Któregoś dnia nie wstała z łóżka. Zaczęła najdłuższy urlop w życiu
Pół roku harówki, pół roku wypoczynku. Tak można byłoby streścić w jednym zdaniu to, co wydarzyło się w życiu Uli przez ostatni rok. I brzmiałoby to jak całkiem sensowny pomysł na życie, gdyby w tle nie pojawiło się wypalenie zawodowe i kilka innych nieszczęść. A może "szczęść". Wszystko zależy od interpretacji.
Jak pracować coraz mniej?
Pierwszy raz o sposobie na życie, w którym pół roku się pracuje, a drugie pół wypoczywa (jeżdżąc np. po świecie), usłyszałam wiele lat temu od znajomej, która wyjechała do Australii. Dla niej był to normalny i uznany w środowisku, w którym mieszkała, styl życia.
Idea zachwycająca, aczkolwiek w odniesieniu do mnie i większości ludzi, których znam, nierealna – tak pomyślałam wtedy. W głowie miałam same ograniczenia – kto zarabia tyle, żeby móc nie pracować przez pół roku, a co więcej – wydawać wtedy pieniądze na podróże. A nawet, jeśli ktoś ma dobrze prosperującą firmę, to jeśli będzie ją na pół roku zamykał, na pewno nie przetrwa. I jak to zorganizować, żeby nie wypaść z rynku pracy? Czy zatem da się w Polsce pół roku pracować, aby przez następne pół cieszyć się swobodą? Wielu nie mieści się to w głowie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W przestawieniu myślenia nie pomagały przekonania o wartości pracy i bycia ciągle zajętą robieniem czegoś ważnego. Z trudem mieściłam w swoim grafiku dwutygodniowy wypoczynek, a co dopiero pół roku urlopu.
Kiedy jednak przedawkuje się pracę, przychodzi moment otrzeźwienia i zaczyna się czytać książki o czterogodzinnym tygodniu pracy (Tim Ferris zaraził tą ideą tysiące ludzi na świecie) albo o ludziach, którzy rzucili korporację i na rok pojechali w podróż dookoła świata.
Co więcej, nagle w otoczeniu znajdują się ludzie, którzy zaczynają coraz bardziej wydłużać swoje urlopy, aż do trzech miesięcy spędzanych zimą w jakimś ciepłym kraju.
Czy zatem da się w Polsce pół roku pracować, aby przez następne pół cieszyć się swobodą?
Więcej pracy zamiast kredytu
"Ja tak zrobiłam pierwszy raz w tym roku", powiedziała mi znajoma. Zatem, specjalnie dla was dowiedziałam się, co ją do tego zmotywowało, jak się jej to udało, i czy pierwszy półroczny urlop będzie początkiem trwałej zmiany.
Ula wiele lat spędziła za granicą, skąd "przywiozła" męża i przekonanie, że cokolwiek jej się zamarzy, może zrealizować. Jest specjalistką od HR w obszarze IT, a jej półroczny urlop zaczął się od… niechęci do kredytu.
"Budowaliśmy z mężem dom, który wymagał ciągłych wydatków, ale nie chciałam podpisywać cyrografu na spłatę kredytu przez 30 lat. Z dwóch powodów. Widziałam, że u wielu moich znajomych rata kredytu nagle się podwoiła. Poza tym w moim małżeństwie działo się coraz gorzej. Miałam co prawda naiwną nadzieję, że przeprowadzka do nowego domu nas odmieni, ale na wszelki wypadek wolałam nie zacieśniać więzi między nami jeszcze mocniej, wspólnym kredytem. Dlatego postanowiłam pracować jeszcze więcej, żeby zarobić pieniądze na dokończenie domu.
Oprócz projektu, który prowadziłam i który zajmował mi tyle czasu, co pełnoetatowa praca, wzięłam dodatkowy półroczny projekt plus kilka mniejszych zleceń, dodatkowo uczyłam angielskiego, a jakby jeszcze tego było mało brałam udział w kilku programach mentoringowych. Praca mnie wykończyła. W grudniu pojechałam z rodziną do Chorwacji na dwa tygodnie. Mąż wziął wolne w pracy, a ja dwa laptopy. Jakiś czas później pojechaliśmy do Barcelony na tydzień. Mąż znów wziął urlop, ja dwa laptopy.
Z perspektywy czasu widzę, że mężowi było na rękę, że wzięłam na siebie finansowy ciężar budowy domu i utrzymania rodziny. Zamiast odradzić mi to szaleństwo, przynosił herbatę do pokoju, żebym miała siłę ciągnąć dalej te kilka etatów. Jest doskonałym ojcem dla naszych dzieci, ale w pozostałych kwestiach się rozmijamy.
Ja jestem aktywna, ambitna, ciekawa świata, on zawsze próbuje się zorganizować tak, żeby było mu jak najwygodniej, np. zaczyna pracę, po czym po miesiącu bierze zwolnienie lekarskie na pół roku (zawsze mu się przydarza jakaś kontuzja lub choroba, czasem prawdziwa, czasem symulowana), a potem, jak chce wrócić do pracy, dziwi się, że już go tam nie chcą.
Najpierw swoje przepracowanie i frustrację wyładowałam na dzieciach, a potem po prostu przestałam wstawać z łóżka. Z trudem dociągnęłam te projekty do końca. Dokładnie pierwszego czerwca skończyłam jeden kontrakt, tydzień potem drugi, i nie przedłużyłam ich, mimo iż klienci na to nalegali. Z dnia na dzień porzuciłam wszystkie
Stałam się smutnym człowiekiem
Dla Uli rezygnacja z pracy, oznaczała, że nie ma przychodów, chociaż nadal musi płacić ZUS, bo ma własną działalność. Była freelancerem, ale w praktyce niemal pracownikiem etatowym, przy czym odpowiadała za to, co robi, zarówno przed firmą macierzystą, od której otrzymywała projekty do realizacji, jak i firmami, dla których realizowała konkretne zlecenia.
"Wszyscy dookoła byli w szoku, że nagle zaprzestałam pracować. Wypaliłam się. Nie zawodowo, ale życiowo. Stałam się smutnym człowiekiem. Postanowiłam, że wezmę 90 dni urlopu.
Były wakacje, więc ludzie w pracy myśleli, że jak się skończą, wrócę do normalnych zadań. Jeszcze przez pierwsze dni sprawdzałam odruchowo maile, a potem przestałam. Zaczęłam za to robić rzeczy dla przyjemności. Pojechałam na turniej tenisa plażowego, mimo marnego pojęcia, co to w ogóle jest. Sąsiadka, która mnie namówiła, powiedziała, że pierwszy raz widziała mnie taką radosną. Zapisałam się na jazdę konną, o której myślałam już od paru lat. Spędziłam z dziećmi na luzie trzy tygodnie nad morzem. Wróciłam na zumbę, poszłam na terapię. Skontaktowałam się z prawniczką i złożyłam pozew o rozwód.
'Z czego będziesz żyć, jak zrezygnujesz z pracy?' - to było najczęstsze pytanie, jakie słyszałam. Będąc freelancerką zarabiałam w swoim fachu 4-5 razy więcej niż przeciętna osoba, oczywiście kosztem mojego zdrowia i psychiki, ale miałam oszczędności. Żeby tak pracować i zarabiać, trzeba mieć odpowiednią wiedzę, ale przede wszystkim chęci. Próbowałam zmniejszyć swoje obciążenie pracą i zatrudniłam raz osobę do pomocy, ale szybko musiałam ją zwolnić, bo nic się jej nie chciało.
Zakładałam ten swój urlop na początku na trzy miesiące, ale teraz, gdy to opowiadam, mamy listopad, szósty miesiąc moich wakacji. Odwożę rano dzieci do przedszkola i przez kilka godzin mogę nacieszyć się robieniem tylko tego, na co mam ochotę. I czuję jak zaczyna wracać mi energia, która pozwoli mi podjąć pracę od stycznia. Odżyłam, chociaż wiem, że nie mam już tyle energii, co kiedyś, i chyba dobrze, bo nie zamierzam powtarzać błędu przepracowania.
Co dalej? Myślę o wprowadzeniu tego systemu na stałe, pół roku praca, pół roku wakacje. Ale tym razem z takim założeniem, że te pierwsze pół roku nie jest nadludzką harówą, ale normalną pracą, która zajmuje kilka godzin dziennie. Nie boję się o brak zatrudnienia. W branży rekruterów na potrzeby IT praca zawsze się dla mnie znajdzie.
Nawet jak ktoś nie ma szansy na taki system pracy, pół roku na pół, to dobrze, żeby brał jak najdłuższe urlopy. Podobno dopiero po trzech tygodniach wakacji umysł zaczyna wypoczywać, a tymczasem większość ludzi wyjeżdża na urlop na tydzień, góra dwa. Ja po moim wypaleniu zaczęłam naprawdę odpoczywać psychicznie i fizycznie dopiero po dwóch miesiącach od rzucenia pracy."
Czy trzeba przeżyć totalne wypalenie, by zdecydować się na "pół roku pracy, pół roku wypoczynku"? Zakładam, że nie i że inne osoby wezmą przykład z Uli i wdrożą ten system, zanim przepracowanie ich do tego zmusi.
Materiał pochodzi ze strony www.miastokobiet.pl.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.