Seks po katolicku, czyli jak Radio Maryja uczy bycia dobrą żoną w sypialni
Seks to nie tylko prokreacja i powoływanie na świat nowego życia – to czerpanie przyjemności, radość, odkrywanie możliwości i granic własnego ciała. Reguły "seksu po katolicku" są zgoła odmienne.
11.12.2018 | aktual.: 12.12.2018 06:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na audycję "Jak być dobrą żoną w sypialni?", emitowaną w katolickiej rozgłośni Radio Maryja, czekałam z zapartym tchem. Program miał być warsztatami dla par, a jego główny cel miała stanowić edukacja seksualna dla małżeństw. Na Facebooku powstało nawet oficjalne wydarzenie, którym zainteresowanych było aż 14 tysięcy internautów. Ilu z nich rzeczywiście wysłuchało audycji? Nie mam pojęcia. Ile osób wytrwało do końca? Jedna na pewno.
O ja naiwna – ja i każdy, kto spodziewał się po tej długo wyczekiwanej audycji czegoś innego niż umacnianie kobiety w roli inkubatora. Naiwnością była też wiara, że wysłucham rzetelnego poradnika, jak uprawiać katolicki seks – samo słowo "seks" pojawiło się w audycji raptem kilka razy. Nie jestem w tym poczuciu odosobniona – potwierdził to jeden ze słuchaczy dzwoniących do radia.
Obecny w studiu ksiądz Marcin Różański (co wcale nie dziwi – nie od dziś wiadomo, że w kwestii seksu to kler ma najwięcej do powiedzenia) już na wstępie zaznaczył, w czym tkwi clou audycji. "Kobieta to sanktuarium życia, a sypialnia to jeden z ołtarzy" – powiedział, nazywając przy tym kobietę tą, którą "przynosi życie".
– Są trzy ołtarze, które stanowią o jedności małżeństwa. Stół eucharystii, stół w domu i łóżko małżonków, czyli wspólna modlitwa, jedzenie w swoim towarzystwie i dzielenie łoża – mówił duchowny.
Główna prowadząca warsztaty, Danuta Sobol, dodała swoje trzy grosze. Podkreśliła, że małżeństwem jest tylko i wyłącznie związek kobiety i mężczyzny, wbrew "absurdom" panującym w wielu krajach i rażącemu naciąganiu granic tolerancji. Absurdom, czyli małżeństwom homoseksualnym. W ten sposób grono odbiorców audycji szybko zostało zawężone. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że choć prowadzący próbowali przekonać mnie i innych słuchaczy, że do tanga trzeba dwojga, audycja była skierowana wyłącznie do kobiet.
Bo kobieta musi rodzić. Ba, żeby tylko rodzić. Kobieta musi rodzić z uśmiechem na ustach, a dziecko to dar boży – każde dziecko, od chwili poczęcia (choć tego podkreślać chyba nie trzeba). Jeśli, głupia, nie urodzi, choć zdrowie jej na to pozwala, jest egoistką niegodną dobrego męża, o zbawieniu i życiu pozagrobowym u boku Pana nie wspominając. Tu jako przykład ksiądz Różański podał Niemki, które dla kariery rezygnują z potomstwa i nie korzystają z benefitów, jakie ich kraj oferuje młodym matkom.
Zdaniem prowadzących nikt nie dał człowiekowi prawa do decydowania o powoływaniu nowego życia – to leży wyłącznie w gestii Boga. Potępiane są zatem wszelkie metody antykoncepcji i regulacji płodności, w tym tzw. kalendarzyk małżeński, jeśli są wykorzystywane do zapobiegania ciąży. Małżonkowie muszą współżyć z myślą, że mogą sprowadzić na świat nowe życie, a każdy stosunek powinien kończyć się ejakulacją w pochwie kobiety – tylko wtedy jest wartościowym aktem oddania i "stawania się jednością" z partnerem. O antykonepcji nie ma zatem mowy.
– Nawet naturalne planowanie rodziny może być sprzeczne z nauką Kościoła – małżeństwo musi być otwarte na możliwość pojawienia się dziecka – podkreślała w audycji Sobol. Jednocześnie sprzeciwiła się definicji antykoncepcji hormonalnej wg Światowej Organizacji Zdrowia, wmawiając słuchaczkom, że rynek farmaceutyczny obfituje w tabletki wczesnoporonne, sprzedawane pod etykietą pigułek antykoncepcyjnych.
– Seks to środek do okazywania miłości – przekonywał natomiast współprowadzący program Piotr Sobol, mąż Danuty. Małżeństwo zgodnie ustaliło, że wszelkie łóżkowe dodatki nie są potrzebne, a media zbyt często propagują "propagandę miłości", która zniekształca jej prawdziwy obraz. – Miłości nie mierzy się centymetrami, to nie tylko branie, ale i dawanie – podsumowała prelegentka.
Gdy do radia zadzwoniła jedna ze słuchaczek i opowiedziała historię swojego związku pełnego przemocy, na antenie wybrzmiał temat gwałtu. Również tego w małżeństwie. Eksperci po raz kolejny jednoznacznie dali do zrozmienia, jaka jest rola kobiety. W przypadku gwałtu ofiara może próbować nie dopuścić do zagnieżdżenia się zarodka tylko w jeden sposób – mechanicznie usuwając nasienie z pochwy. Niestety, i ta audycja pokazała to, jak głęboko zakorzeniona jest w społeczeństwie, również w Kościele, tzw. kultura gwałtu.
Otóż zgwałcona kobieta, zamiast myśleć o tabletkach wczesnoporonnych czy innych sposobach przerywania ciąży, nie powinna była dopuścić do gwałtu. Przyzwala się, by zrobiła wszystko, by tylko nie zostać zgwałconą, włącznie z zabiciem oprawcy w obronie własnej, ale nie daje się zgody na usunięcie płodu. Płodu, nie dziecka.
Problem pojawia się w sytuacji, gdy do gwałtu dochodzi w małżeństwie. W końcu, niejako z definicji, mąż nie może być przez żonę traktowany jak oprawca, bo powinnością kobiety jest udostępnianie swojego ciała mężczyźnie.
– Żona może powiedzieć "nie" – zapewnił ksiądz Różański. Jednak czy nie będzie to oznaczać, że jest nieposłuszna? Że jest egoistką i myśli o własnym dyskomforcie, zamiast o potrzebach małżonka? Co w sytuacji, gdy mąż grozi żonie, że jeśli nie zgodzi się na współżycie, rozstanie się z nią? Na te pytania prowadzący audycji nie znaleźli odpowiedzi.
Żal mi tych wszystkich kobiet, które tkwią w schemacie dyktowanym przez Radio Maryja. Które boją się własnej seksualności, które nie mogą jej odkrywać. Które nie mają prawa do decydowania o swoim ciele, bo zawsze muszą być gotowe do służenia swojemu mężowi i rodzenia dzieci, jeśli dojdzie do poczęcia. Kiedy prelegentka podważa słuszność walki kobiet o ich podstawowe prawa, radząc im, by najpierw zastanowiły się, czy te przywileje, o które tak zabiegają, odpowiadają ich mężczyznom, czuję niesmak. I smutek.
Mimo to nie jestem oburzona – zbyt wiele razy słyszałam te same frazesy. Wręcz przeciwnie, po wysłuchaniu audycji dość nieoczekiwanie poczułam ulgę. Chyba nawet prychnęłam z satysfakcją pod nosem. Bo cieszę się, że nie jestem i nie muszę być "katolicką żoną" w definicji stacji ojca Tadeusza Rydzyka. Że mogę myśleć o sobie i swoich potrzebach, bez przedkładania ich nad potrzeby innych ludzi. Że nie muszę mieć wyrzutów sumienia, kiedy robię to, na co mam ochotę, a nie to, czego się ode mnie wymaga. Że nie muszę się zastanawiać, czy podczas seksu powinnam zasłonić obrazek z podobizną Jezuska, Maryi, świętego czy świętej – nie posiadam takiego na żadnej ze ścian. Że mogę bez strachu oglądać filmy pornograficzne, cieszyć się swoją seksualnością i ją wykorzystywać w sposób, który nie przekracza moich własnych granic. Nie tych nałożonych przez Kościół, księży, katolickich seksuologów czy "męża".
Małżonkowie nie powinny dążyć do czworokąta. Czworokąta, bo w końcu każdy związek to trójkąt, w skład którego wchodzą Bóg, mąż i żona – powiedziała Danuta Sobol. Nie życzę sobie życia w trójkącie, a Boga w łóżku nie potrzebuję. Wiecznego potępienia też się nie boję – bo to, z kim zasypiam, nie determinuje tego, jakim jestem człowiekiem. Tego samego życzę wszystkim kobietom – odwagi do decydowania o sobie i pewności, że mają do tego święte prawo. Panowie na życzenia muszą jeszcze poczekać – audycja "Jak być dobrem mężem w sypialni" odbędzie się dopiero 19 lutego.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl