Spędziła 8 lat w zakonie. Mówi, co działo się za zamkniętymi drzwiami

Jako 21-latka poczuła powołanie. Wstąpiła do jednego z najbardziej restrykcyjnych zakonów, czyli klasztoru karmelitanek bosych. - Nie można wychodzić, są kraty, jest bardzo surowy. Pociągała mnie jednak ta tajemnica - opowiada Aleksandra Wojciechowicz. Po ośmiu latach odeszła z zakonu i pracuje jako coach.

Po ośmiu latach odeszła z zakonu
Po ośmiu latach odeszła z zakonu
Źródło zdjęć: © Instagram | aleksandra.wojciechowicz

10.11.2023 | aktual.: 10.11.2023 19:57

Aleksandra Wojciechowicz niemal osiem lat spędziła w zamknięciu w klasztorze Karmelitanek Bosych. Obecnie pracuje jako coach. Opowiada, co działo się za zamkniętymi drzwiami i jak radziła sobie po powrocie do rzeczywistości.

Poczuła powołanie

Jako 21-latka poczuła powołanie. Aleksandra Wojciechowicz twierdzi, że dostała objawienia podczas snu.

- To był dla mnie szok. Pociągnęła mnie ta historia, odkrycie, że istnieje Bóg. Zaczęłam go szukać, tak intensywnie, zakochałam się w nim - powiedziała w "Dzień dobry TVN".

Na swojej drodze spotkała jednak przeszkodę. Siostry, do których pojechała, na początku nie chciały jej przyjąć. Uważały, że jest za młoda. Szybko jednak udało się je przekonać. Po dwóch miesiącach zamieszkała w klasztorze karmelitanek bosych.

Bez kołder i rozmów

W klasztorze Karmelitanek Bosych obowiązują bardzo surowe zasady. Siostry nie mogą korzystać z kołder i śpią pod kocem. Krzesła nie mają oparć.

- Ten klasztor jest bardzo zamknięty, nie można wychodzić, są kraty, jest bardzo surowy. Pociągała mnie jednak ta tajemnica oraz to, że przebywa się w milczeniu i kontemplacji - opowiadała w śniadaniówce.

Siostry muszą praktycznie cały dzień przebywać w milczeniu.

- Miałyśmy godzinę w ciągu dnia i tylko wtedy mogłyśmy ze sobą rozmawiać.

Mają też restrykcyjną dietę. - Pościłyśmy i nie jadłyśmy mięsa. To była ofiara za Kościół, za zbawienie świata i wszystkich potrzebujących - wytłumaczyła Aleksandra.

Kobieta przez osiem lat nie miała praktycznie kontaktu ze światem. - Rodzina mogła rozmawiać ze mną tylko przez kraty - wyznała.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Opuściła klasztor i została coachem

Aleksandra Wojciechowicz po ośmiu latach odeszła z klasztoru. Dalej jest jednak osobą wierzącą. Co ciekawe, opuszczenie zgromadzenia nie było jej decyzją.

Gdy wygasły jej śluby czasowe, przyszedł czas na złożenie ślubów wieczystych. Choć wszystko było już prawie gotowe, ostatecznie nie dopuściła do nich siostra przełożona.

- Miała taki głęboki niepokój, bo widziała, że jestem smutna i bardzo cierpiąca - tłumaczyła Aleksandra. Przyznała, że faktycznie miała dużo wątpliwości.

Zapytana o to, jak radziła sobie poza klasztorem, odpowiedziała:

- Na świecie jest łatwiej, więc to nie było nic trudnego.

Pierwszym posiłkiem, który skosztowała, była... parówka.

- Zapragnęłam zjeść parówkę. Przez osiem lat nie jadłam mięsa, więc miałam na nią dużą ochotę - wyznała w studiu "Dzień dobry TVN".

Po wyjściu z klasztoru zaskoczeniem był dla niej postęp technologiczny.

- Ludzie mieli już smartfony. Ja wciąż miałam taki zwykły telefon, gdzie musiałam "wystukać" SMS-a. Wszystkiego szybko się jednak nauczyłam, to było bardzo proste.

Obecnie jest coachem i pomaga innym kobietom zmienić życie na lepsze. Choć musiała przezwyciężyć wiele trudności, m.in. na nowo odnaleźć swoją kobiecość, znalazła również miłość swojego życia.

- Czuję się kochana. Była warto! - podsumowała.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (198)