Robiła jej awanturę o każdy nowy lakier, o tampony. Matki zaglądają córkom do portfela
- Mama kontroluje moje wydatki, ma hasła do mojego konta w banku. Nie wiem, kiedy oddałam jej całą kontrolę nad moim życiem - mówi Martyna. Matka zarzucała jej, że jest jak ojciec, że roztrwoni wszystkie pieniądze. Z czasem jej obsesja rosła i stawała się coraz bardziej niebezpieczna.
13.04.2017 | aktual.: 13.04.2017 13:57
Pieniądze mogą być narzędziem kontroli w relacjach matek i córek. Nawet dorosłe kobiety zdają relacje z najmniejszych wydatków. Od matek zawsze słyszały, że nie poradzą sobie w życiu.
Ewelina, 33 lata
Od małego słyszałam, że moja matka pracuje ponad swoje siły tylko dlatego, że urodziła siostrę i mnie. Była sekretarką, zarabiała nieźle. Ojciec był policjantem, ale nigdy o swojej pracy nie mówił. Właściwie w ogóle mówił mało, a do mnie i do siostry to prawie wcale się nie odzywał.
Pamiętam nieznośne monologi mojej matki, że ona już nie ma siły, że ona całą tę pracę rzuci i trudno, najwyżej nie będziemy z siostrą mieć zabawek, nie będziemy jeździć na wycieczki szkolne, a do jedzenia będziemy dostawać chleb z masłem. Przez całe życie siostra i ja dostawałyśmy kieszonkowe o wysokości kilku złotych. Jako nastolatka miałam swoje potrzeby, choćby tampony, ale nie starczało mi na nie z kieszonkowego. Oczywiście musiałam się spowiadać z tych wydanych 5-7 złotych.
Matka nigdy nie oszczędzała na sobie, w łazience stały jej kremy przeciwzmarszczkowe, które kosztowały ponad 100 zł. Miałyśmy absolutny zakaz dotykania ich nawet z zewnątrz. Kiedy skończyłam 18 lat, mama kazała mi poszukać pracy. Nie mogłam jej znaleźć, Polska kilkanaście lat temu to nie amerykański film, ale mojej matki to nie obchodziło. Rozstawiałam towar na półkach w sklepie, sprzątałam wieczorami w biurze, gdzie mama pracowała, robiłam wszystko, co wpadło mi akurat w ręce. Ojciec nie miał zdania na ten temat, kiedy go zapytałam, czy nie ma nic przeciwko, że ja i siostra pracujemy zamiast się uczyć, wzruszył ramionami i powiedział, że im wcześniej nauczymy się życia tym lepiej.
Chciałam iść na studia, usłyszałam od mamy, że będę musiała płacić jej za wynajem pokoju i utrzymywać się sama. Postanowiłam, że pójdę na studia zaoczne. Dostałam się na psychologię, żałowałam, że nie będę na dziennych. Dopóki mieszkałam z matką umiałam się jej sprzeciwić, nic to nie dawało, ale wiedziałam, że ona postępuje źle. Kiedy się wyprowadziłam, stałam się jej więźniem. Pozwalałam jej na wszystko. Kiedy chciała przyjść do mieszkania, gdzie wynajmowałam pokój, godziłam się. Kiedy krzyczała na mnie, że szastam pieniędzy, bo zobaczyła kilka lakierów do paznokci, milczałam zawstydzona.
Mówiłam jej, ile zarabiam - pracowałam za barem w klubie, a w dzień jako sprzedawca w piekarni. Zdawałam relacje ze swoich zarobków i wydatków. Nigdy nie uwzględniałam małych przyjemności, tylu koktajl, piwo, nowy ciuch, ale kiedy matka przychodziła do mnie, to od razu widziała nowe rzeczy. Za każdym razem słyszałam, że jestem nieodpowiedzialna i że nie potrafię gospodarować pieniędzmi. To trwało latami. Słyszałam, że próbuję matkę szantażować swoimi małymi zarobkami, a jej przecież nie stać na utrzymywanie dorosłej córki. Kiedy skończyłam studia i zaczęłam pracę z niepełnosprawnymi dziećmi, to usłyszałam od matki, że jestem nieudacznikiem, że będę zarabiać tak mało, że znowu moje utrzymanie spadnie na nią. A ona przecież oczywiście nie ma pieniędzy. Co roku matka jeździła na fajne wakacje: Kreta, Chorwacja, Tunezja. Zabierała swoje koleżanki i jechała na 7 dni odpoczywać na plaży. Tymczasem ja pojechałam za granicę pierwszy raz do pracy, do Niemiec zbierać kalafiory. Na wakacje pojechałam trzy lata temu, kiedy poznałam mojego narzeczonego.
Mimo nienawiści do mojej matki i pretensji za te psychiczne tortury nigdy ni potrafiłam się jej sprzeciwić, bo bałam się jej. Zdawałam jej finansowe relacje z mojego życia aż do 30. roku życia. Uratował mnie mój narzeczony, który tłumaczył mi, że powinnam iść na terapię i uwolnić się od demonicznej matki. Nie było mnie stać na terapię, więc musiałam radzić sobie sama. Czasem udawało mi się sprzeciwić i nie wpuścić matki do mieszkania, w którym mieszkałam z moim narzeczonym Karolem. Czasem wpuszczałam ją, kiedy Karola akurat nie było. Przygotowywałam obiad, zapraszałam mamę i próbowałam inaczej do niej podejść, oczywiście nie chciała jeść, mówiła, że pewnie będzie musiała mi zwrócić pieniądze za składniki. Robiła swoje podsumowanie finansowe, grzebiąc nam w szafkach i wychodziła. Dziś mija pół roku, od kiedy nie kontaktuję się z matką, jestem na terapii. Próbuję zacząć żyć od nowa, bez tego ciągłego poczucia winy wobec matki i całego świata, za to, że żyję.
Martyna, 31 lat
Zawsze miałam, co chciałam - zabawki, ubrania, kosmetyki, dosłownie każda moja zachcianka była spełniana. Mój ojciec pochodził z biednej rodziny i kiedy jego masarnia zamieniła się w dużą firmę, postanowił dać mi wszystko, czego chcę. Matka patrzyła na to z przerażeniem, czasem zabierała mi nowe rzeczy, jakie kupił mi ojciec. Była bardzo nerwowa w kwestii pieniędzy, zawsze bała się, że za chwilę wszyscy wylądujemy na ulicy. Było to bezpodstawne i absurdalne, bo firma ojca się rozkręcała, a ona jako nauczycielka miała szansę na objęcie funkcji dyrektora w szkole podstawowej, w której uczyła.
Z jednej strony ojciec rozpieszczał mnie prezentami, a z drugiej matka była mega surowa i starała się nauczyć mnie, jak to ona nazywała, "szacunku do pieniądza". W związku z tym wprowadziła system domowych prac za pieniądze. Myłam okna, podłogi, kafelki w łazience za 3,5 zł. Jeśli się buntowałam i nie chciałam tego robić, mama zabierała mi jedną albo dwie zabawki z pokoju. Kiedy się buntowałam i mówiłam o wszystkim ojcu, była straszna awantura. Kiedy miałam 14 lat, rodzice zgodnie wysłali mnie do pracy na plażę, która była niedaleko od domu. Miałam sprzedawać słodycze, chodząc po plaży, potem stałam przy małym stoisku z watą cukrową. Ale z pieniędzy musiałam się rozliczać z matką. Ojciec oczywiście nic o tym nie wiedział. Oddawałam pieniądze mamie, ona część zabierała, żebym wszystkiego nie wydała, a z resztą robiłam, co chciałam.
Firma mojego ojca splajtowała, okazało się, że tata narobił kilkaset tysięcy długów, miałam wtedy 16 lat. Matce odbiło, jej obsesja finansowa rosła. Ojciec się załamał, jego pozycja w domu kompletnie upadła. Matka przejęła stery. Kazała mi iść do pracy. Ojciec sporo pił, był w domu, ale jakby go nie było. Matka postanowiła, że na studia pójdę na marketing i zarządzanie, bo to mi się w życiu przyda, a ja chciałam iść na architekturę. Kiedy ojciec coraz bardziej odlatywał w alkohol i robił jakieś dziwne interesy, ja stałam się marionetką dla mojej matki. Część zarobionych w pralni pieniędzy oddawałam matce, z reszty musiałam się spowiadać. Każda wazelina do ust, guma do żucia była dla niej pretekstem do awantury. Darła się na ojca i na mnie. Słyszałam, że jestem rozpieszczonym bachorem i tak jak ojciec skończę w długach. Byliśmy dla niej symbolem jakiejś chorej rozpusty, ojciec - bo zarabiał i nie odkładał kasy tylko mnie rozpieszczał i ja - bo byłam córeczką tatusia, która wszystkie prezenty przyjmowała.
Kiedy szłam na studia, musiałam wziąć pożyczkę od mojej mamy. Podpisałam na kartce, że zobowiązuję się oddać jej po ukończeniu studiów kilkadziesiąt tysięcy złotych, jakie będzie mi cyklicznie wypłacać. Ojciec nie reagował, popadł w jakiś totalny życiowy marazm. W trakcie studiów mieszkałam w domu, część pieniędzy, które dawała mi matka, musiałam jej oddać za użytkowanie pokoju i za rachunki. Byłam wściekła, ciągle czekałam, aż ojciec coś zrobi, stanie za mną. Czekałam na jego reakcję przez lata. Od matki ciągle słyszałam, że ojciec rozpieścił mnie do granic przyzwoitości i że ktoś musi mnie nauczyć życia. Tym kimś była ona. Wyprowadziłam się z domu po studiach, zaczęłam pracę w szkole, matka pomogła mi ją zdobyć. Uczyłam małe dzieci, zarabiałam mało, ale musiałam zacząć oddawać dług. Do dziś go jeszcze nie spłaciłam.
Mama kontroluje moje wydatki, ma hasła do mojego konta w banku. Nie wiem, kiedy oddałam jej całą kontrolę nad moim życiem. Uwierzyłam, że nie mam kontroli nad pieniędzmi, które wydaję. Ale nigdy tak naprawdę sama nimi nie zarządzałam. Matka mówi mi, ile powinnam wydawać na jedzenie, ile na chemię, ile na ubrania. Mam 31 lat i nie wiem, co bym zrobiła, gdyby matka nie pomagała mi z wydatkami. Może byłabym taka sama jak ojciec i zrobiła wielkie długi.
Rozmowa z dr. Anną Hełką z Uniwersytetu SWPS w Katowicach
Moje bohaterki są uwikłane w toksyczne relacje ze swoimi matkami, narzędziem kontroli są w tym przypadku pieniądze. Jak rozumieć ich relacje?
Anna Hełka: Wszystko zaczyna się w dzieciństwie. W takich rodzinach często poświęca się dużo czasu na pracę, a dając dziecku pieniądze, rodzice mówią: popatrz, jak ja ciężko dla ciebie pracuję. Wzbudzają tym wyrzuty sumienia. Rodzice sami mieli z kolei wyrzuty sumienia, że nie zajmują się dzieckiem. Uspokajali się tłumaczeniem, że zapewniają za to wszystkie potrzeby materialne dziecka. W takich rodzinach albo rozpieszcza się dzieci, albo mówi się im, że dostaną pieniądze, jeśli będą robić to, czego chcą rodzice. Taka relacja z rodzicami w dzieciństwie przenosi się na dorosłe życie.
W przypadku bohaterek rodzice chcieli, żeby córki poznały trud pracy. Ale z jednej strony każą córkom zarabiać, z drugiej nie dają szansy na podejmowanie własnych decyzji, popełniania błędów.
Jeśli od dziecka jesteśmy w układzie, w którym otrzymywanie kieszonkowego, wyjazd na wycieczkę szkolną, uzależnione jest od tego, czy zadowoliliśmy rodziców, to trudno się z takiego schematu wyrwać i taka relacja może trwać latami. Dopiero pojawienie się w życiu dorosłym partnera, który uświadomi nam, że jesteśmy w takiej toksycznej relacji, może coś zmienić.
Rodzice często tłumaczą swoje toksyczne zachowania strachem o dziecko. W przypadku bohaterek jest tak samo.
To, że taka potrzeba trwa nawet, kiedy dzieci są dorosłe, to normalne, szczególnie u matek. Nie ma nic złego w tym, że rodzic się martwi, problem jest wtedy, kiedy rodzic kontroluje i nie pozwala się usamodzielnić. W dzisiejszych czasach często dzieciom na nic się nie pozwala, wychowuje się je na zasadzie chronienia przed wszystkim. Dziś nawet przepisy dyktują, że dziecko do określonego wieku nie może samo wracać ze szkoły.
Jeśli małego dziecka nie nauczymy, że samo podejmuje decyzje i ponosi konsekwencje, to trudno oczekiwać, żeby potem jako osoby dorosłe umiały takie decyzje podejmować. Nie miały przecież szansy się tego nauczyć.
Po co nam jest zdrowa relacja z rodzicami w wieku dorosłym?
Przede wszystkim potrzebujemy rodziców, żeby byli naszą ostoją, do której można się zwrócić, kiedy jest źle. Rodzice to osoby, które kochają nas bezwarunkowo. Potrzebujemy rodziców, żeby dawali nam poczucie bezwarunkowej akceptacji, a nie akceptacji i wsparcia emocjonalnego tylko wtedy, kiedy będziemy postępowali tak, jak oni tego chcą. W wieku dorosłym to dzieci zaczynają zarabiać więcej niż ich rodzice, i rola powoli się odwraca. Warto o tym pamiętać.