Blisko ludziSeks za pieniądze w małżeństwie. "Ludzie sabotują swoje życie erotyczne"

Seks za pieniądze w małżeństwie. "Ludzie sabotują swoje życie erotyczne"

Seks za pieniądze zdarza się bardzo często
Seks za pieniądze zdarza się bardzo często
Źródło zdjęć: © getty images | Witthaya Prasongsin
10.03.2022 15:26, aktualizacja: 11.03.2022 11:24

– Mimo upływu czasu nie znika dylemat współczesnych kobiet i mężczyzn: na ile jest się zobowiązaną lub zobowiązanym pójść z kimś do łóżka, kto stawia mi coś na randce. Na ile ta transakcja musi się odbyć? Czy musi dojść do wymiany kapitału: ja daję swój kapitał erotyczny, a ty swój finansowy w postaci kolacji i paru drinków? – mówi seksuolożka i terapeutka dr Agata Loewe-Kurilla z Instytutu Pozytywnej Seksualności, która o kupczeniu seksem rozmawia z Katarzyną Trębacką.

Kiedy mamy do czynienia z kupczeniem w seksie? Czy gdy mężczyzna wręcza partnerce nowe kolczyki, bo dostał premię, a ona idzie z nim z wdzięczności do łóżka, to jest to jest w porządku czy nie?

Oczywiście to zależy. Przecież kupczenie ma wielowiekową tradycję. Instytucja związków romantycznych jest stosunkowo młoda. Mam tu na myśli czynniki, które powodują, że dwoje ludzi łączy się dobrowolnie w parę, decyduje na monogamiczny model życia i wzajemnie pokłada w sobie wiele oczekiwań. Z jednej strony to jest wiara, że będą dla siebie kochankami, rodzicami wspólnych dzieci, powiernikami sekretów, a z drugiej, że będą łączyć ich wspólne przeżycia duchowe, że będą się wspierać ekonomicznie, mieć to samo hobby. To powoduje, że ci ludzie czują na sobie ogromną presję i ciężar tych wzajemnych oczekiwań, bez których ich zdaniem związek romantyczny nie jest możliwy.

Tymczasem instytucja małżeństwa przez wiele wieków zakładała, zwłaszcza w patriarchalnym modelu, że kobieta jest własnością mężczyzny i żadne względy romantyczne nie odgrywały tu specjalnej roli. Z tego patriarchalnego porządku wynika też pokutujący do dzisiaj podział na kobiety porządne i nieporządne. Te pierwsze zdobywa się, żeby podbić sobie status społeczny, doprowadzić do połączenia rodów, kumulacji majątków, a te drugie po to, by sprawić sobie przyjemność. Ale w obu przypadkach trzeba było za to płacić. Gdy na posag spojrzymy dzisiaj z perspektywy feministycznej, to uświadamiamy sobie, że małżeństwo przez wieki było po prostu formą transakcji handlowej, w której dochodziło do sprzedania jednego człowieka, w tym wypadku kobiety, innemu człowiekowi.

Obecnie wartością jest równość.

Tak, ale partnerstwo, model równościowy, czyli założenie, że obie osoby w związku mają równe prawa to zdobycze XX-wiecznego feminizmu. I nie chodzi tu tylko o to, że partnerzy wyciągają z tego związku dla siebie różne rzeczy po równo, ale także o traktowanie jako normę sytuacji, w której kobieta może zaprosić mężczyznę do restauracji na kolację, albo mu się oświadczyć.

Wcześniej, nawet przy takim deklaratywnym feministycznym podejściu, dysproporcja władzy manifestowała się właśnie w tym, co kto komu postawi. Jednak mimo upływu czasu nie znika dylemat współczesnych kobiet i mężczyzn, gdzie ciągle szuka się odpowiedzi na pytanie: na ile jest się zobowiązaną lub zobowiązanym pójść z kimś do łóżka, kto stawia mi coś na randce. Na ile ta transakcja musi się odbyć? Czy musi dojść do wymiany kapitału: ja daję swój kapitał erotyczny, a ty swój finansowy w postaci kolacji i paru drinków? Pamiętajmy też o tym, że w dalszym ciągu statystycznie kobiety zarabiają mniej.

Skoro współcześnie ciągle zmagamy się z takimi dylematami, to znaczy, że ta wielowiekowa tradycja transakcji między ludźmi w sferze seksu jest ciągle żywa?

Gdy nazywamy to bardzo wprost, to wiele osób, które żyje w takim modelu wymiany transakcyjnej, obrazi się, bo nie chce mieć tego wyrażonego explicite. Znam mnóstwo przypadków, również wśród moich znajomych, gdy kobiety chwalą się w mediach społecznościowych nowymi torebkami czy innymi dobrami. Pokazują je jako zdobycz, która jest prezentem od kochanego męża w zamian za to, że były miłe lub grzeczne. To trofeum, które ma pokazać, że kobieta robi tak mało, a dostaje tak dużo, albo robi dużo, więc oczekuje również dużo. Choć ten komunikat nie jest wypowiedziany wprost, to przekaz brzmi: moja seksualność jest towarem luksusowym. Jednak, gdy nazywa się to wprost, to kobiety się obrażają.

Pamiętam, gdy na studiach jeden z naszych profesorów wspominał o definicji prostytucji, czyli sprzedaży usług seksualnych. Mówił, że gdyby spojrzeć na to bardzo radykalnie, to praktycznie wszyscy jesteśmy seks-workerami. Każdy, każda z nas uprawia seks za coś, bo idea oddawania się sobie bezinteresownie jest bardzo utopijna. To wywołało ogromne kontrowersje wśród słuchaczy, a zwłaszcza słuchaczek wykładu, które oponowały mówiąc, że są w związkach ze swoimi partnerami, ponieważ dobrały się w imię wyższych wartości, a seks w tych związkach nie ma charakteru transakcyjnego.

No właśnie. Takie transakcyjne podejście jest bardzo źle oceniane ze względów moralnych.

Tak, tymczasem seks i pieniądze od wieków idą w parze. Jednak nie chcemy tego widzieć u siebie. Wolimy to zauważać u innych, obgadywać ich, a jeszcze chętniej czynimy z tego figurę moralną. Proszę zwrócić uwagę na pracę seksualną. Jest bardzo napiętnowana. A co w tym złego, gdy dwoje dorosłych ludzi umawia się na seks? Przecież to jest usługa jak każda inna. Ktoś ma w ofercie coś, za co bierze pieniądze - pełna transparencja intencji.

Wróćmy do związków. Często spotyka się pani z problemem wymiany transakcyjnej w kontekście seksu w swoim gabinecie?

Tak, to dość powszechne zjawisko. Wystarczy się przyjrzeć kobiecemu orgazmowi. Mówi się o nim, że jest czymś wartościowym, dobrze, żeby kobiety go odczuwały. Ale z drugiej strony podkreśla się, by nie stosować presji w tej sprawie, bo przecież orgazm nie jest najważniejszy. I to też prawda. Jednak, gdy mamy parę, w której kobieta nie dopomina się o orgazmy, seks jest mierny, a mijają lata, to dochodzi do poważnej dysproporcji (tzw. orgasm gap). I bez znaczenia jest, czy tego orgazmu nie ma, bo ona się o niego nie dopomina, udaje, że jej dobrze, a jednocześnie oboje milczą w sprawach seksu, czy może żyją w modelu, w którym to męski orgazm jest ważny, a kobiecy nie, więc ona znosi to w milczeniu dając tym samy partnerowi znać, że nie ma potrzeby jakiejkolwiek zmiany.

Oficjalnie jest po równo, bo oboje niby czerpią z tego seksu podobną przyjemność. Z powodu dysproporcji w odczuwaniu przyjemności i satysfakcji seks staje się walutą przetargową. Kobieta myśli sobie: "Nie powiem ci, że nie mam przyjemności z seksu, żeby nie sprawić ci przykrości, nie rozdrażnić twojego ego, ale sobie uszczknę z innego obszaru życia, żeby mi się to zwróciło, żeby mi się to jakoś emocjonalnie kalkulowało". Takich kobiet, które przychodzą do mojego gabinetu i wyznają, że przez lata milczały w sprawie różnych niedogodności i godziły się na brak przyjemności, jest wiele. Zatem z jednej strony to zjawisko jest dość powszechne, a z drugiej trudne, żeby się z nim skonfrontować wprost. Dużo łatwiej coś, co jest wstydliwe, nienazwane przełożyć na inne sfery życia.

Jak to się odbywa? Jak frustracje seksualne ujawniają się w innym obszarze życia?

Wiele frustracji w łóżku manifestuje się w kłótniach o nieumyty kubek w zlewie. Część kobiet jest gotowa na seks wtedy, gdy ich partnerzy spełniają ich oczekiwania poza seksualne, takie, które mają wobec nich w codziennym życiu. Ona jest gotowa na fellatio, ale dopiero wtedy, gdy on pomoże jej w domu, pozmywa naczynia lub położy dzieci spać. Niestety to przypomina behawioralno-poznawczy model tresury, w którym jeśli jedno z partnerów, zazwyczaj to, któremu bardziej zależy na seksie, spełni jakiś warunek – to może być sprzątanie, kupowanie prezentów, opłacenie zagranicznego wyjazdu – to drugie jest gotowe użyczyć swego ciała.

Często słyszę w gabinecie głosy mężczyzn mówiących: "Wiem, że jeśli przyniosę kwiaty, to może coś uda mi się uszczknąć dzisiaj wieczorem". Super jak się sobie pomaga w domowych obowiązkach bezinteresownie, gorzej jak to nie jest oczywiste i przyzwyczajamy się do tego, że żeby był seks, trzeba na niego zapracować.

A co się dzieje w związku, w którym nie wprost jedno z partnerów mówi do drugiego: "Chcesz seksu, to musisz posprzątać, pozmywać, kupić mi coś ładnego". Co to mówi o tej parze?

To zależy, to może być jakaś kinkowa gra (z jęz. angielskiego - niestandardowe, zboczone zachowania seksualne), jak się obydwoje na taką wymianę umawiają świadomie. Najczęściej jednak, w takiej sytuacji mamy do czynienia z pasywną agresją. Często słyszę od moich pacjentów, że oni chcą spotykać się w sypialni z partnerką, która do niej wchodzi, ponieważ chce się cieszyć seksem, wspólnie bawić, doświadczać intymności, by wspólnie tworzyć tę erotyczną przestrzeń. A mamy kogoś, kto próbuje odfajkować jakiś biznes, załatwić jakąś sprawę.

Mówi pani, że to kobiety są zazwyczaj tymi, które seksem kupczą…

Tak, bo stereotypowo częściej mężczyzna zabiega o seks. I jak go dostaje, to ma poczucie, że musi się nacieszyć tym, co jest. To wynika z naszej kultury, podziału genderowego, tego co jest męskie, a co kobiece, z jaką symboliką wiąże się seksualność u kobiet, a jaką u mężczyzn. Przecież kulturowo kobieta, jak księżniczka powinna najpierw być zdobywana, a jak już do tego seksu dojdzie, to ona nie może pokazać, że bardzo się jej podobało.

Inaczej może być posądzona o rozwiązłość. Dodatkowo tym oczekiwaniom wobec kobiet towarzyszy przekaz, że mężczyzna jest zawsze nienajedzony, za to zawsze chce seksu i zawsze jest gotowy. I właściwie wystarczy pokazać mu kawałek kobiecej piersi, żeby był zadowolony. Dla wielu mężczyzn taki uproszczony, krzywdzący przekaz jest upokarzającym.

Dlaczego upokarzający? Przecież wszyscy stosujemy uproszczone schematy do opisania świata, w tym seksu…

Tak, ale gdy jednak mężczyzna uświadamia sobie, że jego partnerka uprawia z nim seks tylko dlatego, że jej mama mówiła, że musi to robić, bo on inaczej pójdzie do innej kobiety, to czuje się obiektem cudzych przekazów transgeneracyjnych, a nie podmiotem wspólnego pożycia.

A miała pani do czynienia z sytuacją odwrotną? Z zamianą ról?

Oczywiście. Są kobiety, które muszą się bardzo mocno napracować, żeby u swoich partnerów seks zdobyć. Zazwyczaj dostrzegam w tym jakiś rys masochizmu, ale nie mam na myśli masochizmu rodem z zabaw kinky. W seksuologii mówimy, że osoby, które mają mniejsze potrzeby, mają większą kontrolę w związku. W monogamicznej relacji seks jednej osoby w znaczącym stopniu zależy od dobrej woli partnera lub partnerki. I jeśli jedna osoba nie chce seksu, to ta druga jest albo zdana na masturbację, albo musi stanąć na uszach.

I to niestety temu, kto ma mniejsze potrzeby, często się opłaca, bo partner lub partnerka wtedy zabiega, przynosi prezenty, spełnia życzenia, dba o siebie ćwicząc na siłowni lub spędzając godziny w salonach kosmetycznych. I tutaj są możliwe dwie postawy: ten, kto ma mniejsze potrzeby albo ma poczucie winy, że ta druga strona musi się tak namęczyć, bo stoją za tym jakieś faktyczne problemy natury seksuologicznej i zamiast szukać pomocy, unikają konfrontacji, albo przybierają postawę bardziej sadystyczną i zaczyna z tego czerpać satysfakcję i różne inne korzyści.

Jest jakieś wyjście z tej sytuacji?

Jeśli osoba wykorzystywana uświadamia sobie, że w jej związku toczy się jakaś gra, to warto skonfrontować to z partnerem lub partnerką. Można zapytać: "Kochanie, czy nasz seks to jest jakaś forma gry albo jakiegoś biznesu? Widzę, że masz kilka torebek i kilka par butów, a pojawienie się ich w naszym domu ściśle wiąże się z seksem, który ma miejsce od wielkiego dzwonu. Czy ja muszę spełnić jakieś warunki, by mieć szanse na seks z tobą?".

Gdy zdajemy sobie sprawę, że w związku intymnym padamy ofiarą manipulacji, jakiegoś uprzedmiotowienia, że wchodzimy w cudzą projekcję, że się musimy starać, by na coś zasłużyć, to warto się temu bardzo dokładnie przyjrzeć. Zapytać partnera lub partnerkę: "Czy ja ci się podobam, czy chcesz ze mną być? Czy lubisz uprawiać ze mną seks?" Wiele osób, które żyją w długoletnich związkach, nie umie odpowiedzieć na takie pytanie. Myślę, że warto także się zastanowić, z czego to wynika. Bardzo często spotykam się z sytuacją, w której kobieta odmawia seksu, bo – jak twierdzi – jest po ciąży i porodzie. Tylko okazuje się, że dziecko ma siedem lat… A ona mówi, że jeszcze nie doszła do siebie.

Znam wiele związków, gdzie trudno jest się z seksem wbić, bo ona jest albo po ciąży, albo musi schudnąć, albo straciła pracę, albo któreś z jej rodziców jest chore, albo jest pandemia, albo depresja... Ludzie sabotują swoje życie seksualne. I nie wynika to z tego, że seks z daną osoba jest zły, tylko z tego powodu, że wyrastamy w seksfobicznym środowisku, dostajemy przekazy, że seks jest zły, brzydki, brudny. To jak on ma się nagle zacząć podobać? A żeby on się zaczął podobać, to trzeba się skonfrontować z własnym usztywnieniem wokół seksu, zaprzyjaźnić się ze swoją cipką, zapachami, które z seksem są związane i z tym, że seks może być miejscem utraty kontroli i rodzajem zależności, która pozwala być blisko.

Dr Agata Loewe-Kurilla, psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności. Od 2009 roku współpracuje z instytucjami działającymi na rzecz równości w zakresie płci, genderu, seksualności oraz relacji i dostępu do praw seksualnych człowieka. Prowadzi prywatną praktykę oraz organizuje i prowadzi zajęcia dla osób, które chcą lepiej rozumieć własną seksualność oraz profesjonalnie pomagać innym w tym zakresie. Związana ze Światową Organizacją Zdrowia Seksualnego (WAS), amerykańskim SCU oraz brytyjskim Pink Therapy. www.sexpositiveinstitute.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (15)
Zobacz także