Sprząta po zgonach. "Na brak zleceń nie narzekam"
Pierwsze zlecenie było skokiem na głęboką wodę. – To było sprzątanie w mieszkaniu na warszawskiej Woli po zmarłym, który miał syndrom zbieractwa. Nawet gdy szedłem na kolanach, to i tak dotykałem sufitu głową, tyle tam było rzeczy – opowiada Krzysztof Wojciechowski, właściciel firmy zajmującej się sprzątaniem specjalistycznym.
Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Pierwszym pytaniem być może pana zaskoczę. Czy miewa pan koszmary?
Krzysztof Wojciechowski, właściciel firmy Revival: Nie. I nie zaskoczyła mnie pani, bo bywam o to pytany (śmiech).
Jak długo zajmuje się pan sprzątaniem po zgonach?
Czwarty rok.
Skąd pomysł, żeby wejść w tę branżę?
Wcześniej pracowałem w korporacjach, to była wyniszczająca praca – przede wszystkim psychicznie. Nie dawała mi satysfakcji. Tematem śmierci interesowałem się od dawna, podobnie jak psychologią, szczególnie ekstremalnymi przypadkami, w tym chorobami psychicznymi. Czytałem różne książki, np. "Trupią farmę", która mówi o tym, jakie wnioski można wyciągnąć z rozkładających się zwłok. Pewnego razu obejrzałem wywiad z panem, który założył jedną z pierwszych firm w Polsce sprzątających po zgonach. Już wcześniej słyszałem, że tzw. crime cleaning jest popularne w Stanach Zjednoczonych, ale tam jest o wiele wyższy odsetek sprzątania po strzelaninach. W końcu trafiłem na szkolenie w tej branży.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pamięta pan swój pierwszy raz?
Zostałem wrzucony na głęboką wodę. To było sprzątanie w mieszkaniu na warszawskiej Woli po zmarłym, który miał syndrom zbieractwa. Nawet gdy szedłem na kolanach, to i tak dotykałem sufitu głową, tyle tam było rzeczy – w tym śmieci.
Co zapamiętał pan z tamtego zlecenia? Zapach? Emocje?
Wszystko. Przede wszystkim czuć było specyficzny zapach rozkładającego się ciała – słodkawy, "przyklejający się" do nosa, nieprzyjemny – zmieszany z zapachem gnijącego jedzenia oraz wszechogarniającego brudu. Emocje? Na pewno w pierwszej kolejności nastąpiło załamanie rąk. Zastanawiałem się, czy fizycznie damy radę to zrobić.
Fizycznie – nie psychicznie?
Tak, fizycznie, podszedłem do tego zadaniowo. Spędziliśmy tam pięć dni i wyjechało stamtąd ok. 11 kontenerów śmieci.
Dla pana ma znaczenie, czy to jest śmierć naturalna, samobójstwo albo morderstwo?
Jakieś na pewno ma. Jeśli jest to samobójstwo młodej osoby, to działa na psychikę. Staram się jednak tego nie roztrząsać w swojej głowie. Nie jest to wyparcie, bo wyparcie nie jest zdrowe, ale mam chyba odpowiednie podejście do zawodu; przez chwilę jest mi smutno, ale skupiam się na zadaniu. To taka "terapia przez pracę". Trudne są zlecenia, gdzie albo jest morderstwo, albo gdzie śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, a rodzina przerzuca na nas swoje emocje, bardzo dużo opowiadając o zmarłym, czasami się usprawiedliwiając. Jest to zrozumiałe, aczkolwiek obciążające psychicznie.
Zdarzają się sytuacje ekstremalne?
Przede wszystkim ja nie mam kontaktu ze zwłokami – gdybym miał, to raczej nie zdecydowałabym się na taką pracę. Mam natomiast kontakt z płynami ustrojowymi i pozostałościami, które zostają po tym, jak ciało zostanie już zabrane. Czasami zdarza się, że zakład pogrzebowy zabiera zwłoki, ale zostaje np. skalp (skóra głowy – przyp. red.), bo ciało przykleiło się do podłogi.
W filmach widać drastyczne sceny, gdy płyny ustrojowe po zmarłych przenikają przez podłogę, sufit. To się panu zdarzyło?
Tak, jak najbardziej. Mieliśmy nietypowe zlecenie od małżeństwa, które wróciło po wakacjach z działki do swojego mieszkania na Ursynowie. Ci państwo zwrócili uwagę, że w mieszkaniu pojawił się specyficzny zapach. Zastanawiali się, czy np. nie zawilgotniała psia karma – bo zapach zwłok jest dość podobny do suchej karmy wrzuconej do miski z wodą. Odkryli, że w szafce z licznikami licznik oraz rury pokryte są krwią, bo sąsiad z góry umarł w toalecie i jego płyny w jakiś sposób przedostały się szczelinami na dół. Mieliśmy też sytuację, gdzie było pęknięcie w posadzce i podobnie – u sąsiada z dołu na suficie pojawiła się plama krwi.
Każdy się nadaje do tej pracy?
Myślę, że nie.
To jakie trzeba mieć predyspozycje?
Na pewno odporność na zapachy i umiejętność psychicznego odcięcia się od tego, co się robi, nierozmyślanie, kim był ten człowiek i jakie miał problemy. Bo to powoli zabijałoby osobę, która ten zawód wykonuje. I jeszcze sprawność fizyczna; 50 proc. naszej pracy polega na tym, aby rzeczy po zmarłym wynieść do kontenera. A to są często łóżka, fotele, kanapy, szafki.
Rozmawia pan w domu o swojej pracy?
Moja narzeczona przez pewien czas pracowała ze mną, więc tak, rozmawiamy o tym w domu. Inna rzecz, że jestem dość aktywnym człowiekiem, mam różne hobby, to pozwala mi się odciąć.
Jakieś zlecenie szczególnie pana poruszyło?
Każde sprzątanie to osobna historia. Na pewno poruszyło mnie sprzątanie na Ochocie, gdzie pan został odkryty po pięciu latach. Nie byłem sobie tego w stanie wyobrazić. Czasami jest tak, że ciało się mumifikuje. Wtedy przykrych zapachów praktycznie nie ma. Natomiast w przypadku tego pana plama po płynach ustrojowych zajmowała pół pokoju! Niemożliwe, żeby nikt z sąsiadów tego nie czuł, zwłaszcza że to był stary blok, drzwi nie były szczelne. A mieszkanie znajdowało się na parterze. Nikt nie zareagował, to było dla mnie szokujące.
Rodzina może sama posprzątać po zmarłym?
To zależy. Jeśli zgon nastąpił dwie godziny wcześniej i rodzina ma pewność, że ta osoba na nic nie chorowała, to wtedy sprzątanie najpewniej ograniczy się do wyrzucenia pościeli, materaca itp. Pytanie, czy rodzina udźwignie to psychicznie. Natomiast jeśli ciało leżało już przez jakiś czas i nastąpiły procesy gnilne, wyciekły płyny ustrojowe, to bez odpowiedniego zabezpieczenia nie jest to bezpieczne.
O jakim zabezpieczeniu mówimy?
O maseczce, rękawiczkach, kombinezonie, ochraniaczach na buty oraz o środkach chemicznych, których trzeba użyć do dezynfekcji. A materiały zanieczyszczone płynami ustrojowymi trzeba oddać w specjalne miejsce, bo są one biologicznie niebezpieczne. Np. szczególnie groźną i zaraźliwą chorobą jest wirusowe zapalenie wątroby typu C. Wskutek zachodzenia procesów gnilnych powstaje tzw. trupi jad, który zawiera takie związki jak putrescyna i kadaweryna. One również są niebezpieczne w bezpośrednim kontakcie.
Miał pan kiedyś jakieś skutki uboczne – pod względem zdrowotnym – swojej pracy?
Nie, co najwyżej przeziębienie od ciągłego opuszczania domu podczas wynoszenia rzeczy.
To są w Polsce popularne usługi?
Świadomość ludzi, że istnieją, na pewno rośnie. Czy są popularne? Ja na brak zleceń nie narzekam. Nawet dzisiaj (sobota – przyp. red.) pracowaliśmy i poprawialiśmy po innej firmie. Jest coraz więcej ludzi samotnych, którzy umierają, a ich bliscy dowiadują się o tym po jakimś czasie. Wtedy następują procesy, o których wspominałem, i profesjonalne sprzątanie staje się koniecznością.
Powiedział pan, że "poprawialiście po innej firmie". Mówiąc kolokwialnie – można sknocić tę robotę?
Pojawia się dużo firm w tej branży, a niestety w polskim prawie nie ma obowiązku posiadania szkoleń ani certyfikatów. Te firmy podchodzą do tego na zasadzie "opróżnić mieszkanie i już". Pamiętam jeden z najbardziej bulwersujących przypadków. Wynajął nas pan, którego dziadek zmarł. Poprzednia firma miała się wszystkim zająć. Coś tam zrobiła i odjechała, ale w mieszkaniu nadal śmierdziało. Kiedy ten pan zadzwonił z reklamacją, usłyszał, żeby sobie zrobił remont. Gdy tam pojechaliśmy – zgon nastąpił w łazience – już na pierwszy rzut oka było widać ślady krwi. Szafki nie zostały wyniesione, pralki nie przesunięto. Gdy wszystko ruszyliśmy, okazało się, że na podłodze ciągle jest krew. Tamta firma rozsypała proszek do prania w celu neutralizacji zapachów. Pełna amatorka.
Dla Wirtualnej Polski Ewa Podsiadły-Natorska