Intymne listy polskiego króla. Tak prywatne i szczere, że nawet dzisiaj czyta się je ze wstydem
Pokolenia historyków twierdziły, że Jan Kazimierz Waza (na tronie od 1648 do 1668 roku) dał się omotać bardziej energicznej i utalentowanej żonie. Podobno Ludwika Maria Gonzaga zupełnie go stłamsiła, zawłaszczyła jego pozycję. Od dawna pisze się też, że była podstępną sekutnicą, trzymającą męża na uwięzi. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej.
19.05.2023 | aktual.: 22.05.2023 13:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jan Kazimierz Waza, wyszydzany przez jednego z dworzan jako "człowiek bez ducha", nie wahał się dzielić władzą z żoną. Ludwika Maria Gonzaga przekonała go, by nie składać broni w najgorszych dniach potopu szwedzkiego, potem zaś pomogła wyprzeć wroga z kraju. Król ufał jej i zdawał się na jej opinie.
Lata wojny scementowały nie zawsze zgodną, ale jednak niezwykle korzystną dla dworu i kraju współpracę między małżonkami. O tym, jak potężne stały się wpływy Francuzki i jak dużym cieszyła się zaufaniem, szacunkiem, a nawet afektem ostatniego Wazy, najlepiej świadczą słowa samego Jana Kazimierza.
Król często pisał do żony. Nie były to listy człowieka pragnącego wyrwać się z niewoli, walczącego o niezależność i utraconą dumę. Przeciwnie. Monarcha wiedział, że potrzebuje Ludwiki Marii — politycznie i osobiście. Nigdy nie próbował tego ukrywać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Listy z frontu
Przetrwało kilkadziesiąt wiadomości wysyłanych przez Jana Kazimierza już po wyparciu Szwedów z kraju. Traktat oliwski z 1660 roku zakończył niesławny potop, ale nie wystarczył, by zamknąć epokę niszczycielskich wojen.
Szybko odżył konflikt z Rosją, zahamowany, gdy obie strony mierzyły się ze wspólnym wrogiem. W Warszawie liczono na to, że walna kampania pozwoli odzyskać wszystkie wschodnie ziemie, a nawet przymusić Moskwę do korzystnego dla Polaków pokoju. Na czele armii stanął sam król.
Lata 1663-1664 spędził na ofensywie, a następnie — na ponurym odwrocie, bez osiągnięcia zamierzonych celów. Przez cały ten czas korespondował z Ludwiką Marią, zwierzał się z zajść, troszczył o jej sytuację, wyrażał gniew i nadzieje.
Listy, które powinny zostać zniszczone
Listy miały charakter całkowicie poufny i prywatny. Rzecz zadziwiająca, że w ogóle da się po nie dzisiaj sięgnąć.
Odpowiedzi Ludwiki Marii się nie zachowały, a król sam zapewniał małżonkę, że wszystkie je zniszczył, by nie wpadły w niepowołane ręce. Na tym tle doszło zresztą do poważnej scysji.
Najjaśniejsza pani zaczęła oskarżać męża o dzielenie się szczegółami korespondencji z postronnymi. To zmusiło króla do tłumaczeń. Zresztą nieprzesadnie uległych:
"Nie wiem i nie mogę sobie wyobrazić, skąd Ci przyszło to podejrzenie, że Twoje listy są widywane przez innych. Bądź pewna, że wszystkie, które otrzymuję od Ciebie, bywają zawsze palone, a nie ma żadnego, którego bym więcej niż raz nie odczytał, zanim go spalę. Ale jeżeli o tym, o czym do mnie piszesz, pisujesz i do innych jeszcze, jak to się już nieraz zdarzyło, i jeśli potem inni o tym samym wiedzą — to już nie moja wina. Tyle mogę Ci powiedzieć na moje usprawiedliwienie".
Dlaczego Ludwika Maria nie spaliła drugiej części korespondencji — nie wiadomo. Może uważała, że w pałacu listy będą bezpieczniejsze niż w przenoszonym z miejsca na miejsce obozie wojskowym. Ogromnie ryzykowała. Gdyby wyciekł którykolwiek z arkuszy, niechybnie rozpętałoby się piekło.
Zobacz także
Szyfrowane wiadomości
Wiadomości nie były wylewne. Jan Kazimierz pisał je odręcznie i z niemałym mozołem. Zwykle kreślił tylko najbardziej prywatne myśli, wnioski i prośby, a sekretarzy, na przykład zaufanego Francuza Trabuca, prosił o dołączenie drugiego listu, z dokładnym opisem sytuacji na froncie i bieżących zajść politycznych.
Gdy na pewnym etapie zabrakło mu tej asysty, zaraz zaczął się skarżyć: "Żałuję bardzo, że żaden z moich sekretarzy jeszcze się nie pojawił; mnie niepodobna pisać o wszystkich drobiazgach, bo nie tylko nie mam czasu, ale brak mi do tego i cierpliwości".
Uzupełnienia były często zapisywane szyfrem, czy też, jak wówczas mówiono, "w cyfrach". Ich treści nie znamy. Ale i w tekście głównym Jan Kazimierz nie przebierał w słowach.
O podkanclerzym litewskim, który nie stawił się przed jego obliczem, pisał, że to "człowiek z bobiastą twarzą". O opieszałych dowódcach wojska rzucił: "Zapewniam cię, gorsza to rzecz od śmierci mieć do czynienia z takimi ludźmi".
Pełne zaufanie do żony
Niczego nie ukrywał przed żoną. Zdradzał swoje zamierzenia oraz prosił o radę i wsparcie, ilekroć natrafiał na poważny problem. Przesyłał Ludwice Marii kopie ważnych listów, przygotowywał potrzebne jej dokumenty, zostawiał jej wolną rękę w dopięciu spraw na ostatni guzik. Instruował na przykład:
"Zawezwij do siebie O. Schoenhofa i zapytaj go, czy wygotował to pismo, które mu poleciłem na wyjezdnym z Warszawy, i każ je sobie odczytać; a jeśli uznasz za stosowne dodać jeszcze coś nadto, daj mu wskazówki, według twojego mniemania: wiem, że rozumiesz dobrze, co chciałem powiedzieć i o jakie pismo mi chodzi".
Kiedy na jaw wyszedł spisek jednego z wysokich urzędników, król też uciekł się po pomoc prosto do żony. "Ty, jako bliższa Krakowa, możesz dojść prawdy i wywiedzieć się o tym, aby następnie przedstawić mi rzeczywisty stan rzeczy" — pisał.
Często zaś po prostu ucinał temat w przedbiegach, wiedząc, że Ludwika Maria sama doskonale wszystkim się zajmie. Stwierdzał na przykład: "Co do mnie, zgadzam się i zdaję z tym na Ciebie. Zrób wszystko, co uznasz za bardziej stosowne".
Ustępliwy był nawet, gdy nie do końca rozumiał zamysły królowej. Jeśli ona chciała zgód i dokumentów, polecał, by niezwłocznie je wyrabiano. Raz po raz zatwierdzał też wysuwane przez Gonzagównę nominacje.
"To wszystko robię przez miłość do Ciebie" — pisał w jednej z epistoł. "Poznasz, że postąpiłem stosownie do danego Ci przyrzeczenia" — stwierdzał przymilnie w innej.
W łącznie 27 listach można znaleźć tylko jedną odmowę. Ale i wtedy Jan Kazimierz szybko zmienił zdanie i ustąpił. "Zgadzam się na twoją tak gorącą prośbę" — zmitygował się już w kolejnej wiadomości.
Wątki najbardziej prywatne
Monarcha przekazywał żonie dokładne plany wojenne, nie zważając na to, że kurier może wpaść w zasadzkę lub zdradzić. Może nawet dochodziło do takich sytuacji, Ludwika Maria stale bowiem skarżyła się na powolne odpowiedzi i ziejące luki w korespondencji.
Jan Kazimierz ze swej strony zasłaniał się zablokowanymi szlakami, pogodą i warunkami na froncie. "Każdego tygodnia pisuję [do ciebie] dwa razy, to jest we wtorek i w piątek" — zapewniał.
Listy pełne też były wątków osobistych, nawet intymnych. Raz zdarzyło się, że lubiący zabawę król za dużo wypił, a przez to musiał przełożyć zaplanowaną audiencję.
Zaraz zwierzył się Ludwice Marii z "przebrania miary w kielichach". Kiedy indziej opowiadał o problemach z nogą. "Jestem już tak znękany moją dolegliwością, że pozwoliłbym się nawet pokrajać, byle się pozbyć raz nareszcie cierpienia" — podkreślał.
Planował inwazyjną terapię. Zanim jednak ją podjął, zwrócił się do Gonzagówny. "Czekam więc jeszcze Twojej opinii w tym względzie" — pisał.
"Ściskam cię z całego serca"
W korespondencji powracał temat zniszczeń wojennych. Dwa razy Jan Kazimierz upewniał się, że żona ma świadomość, jak pilnych prac wymaga pałac ogrodowy.
"Dziękuję Ci za przyrzeczenie, że będziesz miała staranie o roboty w Warszawie" — pisał. — "I przede wszystkim polecam Ci wielkie schody pałacu ogrodowego, które, jak mi powiadają, grożą wielką ruiną, a gdyby się na nieszczęście zapadły, pociągnęłyby za sobą cały pałac, teraz zaś małym kosztem można by zapobiec złemu i takowe uprzedzić".
Król nieraz odchodził też od kwestii praktycznych czy doraźnych. Pisał o emocjach, tęsknocie, wielkim przywiązaniu do małżonki.
"Gdyby los zrządził, że należałoby mi zginąć, przysięgam Ci, że nie żałowałbym za nikim innym na świecie, jak tylko za Twoją osobą" — zwierzał się. — "Gdyby nie Ty, nie troszczyłbym się wcale o śmierć, byleby była spokojna".
Większość listów kończył słowami: "ściskam cię z całego serca". Niekiedy ujmował rzecz szerzej: "Tyle mogę Ci powiedzieć na teraz; tu proszę jeszcze Boga, abym za Jego łaską mógł się zobaczyć jak najprędzej z Tobą, piękną i zdrową, i kończę serdecznymi uściskami".
O szczerości tych sentencji świadczy sam fakt, że król robił, co mógł, by skłonić Ludwikę Marię do wyjazdu na Litwę, tak by się z nią spotkać, zanim sam powróci do Warszawy.
Nie unikał żony, nie mydlił jej oczu komplementami. Przeciwnie. Pisał wprawdzie, że w tej sprawie, jak we wszelkich innych, "zdaje się na najwyższy rozsądek" królowej, ale równocześnie "oczekiwał z największą niecierpliwością odpowiedzi" i decyzji.
"Proszę Cię na miłość Boską"
Kiedy spotkanie nie doszło do skutku z uwagi na nowe załamanie zdrowia królowej, Jan Kazimierz autentycznie truchlał o jej przyszłość. "Wolę raczej zobaczyć Cię nieco później, niż (uchowaj Boże) nigdy" — podkreślał. Warto zresztą przytoczyć szerszy fragment jednego z listów w tej sprawie.
"Kiedy już sądziłem, że otrzymam przez tego tu posłańca nowinę pewną o Twoim wyjeździe z Warszawy do Wilna, oto dochodzi mnie niespodziewana wiadomość o Twojej chorobie, którą od pierwszej chwili mocno jestem strapiony; i gdyby P. Corade nie zapewnił mnie w liście, pisanym do Trabuca i lekarza Brauna, że już nastąpiło polepszenie, byłbym wyjechał niezwłocznie, w tej samej chwili, i pospieszyłbym lotem do Ciebie, do Warszawy.
Przysięgam Ci, że jestem tak przygnębiony, iż nie wiem, jak zdołam nakreślić tych parę wierszy. Ale pokładam nadzieję w miłosierdziu Bożym, że zanim otrzymasz ten mój list, już będziesz zdrowa i daleka od wszelkiego niebezpieczeństwa. Tymczasem jednak nie będę mógł żyć w spokoju i zadowoleniu tak długo, dopóki przez najbliższego posłańca nie otrzymam dobrej nowiny, żeś już całkiem wróciła do zdrowia.Jan Kazimierz Waza. Portret pędzla nieznanego artysty XVII-wiecznego.
Proszę Cię też na miłość Boską, abyś miała o to swoje zdrowie pilne staranie, i strzegła się recydywy, która byłaby bardziej niebezpieczną niż sama choroba. A ponieważ słyszę, że w Warszawie panują choroby niebezpieczne, przeto proszę, abyś, skoro tylko przyjdziesz nieco do siebie, pojechała albo do Nieporętu albo do Białołęki, albo do Pęcher, gdzie Ci się spodoba, raz, aby zmienić powietrze i oddalić się od wszelkiej zarazy, a potem, abyś była bardziej rzeźwą i sposobną do podróży na Litwę, gdy odzyskasz siły.
Oczekując przeto z największą niecierpliwością i niepokojem dobrej nowiny o lepszym stanie Twego zdrowia, ściskam Cię z całego serca".
Na wieść o poprawie ponownie zaznaczył, że Ludwika Maria nie powinna robić niczego, co nadszarpnęłoby jej kondycję.
"Proszę Cię na miłość Boską, abyś się nie trudziła podróżą aż do Grodna, a raczej do Nowodworu, jeżeli nie jesteś więcej niż pewną, że jazda nie uczyni żadnego uszczerbku zdrowiu Twej osoby, którą szanuję więcej od mojej własnej" — pisał.
"Co do łoża, spodziewam się…"
Król chciał się dzielić z Ludwiką Marią troskami i wyzwaniami, ale również rzadkimi radościami, jakich doznawał na trakcie. "Mamy tu wyborne melony, i to w wielkiej ilości" — zdarzyło mu się napisać. — "Posłałbym ci je chętnie, gdyby to było możliwe".
Pragnął zresztą dzielić z nią więcej. Gdy wreszcie zaczął się przymierzać do powrotu do stolicy, przekazał:
"Proszę Cię, byś kazała Henrykowi pokłaść kobierce w obu apartamentach, tak w pierwszym, jak i drugim; co do łoża, spodziewam się, że przynajmniej na pierwszy wieczór nie odmówisz mi swego po tak długim czasie rozłączenia".
Trudno o lepszy dowód na to, że małżeństwo ostatniego Wazy było więcej niż polityczną fikcją.