Jan Nowicki. Nie bywał szczególnie wierny kobietom

Jan Nowicki. Nie bywał szczególnie wierny kobietom

Ślub z Anną Kondratowicz Jan Nowicki utrzymywał w sekrecie przez rok
Ślub z Anną Kondratowicz Jan Nowicki utrzymywał w sekrecie przez rok
Źródło zdjęć: © AKPA | Filip Radwanski
29.06.2023 12:09, aktualizacja: 04.07.2023 11:02

Dziwił się trochę, że przypięto mu łatkę skandalisty. Przecież Jan Nowicki tylko głośno mówił to, co wielu myśli. - To, że stwierdzam, że ktoś jest cymbałem, to nie znaczy, że prowokuję albo robię komuś krzywdę – zapewnia. – Tylko chcę ratować świat przed zidioceniem. Przynajmniej w tym małym kawałku, na który mogę oddziaływać.

Jego opinie, choć nieraz dosadne, wynikały z głębokiego zastanowienia nad ludźmi i światem. Kto przypisuje jego sądy cynizmowi lub frustracji starzejącego się amanta, powinien przeczytać którąś z siedmiu jego książek albo choćby kilka felietonów – listów do zmarłego przyjaciela Piotra Skrzyneckiego. To lektury dowodzące talentu literackiego i wnikliwej obserwacji rzeczywistości.

Życiowy start miał trudny. Urodził się w złym czasie, w niezbyt dobrym miejscu. W listopadzie 1939 r. jego rodzinny Kowal na Kujawach był już wcielony do Rzeszy i okupowany z całą bezwzględnością. Pierwszym wspomnieniem z zatłoczonej sutereny, gdzie gnieździli się bliżsi i dalsi krewni, były nocne wizyty szczura, który buszował po kuchennej płycie i wyżerał kaszę z garnka. Nie dawał się złapać w żadne pułapki, wielki i bezczelny. Dla dziecka prawdziwy nocny koszmar.

Ojciec Jana był już w tym czasie ciężko chory. Przy jego posłaniu koledzy przybijali do ściany sosnowe gałęzie, bo słyszeli, że sanatoria gruźlicze buduje się w sosnowych lasach z uwagi na bakteriobójcze olejki eteryczne. Nie pomogło ani to, ani lekarstwa. Ojciec zmarł w wieku zaledwie 38 lat. Ciężar utrzymania rodziny spadł na matkę.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Nic żeśmy nie mieli. Polska w latach 50., małe miasteczko – to była totalna bieda, czasami głodny szedłem spać" – wspominał aktor. A jednak matka zrobiła mu podarunki, które wciąż wydają mu się najcenniejsze na świecie.

"Dostałem kiedyś od niej kolorową puszkę po konserwie, którą przysłali chyba Amerykanie. Potem spałem z nią pod poduszką – opowiadał. – Drugi wzruszający prezent, a właściwie gest, też otrzymałem od niej. Pewnego dnia, w moje imieniny, obudziłem się... cały w kwiatach. Mama nazbierała całą masę kwiatów z naszego ogrodu. Przyniosła je w dużym koszu i obsypała mnie całego, widać mi było tylko gębę. Po latach wydaje mi się to znacznie cenniejsze niż renault clio, który dostałem kiedyś na imieniny".

Dom opuścił jako nastolatek. Zaliczył kilka szkół, pracował w fabryce, nawet w kopalni, w końcu dostał się do szkoły aktorskiej, a prosto z niej – na jedną z najlepszych scen ówczesnej Europy, do krakowskiego Starego Teatru. To był początek oszałamiającej kariery: wielkich kreacji teatralnych, udziału w blisko 240 filmach wybitnych reżyserów z kilku krajów i artystycznych wędrówek po całym świecie. A jednak niezmiennie Jan Nowicki wraca do swojego Kowala.

"Miejsce urodzenia jest dla mnie święte – mówił. – Tu czuję łączność z przodkami, nabieram przekonania, że w sposób naturalny doszedłem do miejsca, z którego startowałem w świat. Małe miasteczka są fantastycznym punktem wyjścia. Nie ma nic lepszego, niż małe gniazda, które trzeba opuścić tylko dlatego, że twoja wyobraźnia, chęć zrobienia czegoś, nie wystarcza na to miejsce. Kujawy to miejsce, gdzie w cenie jest zdrowy rozsądek, przynajmniej u ludzi, którymi ja się otaczam. Właściwe spojrzenie na sukces, przegraną, na bogactwo rzekome, na biedę rzekomą. To jest prostota. Jak się przeprowadzam, to pomagają mi strażacy, bo Jasiek się przeprowadza i trzeba mu pomóc. Jak strażakowi choruje żona, to ja jej załatwiam szpital w Krakowie. Bo my Kujawiacy musimy sobie pomagać. Kujawy to moje Macondo, miejsce mojego urodzenia i mojej śmierci, moich cmentarzy, moich najbliższych. Więc skazany na miłość, ciągle do niego wracam".

Wierny rodzinnym stronom i wyniesionym z nich wartościom, nie bywał szczególnie wierny kobietom. A życie uczuciowe jednego z czołowych amantów polskiego kina było dalekie od stabilizacji. Jedną z jego partnerek była Barbara Janiszewska-Sobotta, znakomita lekkoatletka. Podobno, gdy zobaczył ją wynurzającą się z basenu, powiedział: "To będzie matka mojego dziecka".

6 lipca 1973 r. na świat przyszedł Łukasz Nowicki. Pan Jan, pochłonięty karierą, grający wciąż w filmach i teatrach, był rzadkim gościem w domu. "Nie miałem wtedy wyrzutów sumienia, że zaniedbuję syna – mówił aktor. – W Kowalu nie widziałem ojców zajmujących się dziećmi. Tak jak w góralskiej piosence: »Kołysz se go sama, boś ty jego mama, ja kołysał nie będę«. Mężczyźni w moim miasteczku byli prostymi rzemieślnikami. Całymi dniami ciężko pracowali, by zarobić na rodzinę. Zapamiętałem, że facet ma ciężko pracować, a potem może się napić. Po rozstaniach wciąż utrzymywałem i dzieci, i byłe kobiety".

Partnerką Jana Nowickiego była również Irena Paszyn, dyrektorka Muzeum Zamoyskich w Kozłówce. Z nią aktor zaczął spotykać się po rozstaniu z Barbarą Sobottą. Miał już wtedy za sobą wielkie role w "Popiołach" Wajdy czy "Panu Wołodyjowskim" Hoffmana, gdzie zagrał Ketlinga. Panią Irenę poznał na planie filmu "Anatomia miłości" (1972 r.). Na świecie pojawiło się drugie dziecko Jana Nowickiego, córka Sajana. Aktor mówi, że ją bardzo kocha, ale żałuje, że nie ma takiego kontaktu z wnukami, jak chciałby, bo mieszkają w Niemczech i nie mówią po polsku.

Najdłużej, bo 30 lat, partnerką Jana Nowickiego była słynna węgierska reżyserka Márta Mészáros. Rozstawali się i godzili, ale na ślub się nie zdecydowali. Urzekła go nie urodą, ale błyskotliwą inteligencją i poczuciem humoru.

"Pani wygląda, jakby dziecko próbowało namalować kobietę na płocie, wszystko u pani jest nie na miejscu – powiedział jej przy pierwszym spotkaniu. – Niech pani spojrzy na swój nos, gdzie ma pani szyję, przecież pani nawet udusić nie można".

Jak zareagowała? "W oczach Márty widziałem postępujące rozbawienie, dlatego że to, co mówiłem, nie było pozbawione słuszności, choć brutalnej. To, jak dziś odbieram rzeczywistość, jest przynajmniej w połowie zasługą Márty, to ona mnie nauczyła, że Złota Palma to wielkie nic, a plastikowy pistolet kupiony dla wnuka może być najpiękniejszy na świecie".

Na pierwsze małżeństwo Jan Nowicki zdecydował się w wieku 70 lat. W 2009 r. stanął na ślubnym kobiercu z Małgorzatą Potocką, choreografką i założycielką zespołu tańca Sabat. Historia była romantyczna. Po raz pierwszy spotkali się i zakochali w sobie 30 lat wcześniej we Włoszech. Po latach doszli do wniosku, że chcą żyć razem, ale czasu nie dało się oszukać. Byli już innymi ludźmi, czego innego oczekiwali od życia.

"Jan nienawidził Warszawy, a kochał Kraków, gdzie wszyscy noszą go na rękach – opowiadała o ich związku pani Małgorzata. – Ja mam w sobie coś takiego, że mojemu mężczyźnie chcę dać wszystko, wypełnić mu życie, ale Jan tak naprawdę nie pragnie więzi z drugim człowiekiem. Jedyna prawdziwa więź, jakiej zaznał, łączyła go z Piotrem Skrzyneckim, twórcą Piwnicy pod Baranami. Na co dzień nie dawałam rady tak żyć. Bo musiałabym przestać być sobą. Jan był innym człowiekiem niż ten mężczyzna, z którym rozstałam się trzydzieści lat temu i ciągle za nim tęskniłam. Okazało się, że tęskniłam za iluzją".

Rozstanie dokonało się bez dramatycznych scen, a nawet w przyjaznej atmosferze, uzgodnione przez obie strony. Gdy w 2015 r. sąd orzekł rozwód artystycznej pary, Jan Nowicki pożegnał Małgorzatę Potocką pocałunkiem. Mimo rozwodu najwyraźniej zagustował w związkach sformalizowanych. Rok później znów stanął przed urzędnikiem stanu cywilnego, ale tym razem w tajemnicy. Ceremonię zorganizował burmistrz Namysłowa.

"Poprosiłem go: zrób nam tutaj ślub, o którym się nikt nie dowie – wspomina aktor. – Przyjechali poeta Muniek Staszczyk i Jacek Bławut, wspaniały reżyser". Świadkowie zachowali milczenie i sekret utrzymał się przez cały rok. Nowinę o ślubie z Anną Kondratowicz, która była jego menadżerką, pan Jan sam oznajmił dziennikarzom. Jak twierdzi, to jego ostatnia miłość, którą będzie trzymał za rękę, gdy "poczuje ten ostatni chłód".

Źródło artykułu:Magazyn Retro