Stylizacje "na bezdomnego" coraz bardziej dosłowne. Dlaczego moda inspiruje się biedą?
Internauci, niezależnie od poglądów, kochają jedno. Oburzać się. Ostatnio przedmiotem oburzenia stały się bogu ducha winne trampki. Za buty obklejone taśmą izolacyjną z fabrycznie brudną podeszwą, trzeba zapłacić bagatela 2000 złotych.
Takie buty mieszkańcy dużych miast widują codziennie. I to bynajmniej nie w witrynach eleganckich butików, ale na nogach bezdomnych. Jednak powiedzieć, że model "Superstar Taped Sneaker" włoskiej marki Golden Goose oburza, bo "jest bardzo drogi, a wygląda tanio", to jak nie powiedzieć nic.
Najczęściej padającym argumentem, jest rzekome "wyśmiewanie się twórców z osób bezdomnych". Tyle że w śmietnikowym trampku równie dobrze można by doszukiwać się gloryfikacji ubrań wyjętych spod zasad określających, co nosić wypada, a czego nie. Środkowego palca pokazywanego zarówno "butowi biznesowemu", jak i ometkowanemu sneakerowi widocznemu na kilometr.
Demokracja bardzo pozorna
Żenienie mody i biedy, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się kuriozalnym pomysłem, jest zjawiskiem całkiem demokratycznym. Jeśli podział na ubrania zarezerwowane dla bogatych i dla biednych – np. futra z norek kontra płaszcze po babci, jest bardzo wyraźny i trudny do przekroczenia ze względów finansowych, niemal niemożliwe jest pokonanie barier społecznych wynikających z wyglądu.
Ileż to kart XIX-wiecznych powieści zostało poświęconych problemom takim jak doprowadzanie do ładu jedynej sukni, dyskredytujący towarzysko kapelusz czy konieczność nieustannego reperowania rwących się w rękach części garderoby. Dziś nie mamy już takich problemów.
Fosa rozdzielająca przez lata garderobę bogatych i biednych została w znacznej mierze zasypana – zarówno stylistycznie, jak i cenowo. Na porwane jeansy, stary sweter i brudne trampki stać dziś niemal wszystkich.
Każdy kij ma jednak dwa końce. Trendy z gatunku "bieda-szyk", i owszem, zapraszają do zabawy modą niezależnie od zasobności portfela. Tyle że to obietnica bez pokrycia.
W praktyce, żeby być użytkownikiem mody czerpiącym z niej korzyści – np. za pomocą stroju wywierać określone wrażenie, pieniądze to często za mało.
Pierre Bourdieu wybitny francuski socjolog i antropolog uważał, że każdy wybór konsumpcyjny odróżnia nas od pewnej grupy ludzi, a jednocześnie stawia w tym samym rzędzie z inną grupą. Zakup ubrania wymaga nie tylko określonej sumy pieniędzy, ale też kompetencji kulturowych.
Wystarczy popatrzeć choćby na celebrytki różnego typu reality show wchodzące na tzw. salony. Choć mają pieniądze, najczęściej nie wiedzą, jak powinny wyglądać, żeby wpasować się w tłum i nie wyglądać kuriozalnie. Moda jest językiem, którym nie wszyscy mówią. I, jak to bywa z językiem, porozumieć się nim za pierwszym razem jest cholernie trudno.
Przeczytaj także:
Wszystko już było
Innym pytanie brzmi — dlaczego inspiracji szukamy akurat w niedostatku. Nie chodzi tu już nawet o tak skrajne formy, jak "buty bezdomnego" od Golden Goose. Podobne trendy to całe spektrum – ubrania "po kimś" w rozmiarach niedopasowanych do noszącego, za duże bluzy z kapturem zaczerpnięte od wyrastającej z biedy kultury hip-hopowej, koszulki wyglądające jak zdarte z dostawców DHL, za które marka Vetements liczy sobie ponad 2000 złotych. Przykłady można mnożyć bez końca.
Według teorii Georga Simmela, jednego z pierwszych niemieckich socjologów, moda powstaje w najbogatszych warstwach społecznych, z których przenika do warstw niższych. Kiedy elity czują, że ich styl za bardzo ugruntował się wśród tych, którzy na drabinie społecznej plasują się niżej, dochodzi do zmiany estetyki. Potem cykl się powtarza. Stereotypowo rozumiany luksus, z jawnym akcentowaniem bogactwa, po prostu już się nam przejadł.
Wolność i swoboda?
Innym powodem, dla którego najpierw projektanci, a potem i szarzy fashioniści zwrócili się po inspirację w stronę osób ubogich – ekonomicznie i/lub kulturowego jest iluzja wolności estetycznej.
Na blogu z modą uliczną The Sartorialist zachwyceni czytelnicy pieją z zachwytu pod zdjęciami...stylizacji nowojorskich bezdomnych. Moda znalazła nowego naturszczyka. I to nie pierwszego w historii. Niczym innym jak wyobrażeniami na temat osób ubogich był sentymentalizm ze swoim mokrym snem o hasającym beztrosko pastuszkach, czy polska chłopomania nakładająca swoje wizje na nieme postaci chłopów.
Pokoleniu przyklejonemu do ekranów od rana do nocy wydaje się, że "autentyczność" leży gdzieś daleko. Dosłownie i metaforycznie: w XIX wieku, na innym kontynencie albo na ulicy i to nie ulicy z blogu street style'owego, ale ulicy, która jest domem.
Mamy bardzo mocno wgrane, co i w jaki sposób się nosi. Współczesna moda, w której istnieje równocześnie dziesiątki równie modnych stylistyk, wbrew pozorom wcale taka liberalna nie jest. Rządzi się tysiącami niepisanych reguł, których rozumienie jest kwestią przede wszystkim kompetencji kulturowych – tego, jak dobrze jesteśmy wykształceni, w jak dużym mieście mieszkamy, jak dużo i jakiej klasy magazyny czytamy.
"Bieda z wybiegów" to dziś raczej wariacja wokół wyobrażeń o niedostatku. W lumpeksie, który nie jest stylowym "vintage store'm", ale zwykłym sklepem z używanymi ciuchami, próżno szukać wełnianych sweterków w modnym odcieniu starej ścierki (kawy z mlekiem) czy oryginalnych ubrań z lat 70. Pod dostatkiem jest za to odblaskowych koszulek z nadrukami, szpilek na plastikowej podeszwie, wycieranych jeansów.
Anastasiia Gut to robiąca karierę w Londynie stylistka, która z "bieda-szyku" zrobiła swój znak rozpoznawczy.
Osoby gorzej sytuowana raczej nie wyglądają jak bezdomni w kaszmirowych sweterkach. Często są skazane na lumpeksowe cmentarzyskach trendów sprzed kilku sezonów. Stylistycznie są mimo wszystko znacznie bardziej ograniczeni niż świadomi trendów wielkomiejscy fashioniści. Oni styl i buty mogą zmieniać co sezon.
Oburzenie immanentne
Z oburzaniem się na trendy z gatunku "poor chic", czyli czerpiące wzory estetyczne ze zużycia, taniości, wreszcie – biedy po prostu, jest trochę tak jak z lękiem o to, co w polskim dyskursie publicznym nazywamy "seksualizacją młodzieży".
Czy przypisujemy nastolatkom skłonności do rozpasania seksualnego czy stawiamy znak równości między estetyką niedostatku a wyśmiewaniem się z biednych, bierze się to z tego samego. Naszych własnych skojarzeń, które nakładamy na rzeczywistość.
To nie osoba biedna i modna jest "obiektywnie śmieszna". Raczej to obserwujący widzi w takim zestawieniu komiczny zgrzyt. Co za tym idzie, but posklejany taśmą będziemy odbierali jako kpinę, choć nią nie jest.
Przeczytaj także: W szufladzie mają stos spranych "markowych" majtek, ale bielizny na bazarze nie kupią za nic
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl