Rozwód po polsku. Co, jeśli kredyt wiąże na dłużej niż przysięga małżeńska?
Z czasem uczucia się wypalają, dzieci dorastają, a partnerów nie łączą już wspólne pasje, a tylko zobowiązania. Wtedy jednym z argumentów, który powstrzymuje nas przed złożeniem papierów rozwodowych, jest on - kredyt na mieszkanie. Co zrobić, jeśli tylko zadłużenie podgrzewa atmosferę w związku? Na to pytanie opowiedziała nam adwokatka Joanna Dominowska.
Katarzyna Dobrzyńska, WP Kobieta: Kredyt wiąże nas na dłużej niż przysięga małżeńska – prawda czy fałsz?
Joanna Dominowska, adwokatka: Prawda. Muszę przyznać, że rozwodzę wiele osób, które mimo uzyskania rozwodu nadal dzielą wspólny kredyt z byłym mężem lub byłą żoną. Niektórzy potrafią się dogadać i znaleźć rozwiązanie w tej sytuacji, ale są pary, które nie dochodzą do porozumienia właśnie w kwestii spłacania kredytu.
Co wtedy?
Jeśli chodzi o wspólny kredyt, to rozwiązań jest kilka. Pierwsze i teoretycznie najłatwiejsze – można sprzedać dom bądź mieszkanie, spłacić kredyt i każde idzie w swoją stronę. Po drugie, jeśli jedna ze stron chce nadal mieszkać w ich niegdyś wspólnym gniazdku, to tutaj rozwiązań jest kilka. Można spłacić połowę kredytu swojego współmałżonka. Można się dogadać, że skoro jedno bierze nieruchomość, to tym samym bierze na siebie kredyt. Można również ubiegać się w banku o przepisanie kredytu na jedną ze stron, oczywiście jeśli ta osoba, która chce przejąć kredyt w całości, ma wystarczającą zdolność kredytową.
Co jednak warto zaznaczyć, takich rzeczy jak podział majątku nie załatwia się na rozprawie rozwodowej. Sędzia nie może rozstrzygnąć za bank, czy ten zgadza się zamiast dwóch kredytobiorców mieć tylko jednego. Zazwyczaj ten konflikt ma swój finał w sądzie rejonowym i tam zapada decyzja. Można też podzielić majątek ugodowo u notariusza.
Ludzie się na to zgadzają?
Jestem prawnikiem od 15 lat i może tylko dwa razy zdarzyło mi się, żeby małżeństwo było w 100 proc. zgodne co do podziału majątku. Czasem kłótnie toczą się o wartość samochodu czy o to, kto przejmie srebrną zastawę stołową po babci. Pamiętam swoje dwie najdziwniejsze sprawy rozwodowe. Raz strony nie mogły dość do porozumienia, kto zatrzyma ich ukochanego psa. Druga sprawa dotyczyła niezgodności co do wartości pałeczek do sushi. A były to ręcznie zdobione pałeczki! (śmiech). W tym drugim przypadku para była zmuszona powołać biegłego, by ten zadecydował, ile owe pałeczki są warte.
Może sprawiedliwie by było, gdyby wzięli po jednej?
Pewnie tak (śmiech), ale muszę przyznać, że w sprawach o rozwód, a także o podział majątku małżeńskiego, gra nie zawsze jest "czysta".
To znaczy?
Zdarza się, że strony są tak ze sobą skonfliktowane, że na każdą propozycję odpowiadają "nie". Zazwyczaj jest tak, że to jedna strona chce bardziej rozwodu niż druga, rzadko jest pełna zgodność. I wtedy rozgrywają się dramaty rodem z amerykańskich seriali.
Dramaty?
No może z tymi serialami to nie do końca tak, bo tam pokazuje się zazwyczaj mediacje przedrozwodowe, które w Polsce zdarzają się na szczęście coraz częściej, ale wciąż za rzadko. Chodzi raczej o emocje, które nie zawsze są trzymane na wodzy. Na przykład małżonkowie nie mogą na siebie patrzeć albo zwracają się do siebie podczas rozprawy krzycząc: "dlaczego ty taki/ taka jesteś! Nie chcesz mi oddać tego i tego". Albo mogą wykorzystać pewne "asy w rękawie". To najczęściej się zdarza, gdy przyczyną rozwodu są osoby trzecie, czyli kochanka lub kochanek. Jeśli komuś zależy na szybkim i bezbolesnym rozstaniu, zgadza się na więcej przy podziale majątku. Wtedy często w ugodach tak to się ładnie ujmuje, że "rozwód odbędzie się bez orzekania o winie, ale mąż wspaniałomyślnie chce podarować żonie dom".
A zdarzają się klienci, którzy chcieliby rozwodu, ale jednak wspólny kredyt ich hamuje?
Oczywiście. Przychodzą do mnie często osoby, które intensywnie się nad tym zastanawiają, ale jednak to wspólne zadłużenie daje im dużo do myślenia. Chcą wiedzieć, co ich czeka.
Da się w jakiś sposób przygotować do rozwodu, aby uniknąć tych przepychanek na sali sądowej?
Trzeba rozdzielić majątki. Robi się to albo przed ślubem, spisując intercyzę, albo w trakcie małżeństwa podpisuje się przed notariuszem lub wnosi do sądu o rozdzielność majątkową. To również jest forma umowy, która stanowi, że od dnia jej podpisania wszystkie zarobione przez ciebie pieniądze są twoje, a moje są moje – tak najprościej tłumacząc.
To często się zdarza nie tylko przy przygotowaniach do rozwodów, ale na przykład kiedy mąż zostaje prezesem jakiejś spółki i w razie bankructwa nie ucierpi na tym majątek małżonki i majątek wspólny. Oczywiście są przypadki, kiedy jedna ze stron się na podpisanie takich dokumentów nie godzi, bo na przykład kobieta zajmuje się domem i nie zarabia. W takich przypadkach rozdzielność może orzec sąd w kolejnym procesie. Wtedy wyrok rozwodowy z automatu daje rozdzielność majątkową, która właśnie jest wstępem i warunkiem koniecznym do podziału majątku.
A co się dzieje w przypadku, kiedy po rozwodzie jedna ze stron nie wywiązuje się ze swoich obowiązków w spłacie kredytu?
W tym przypadku trzeba wstąpić znowu na drogę sądową i zwyczajnie pozwać byłego współmałżonka o połowę każdej niezapłaconej przez niego od rozwodu raty, o ile mieszkanie czy domu kupione na kredyt nadal pozostały wspólne. Takie sprawy nie zdarzają się jednak często, ja miałam takie dwie sytuacje w karierze. Najczęściej ludzie próbują jednak znaleźć jakieś rozwiązanie – ten rozwiedziony małżonek, który zostaje w mieszkaniu, stara się przejąć całość kredytu albo oboje jednak sprzedają nieruchomość.