakało, nie mogła wziąć go na ręce i utulić do snu, jak to robi każda młoda matka. Musiała się oszczędzać. Małego brała na ręce, tylko siedząc. Jej 12-letni syn wiedział o chorobie, ale starała się, żeby nie widział tych najgorszych momentów. Mówiła mu, że jest chora, ale bierze leki i wyzdrowieje. Nie było innej możliwości.
Zaczęła jednak zauważać, że 12-latek się jej wstydzi. Wstydzi się tego, że jego mama nie ma włosów. Było lato. Upały dawały się we znaki, więc kiedy zostawała w domu, nie zakrywała głowy. Syn zaprosił kolegów, wszedł do mieszkania pierwszy. Przyszedł do pokoju Małgosi i poprosił ją, żeby założyła coś na głowę. Robił tak za każdym razem, kiedy ktoś go odwiedzał.
Chociaż choroba wiele zmieniła, to Małgosia nie chciała, żeby zdominowała ich życie. Brała chemię, a potem jechali nad morze, dbała o to, żeby dzieci czerpały z życia jak najwięcej. I sama zaczęła zauważać te drobne rzeczy. Każdy uśmiech dziecka, każdy piękny widok ma teraz zupełnie inną wartość niż przed chorobą.
Stara się brać z życia pełnymi garściami, doceniać każdą chwilę, jednak zdarzały się momenty, kiedy rzeczywistość była dla niej bezlitosna. Tak, jak tego dnia, kiedy była na wakacjach. Włosy już odrosły, ale o chorobie przypominał brak piersi. Zwykle nosiła protezę, ale tamtego dnia po prostu założyła na siebie koszulkę. Siedziała na plaży, kiedy podeszła do niej ta kobieta. Poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. – Proszę się ubrać, mój syn pyta, czemu pani nie ma piersi – usłyszała. – Nigdy nie myślałam, że można coś takiego powiedzieć drugiemu człowiekowi. To było dla mnie motorem, żeby zająć się rekonstrukcją.
Życie po chorobie
– Choroba wpływa na wszystkich. Najtrudniejsze są badania i wizyty. Chciałabym zapomnieć i żyć jak dawniej, ale pomimo tego, że po chemii zapominam słowa, imiona, to tych wspomnień nie mogę zapomnieć – mówi Kasia.
Chociaż nadal każde badanie to ogromny stres czy nie ma przerzutów, to życie po chorobie nabiera innej wartości. Teraz dziewczyny doceniają drobne przyjemności. Wiedzą, jak ważne jest to, by mieć czas dla siebie, jak ważne, by o siebie dbać i przede wszystkim się badać. Razem założyły na Facebooku grupę wsparcia dla Amazonek, do której dostęp mają jedynie osoby bezpośrednio dotknięte chorobą.
– Na Facebooku jest wiele grup, ale jak się tam dostałam i trochę tam pobyłam, to zaczęło mi przeszkadzać, że nie było tam samych chorych, ale też członkowie rodziny – mówi Małgosia. W tej chwili na grupie jest prawie 1100 kobiet, które wzajemnie wspierają się w chorobie. Pomagają sobie przetrwać te najtrudniejsze chwile.
Małgosia jest w trakcie rekonstrukcji piersi, Kasia kończy leczenie. Obie wspominają o tym, jak ważne są regularne badania i wczesne wykrycie choroby.
– Po pierwsze trzeba nastawić się na sukces, po drugie przyjąć to jako wyzwanie. Ja biorę lek, który ma zapobiegać nawrotowi raka, to jest steryd, który powoduje, że puchnę, mam gorszą pamięć itd. Czytam czasem, że ktoś nie chce tego leku brać, że się źle czuje, że się nie będzie leczył itd. Ja wzięłam ślub z tym lekiem – mówi Małgosia. Zaznacza, że każda dziewczyna, która dostaje opcje leczenia, powinna cieszyć się z tego, że jest szansa na całkowite wyzdrowienie. Na przeżycie bez wznowienia choroby.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl