Słyszała od kolegów komentarze o dużych cyckach, o seksie. Przestała reagować, nie chciała się ośmieszyć
- Kiedyś, w innej jednostce, doszło do wystąpienia skazanych. Ich wychowawczyni negocjowała z nimi w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy. I nagle jeden z osadzonych powiedział do funkcjonariuszki, że by jej "ci..ę wylizał". Zatkało ją, zaczerwieniła się i nic nie odpowiedziała – opowiada jedna ze strażniczek więzienia w rozmowie z Wirtualną Polską. Nie mówią o tym przełożonym, nie skarżą się. Boją się. I popełniają duży błąd.
20.12.2017 | aktual.: 20.12.2017 16:19
Opisywaliśmy ostatnio historię strażniczki z jednego z polskich więzień. Opowiedziała o tym, co spotyka ją na co dzień w pracy. Wulgarne komentarze, molestowanie psychiczne.
- To, co na wolności, traktuje się jako szowinizm albo seksizm, w więzieniu było i jest na porządku dziennym – mówi. Słyszała od kolegów komentarze o dużych cyckach, o ruch..u. Raz ich poprosiła, żeby się hamowali i nie przeklinali w jej obecności. - A co? Loczek ci się odkręci, jak usłyszysz słowo kur..a? – usłyszała w odpowiedzi. Przestała reagować, zwracać uwagę. – Udawałam, że ich nie słyszę – opowiada. – Jakiekolwiek reakcje z mojej strony tylko ich nakręcały i od razu kur..y szły w powietrze. Poza tym, w ich odczuciu, nie mówili niczego złego i nie chcieli mnie obrazić. W ten sposób pokazywali, że są twardymi facetami. A ja, skoro zdecydowałam się pracować w więzieniu, musiałam być twardą kobietą.
Jak na tę historię reagują ci, którzy też przepracowali swoje w służbie więziennej?
- Jestem funkcjonariuszką już niemal 15 lat i komentując ten artykuł, powiem tylko, że nie każdy ma predyspozycje do takiej służby – komentuje jedna z kobiet. - Niezależnie od płci, jeśli ktoś nie ma silnego kręgosłupa moralnego, dużej odporności na stres, umiejętności stanowczego stawiania granic i udanego życia prywatnego, nie będzie dobrym funkcjonariuszem. (…) W swojej jednostce spotkałam się tylko z jednym funkcjonariuszem, który miał "lepkie rączki", ale i na takie osoby jest sposób - został publicznie ośmieszony i skończyły się takie zachowania. Daleka jestem od tezy, że kobieta zgwałcona sama jest sobie winna, jednak prawdą jest to, że w miejscu pracy sam określasz granice, a jeśli ktoś je narusza, masz prawo z tym walczyć lub zwyczajnie zmienić pracę. Przypominam, że funkcjonariusz Służby Więziennej nie jest w więzieniu za karę, ale zgłosił się tam dobrowolnie i równie dobrowolnie może ze służby odejść. Jestem atrakcyjną kobietą, pełnię służbę w bezpośrednim kontakcie z osadzonymi, wiele razy słyszałam pod swoim adresem komplementy zarówno od osadzonych jak i funkcjonariuszy, jednak nie zdarzyło mi się, aby były wulgarne. Szanujmy się, drogie koleżanki funkcjonariuszki, to i będziemy szanowane.
- Pracowałem w więzieniu ponad 20 lat w ochronie i sądzę, że u nas coś takiego by nie przeszło. Trzeba było zgłosić problem do dyrektora i rozwiązać problem. Kobietom można powiedzieć coś miłego, ale bez przesady i chamstwa. U nas takie zachowanie jak w artykule nie miałoby szans na przetrwanie – przyznaje inny pracownik.
Wydaje się, że więzienia to piekło dla kobiet. Źródło największego seksizmu.
Chcą pokazać, że są twarde
Ewa pracuje w Służbie Więziennej od ponad 20 lat. Obejmuje wysokie stanowisko w Służbie Więziennej, celowo nie chce podawać swojego nazwiska. Kiedy pytam ją o to, jak ona widzi te stosunki między więźniami a strażniczkami, przyznaje bez wahania, że kobiety nie mogą ukrywać złych zachowań więźniów.
- Kobiety, które dostają się do służby więziennej, chcą udowodnić, że sobie w tej formacji mundurowej poradzą. Nie dzielą się atakami, nieprzyjemnymi sytuacjami ze swoimi przełożonymi, żeby nie były odebrane jako te nieporadne życiowo. Kobiety, które pracują na tej pierwszej linii, czasem przejmują męski styl bycia. Chcą pokazać, że są twarde, że sobie ze wszystkim poradzą – jak mężczyźni. A one radzą sobie, tylko nie potrafią zrozumieć, że dla własnego bezpieczeństwa mają prawo opowiadać przełożonym o nieprawidłowościach – opowiada mi.
- Ale nie zawsze czują, że mogą to zrobić. Boją się ośmieszenia, jak wynika choćby z opisywanej przez nas historii – przyznaję.
- I błąd. Wynika to z lęku i niewiedzy. Należy mówić o tym młodym kobietom już na szkoleniach i kursach wstępnych, w szkołach podoficerskich. Jeśli jakiś więzień generuje patologiczne zachowania i strażniczka o tym nie powie, to to się będzie nasilać. Stanie się zagrożeniem nie tylko dla niej, ale i dla innej kobiety. Jestem głęboko przekonana, że większość przełożonych zareagowałaby na doniesienia o molestowaniu psychicznym właściwie. Najważniejsze jest bezpieczeństwo. A jak się pracuje w jednostce penitencjarnej, to nie odpowiada się tylko za więźniów, ale też za innych funkcjonariuszy. Heroizm kobiet, które zostawiają te wulgarne uwagi tylko dla siebie, nie jest właściwy. Rozumiem, z czego to wynika, ale nie jest to dobre dla nikogo – opowiada.
- Czytając podobne historie, można odnieść wrażenie, że kobieta jest z tym wszystkim sama – mówię.
- Po pierwsze nie jest sama – podkreśla stanowczo Ewa. - Po drugie – i mówię to z czystym przekonaniem jako osoba, która przepracowała w służbie 22 lata i zajmowała różne stanowiska – są przepisy, które ją chronią. Weźmy na przykład funkcjonariuszkę, która pracuje w dziale ochrony na pierwszej linii. Ma nad sobą dowódcę zmiany, następnie kierownika działu ochrony, zastępcę dyrektora odpowiedzialnego za ochronę i naprawdę tylko w szczególnych zbiegach okoliczności ci ludzie nie byliby zainteresowani pomocą. Jestem przekonana, że nie zostałaby odesłana, wyśmiana. Można zmienić jej miejsce pracy, można sprawdzić, jakie jest podłoże zachowania danego osadzonego, który ją gnębi, zdyscyplinować. Mamy cały system, który wskazuje, co należy zrobić w takim przypadku. Można przecież nawet oskarżyć osadzonego o zniesławienie i tak się bardzo często dzieje - przyznaje.
Jej zdaniem sedno problemu leży w kulturze organizacyjnej służb. Kobiety nie potrafią odnaleźć swojej kobiecości w tej pracy, dlatego za szelką cenę próbują udowodnić swoją męskość. To dlatego nie powiedzą, że więzień woła na nią "kur..", ubliża jej w najbardziej wyszukanych wulgaryzmach.
- W służbach są potrzebne i kobiety i mężczyźni. Tylko kobiety muszą wiedzieć, że dobre wykonywanie obowiązków nie znaczy, że mają stać się mężczyznami. Bo mężczyźni też są atakowani na służbie i też mają obowiązek zgłaszać takie sprawy. Nie jest to wstyd, tylko mądrość życiowa – mówi Ewa.
Wie, jak to jest
Ewa pracowała przed laty jako wychowawca na oddziale męskim. Oddział dla tymczasowo aresztowanych. Bardzo trudna praca, gorsza od pracy na oddziale dla skazanych, jak mówi.
- To są ludzie, którzy jeszcze chwilę temu byli wolni, a teraz są w szoku, bo znaleźli się za kratami. Przed nimi najgorszy okres, bo nie wiedzą, jaki zapadnie wyrok w ich sprawach. I rzeczywiście, zachowania są różne. Spotkałam się z wulgarnymi zachowaniami nieustannie. Grożono mi. Mówili, że jak nie podpiszę im papierku na dłuższe widzenie, to mi zrobią krzywdę. Spotykałam się naprawdę z różnymi sytuacjami. Ale wie pani, wszystko rozbija się o to, jak zareagujemy – opowiada mi.
- W tych cięższych przypadkach zgłaszałam wszystko przełożonym i skazany zawsze był zdyscyplinowany. Zdarzało się, że osadzony musiał opuścić oddział, w którym byłam wychowawcą, bo tak zakochał się w tych wulgarnym zachowaniu, że nie mogliśmy razem pracować - dodaje.
Ewa zaangażowała się w pomoc innym strażniczkom. Nieformalnie stała się ich rzeczniczką. Przychodzą do dziś. - Pierwsza rada, którą powtarzam zawsze: "proszę iść do bezpośredniego przełożonego". Jeśli stanie się tak, że ją zignoruje, trzeba działać dalej. Nie wierzę w to, że w tej całej drabinie ludzi nikt nie zareaguje. Naprawdę w to nie wierzę – powtarza.
- Przychodzą dziewczyny, które nagminnie są obrażane przez więźniów. Młode są i nie wiedzą jeszcze, jak osadzeni potrafią niszczyć ludzi. Przychodzą kobiety, którym nie wychodzi w małżeństwie, ale to już inna historia. Najczęściej zdarza się jednak molestowanie psychiczne. Młoda, piękna funkcjonariuszka wychodzi na plac i ci osadzeni od razu ją komentują. Patrzą na nią jak na obiekt pożądania. Ważne jest też to, jak ona się zachowa, jaką przyjmie postawę - opowiada. - Nie pamiętam, żeby w ostatniej czasie jakaś kobieta została zakładnikiem któregoś z osadzonych, została zgwałcona. Takich większych, poważnych zagrożeń na szczęście nie mieliśmy. I mam nadzieję, że się nie przydarzą. W końcu te kobiety pracują z największym złem tego świata - dodaje.
Ewa podkreśla w naszej rozmowie wielokrotnie, że kobiety nie mogą pozwalać na takie zachowanie. Strażniczka, która słyszy od osadzonego, co on by z nią chętnie zrobił, może się złamać. Trzeba mieć pewne cechy osobowościowe i wiedzieć, że takie rzeczy będą się zdarzać.
- Takich mamy podopiecznych. Trzeba jednak pamiętać, że na takie słowa muszą reagować. Nie powiem, że za każdą podobną odzywkę więźniowie są karani, ale trzeba zwracać im uwagę, ostrzegać, dyscyplinować, no i nie odpuszczać. Pobyt w zakładzie ma przecież socjalizować osadzonych. Milczeniem nic nie zdziałamy. Mamy ich przywrócić społeczeństwu, więc musimy jakoś nad takim zachowaniem zapanować, by nie wrócili na wolność jako jakieś wulgarne zwierzęta - mówi.
I prosi: - Niech kobiety się nie boją, że będą uznane za słabe. Niech walczą o siebie.
Seksizm, natura czy brak dyscypliny?
- Wie pani, teraz to i tak jest lepiej. Mówi się, że piekło to było za komuny, teraz jest raj w więzieniach – mówi mi Józef Grzyb. Był złodziejem, alkoholikiem i recydywistą, który w sumie ponad 35 lat spędził w więzieniach. Dziś zmienia swoje życie, został terapeutą uzależnień i pomaga więźniom. Jest też bohaterem książki "Całe życie kradłem". Opowiada o tym, jak wyglądały kiedyś stosunki między strażnikami a więźniami, że było znacznie gorzej.
Nie ma wątpliwości, że tak jak kiedyś, tak dzisiaj, pracownice zakładów karnych traktowane są przez wielu więźniów jak przedmioty. Ale przyznaje, że wiele się zmieniło, bo przełożeni zakładów pilnują dziś regulaminów.
- Dziś więzień, a bywam w zakładach, podlega surowym przepisom. Albo to szanują, albo nie. To zgraja różnych charakterów. Odbierają te wszystkie strażniczki i klawiszki jak obiekty erotyczne. Patrzą na ciało, na zachowanie. Wiadomo, że jak siedzi się w więzieniu, to brakuje tej erotyki. Nie ma tak jak po 1989 roku, że widzenia intymne były częstsze. Teraz to jest ograniczone bardzo - opowiada.
Z kolei według Pawła Moczydłowskiego problem ze złym traktowaniem wielu strażniczek jest taki, że ich zgłoszenia nie są traktowane poważnie przez prokuraturę.
Moczydłowski był dyrektorem służby więziennej w latach 90. Przyznaje, że to w tym czasie służba otworzyła się na kobiety.
- Wie pani, dzisiaj pojawiają się takie samcze opinie o strażniczkach. Ale wtedy, gdy pracowałem, pojawienie się kobiet w służbie tylko ją wzmocniło. – Kobiety tonizowały napięcia pomiędzy mężczyznami, wprowadziły ogromną kulturę społeczną. Można powiedzieć nawet, że wpłynęły na poprawę bezpieczeństwa w zakładach, bo wytłumiły te napięcia. Kobiety są niezbywalną częścią służby więziennej – mówi mi.
Seksualizacja kobiet w służbie? To było i będzie zawsze. Dlaczego? Bo więźniowie są w izolacji, są "deprawowani seksualnie". - Wiele zależy jednak od kondycji moralnej w więzieniu, czyli od tego, jak układają się stosunki pomiędzy przełożonymi, a strażnikami i też między nimi a osadzonymi - dodaje.
Podobnie jak Ewa stwierdza, że nie ma powodów, by to różnica płci miała generować największe problemy. Ostro zaznacza: - Jeśli więźniowie znęcają się psychicznie nad strażniczką, kwalifikuje się to do prokuratury. Wniosek powinien wypłynąć od dyrektora więzienia. Jest tylko oczywiście taka kwestia, że prokuratura lekceważy doniesienia służby więziennej na temat obrażania, molestowania i gwałcenia godności ludzkiej. Prokuratura odmawia wszczęcia postępowania. Uważają, że więzienie jest jak Sybir. To jest oburzające. I to jest źródło tych najgorszych zachowań, bo więźniowie czują, że są w takim zachowaniu bezkarni.
I dodaje: - Prokuratura w związku z tym jest źródłem niebezpiecznych sytuacji na terenie więzienia. Obwinianie z kolei pracowników służby, przełożonych tych funkcjonariuszek, uważam za patologię.
- Strażniczki nie są tam po to, by je wyzywać. Takie wulgaryzmy są, to oczywiste, bo to trudne środowisko. Ale gdy się osadzonym na to pozwoli, zaczynają się rozkręcać, rozjuszają się. To jak z dziećmi, jeśli się na jedno pozwoli, będą chciały więcej i więcej. Służby powinny reagować. W takich sprawach nie widzę najmniejszego powodu, by być litościwym. Jeśli w relacjach służba-więźniowie narusza się w jakiś sposób godność, jest to tragiczne dla sytuacji więzienia - mówi.