Chłopski zabobon miał opłakane skutki. Ludzie tracili cały dobytek
W czasach, gdy chłopskie chaty budowano z drewna i kryto strzechą, odgłosy nadciągającej burzy budziły prawdziwą trwogę u mieszkańców wsi. Wystarczyło jedno uderzenie pioruna, a całe gospodarstwo mogło pójść z dymem. Sprawę znacznie pogarszał popularny przesąd.
11.01.2024 11:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na kartach opublikowanej w 1929 roku pracy pt. "U kolebki. Przed ołtarzem. Nad mogiłą" etnograf i historyk literatury, Henryk Biegeleisen, pisał, że gdy do wsi na południu Polski zbliżała się burza chłopi "wystawiali w chatach święconą palmę lub łopatę do chleba".
"Podczas burzy zapala chłop gromnicę, kadzi zielem, pożaru powstałego od piorunu nie gasi, w tym przekonaniu, że to 'Pan Bóg podpalił', inni dlatego, że 'pioruna nie ugasi niczym'".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj też: Marzyły, by nie "wyjść za dziada", rodziły na potęgę i harowały w polu. Okrutny los naszych babek
Zamiast wody chłopi używali poświęconej soli
Przesąd mówiący o tym, że pożaru wywołanego piorunem nie można ugasić miał bardzo długą tradycję i występował na terenie całej Polski. Możemy się o tym przekonać, sięgając na przykład do tomu trzeciego Biblioteki Warszawskiej z 1861 roku.
W jednym z tekstów Józef Chociszewski przybliżał popularne ludowe przysłowia z terenu Wielkopolski. Wśród nich znalazło się również porzekadło mówiące, że: "Sól świętej Agaty broni od ognia chaty". Jak tłumaczył autor tekstu, w dzień świętej Agaty (5 lutego):
"(…) bywa po niektórych kościołach sól święcona, którą, jeżeli powstanie pożar uderzeniem piorunu wzniecony, rzucają wieśniacy w ogień, mając tę mocną wiarę, że sól ta przyczynia się do gaszenia ognia. Panuje między ludem wiara, że ognia, który powstał przez uderzenie piorunu, nie można zwykłą wodą ugasić".
Chłopi bali się gasić pożary
O brzemiennym w skutki zabobonie opowiadał również nestor polskiej etnografii, Oskar Kolberg, w monumentalnej pracy pt." Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce". W tomie z 1891 roku, poświęconym Chełmskiemu, czytamy, że mieszkańcy tamtejszych wsi:
"Ognia od piorunu powstałego nie gaszą. Niechętnie nawet ugaszają i wszelki z innej przyczyny powstały pożar. Mają bowiem wiarę, że ktokolwiek zbliży się do ognia, by dom w płomieniach stojący ratować, to ten, oddalając się potem odeń, ciągnie za sobą ogień w inne miejsce i jest przyczyną nowego pożaru, choćby ten w znacznie późniejszym miał wybuchnąć czasie (…)".
"W czasie pożaru chałupy pojedynczej, jak i wtedy gdy się wiele chałup we wsi lub cała wieś pali, chłopi obchodząc ogień na prawą stronę i żegnając się, mówią: "W imie Otca i Syna i Ducha świętego, hamen. Byciu [święty ogniu – R.K], nie wojuj więcej!".
Przerażenie w chłopskiej chacie
Niezwykle interesujący opis tego, jak zachowywali się chłopi w obliczu pożaru wywołanego przez piorun, pozostawił pedagog Mieczysław Brzeziński w książce pt. "Moje wakacje na wsi".
Publikacja, która doczekała się kilku wydań (pierwsze z 1898 roku), opisywała również jego przeżycia podczas burzy, która rozszalała się nad lubelską wsią. W izbie chaty, gdzie zatrzymał się Brzeziński "panowało najokropniejsze przerażenie".
"Zamykano drzwi i okna, zasunięto blachę od komina; zgaszono ogień. Starsi obsiedli ławy. Modlą się i żegnają za każdą błyskawicą, za każdym grzmotem, spoglądając z trwogą w okno. Dziatwa wtuliła się w kąt łóżka; siedzą, jak trusie, zakrywszy się poduszką. Pies nawet, którego nie udało się wypędzić, wsunął się bojaźliwie pod komin (…).
Wtem tuż przed oknem zabłysło oślepiające światło i jednocześnie rozległ się przeraźliwy trzask.
— W imię Ojca i Syna! — krzyknęli gospodarze — piorun strzelił w naszą chatę!
Zanim oprzytomnieliśmy z przestrachu, na wprost okna zajaśniała czerwona łuna: stanęła w płomieniach nie nasza chata, lecz zaraz sąsiednia, oddzielona zaledwie niewielkim sadem i kilkoma dużymi sokorami.
W jednej chwili wybiegliśmy wszyscy na dwór. We wsi, pomimo szumu ulewy, słychać złowrogi okrzyk: gore! Z chat wybiegają ludzie wylęknieni, krzyk, lament… Do ratunku jednak nie idzie nikt, bo to ogień "niebieski", ratować grzech… Skupili się dokoła płonącej chaty. Biegają, za głowy się chwytają, płaczą.
A tu cała strzecha stoi już w ogniu; kłęby dymu i iskier, porywane wiatrem, walą w górę, grożąc przeniesieniem się na sąsiednie budynki i zagładą całej wsi".
Zobacz także
Przykład chłopskiej mentalności
Mimo błagań o pomoc mieszkańców płonącej chaty, sąsiedzi nie chcieli pomóc w gaszeniu ognia. Dopiero interwencja towarzyszącego Brzezińskiemu szkolnego kolegi Tadeusza zmotywowała włościan do działania. Co prawda chałupy nie udało się już uratować, ale ocalała przynajmniej reszta zabudowań.
Historia opisywana przez autora wydarzyła się w pierwszej połowie lat 70. XIX wieku i doskonale oddaje mentalność ówczesnych chłopów. Ale niechęć do gaszenia ognia wywołanego przez piorun na polskiej wsi trwała jeszcze przez wiele dziesięcioleci.
Bibliografia:
- Henryk Biegeleisen, U kolebki. Przed ołtarzem. Nad mogiłą, Instytut Stauropigiański 1929.
- Mieczysław Brzeziński, Moje wakacje na wsi, M.A. Wizbek 1898.
- Oskar Kolberg, Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce, Chełmskie. Obraz etnograficzny, Akademia Umiejętności 1891.
- Tworzmir [Józef Chociszewski], Przysłowia ludu wielkopolskiego, zawierające spostrzeżenia na różne dni, miesiące i pory roku, [w:] "Biblioteka Warszawska" 1861, T. III.