Blisko ludziSukces składa się z porażek. Nie przejmuj się, jeśli po studiach pracujesz na zmywaku

Sukces składa się z porażek. Nie przejmuj się, jeśli po studiach pracujesz na zmywaku

Sukces składa się z porażek. Nie przejmuj się, jeśli po studiach pracujesz na zmywaku
Źródło zdjęć: © Unsplash | fernando brazil
Katarzyna Chudzik
01.04.2018 17:49, aktualizacja: 02.04.2018 13:00

Bezradność i niezadowolenie to pierwsze warunki postępu – powiedział niegdyś Thomas Edison. Jeśli więc przegryzasz kajzerkę parówką, pracujesz w podrzędnym barze i dzielisz pokój z trzema osobami, to masz szanse na to, żeby odnieść sukces. Motywacja jest bowiem spora.

Artyści, sportowcy i inne osoby publiczne podkreślają nierzadko, że zazdrośnicy postrzegają ich sukces jako niezasłużony dar od losu. Tymczasem za każdym prawdziwym zwycięstwem stoi sto tysięcy zwycięstw pyrrusowych i mnóstwo włożonej pracy. Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, to właśnie liczne próby, poświęcenia i poniesione porażki ów sukces kształtują.

Maję, Kaję i Karolinę łączy to, że odniosły (w swoim mniemaniu, bo miarę każdy ma inną) sukces, choć początki ich kariery były jak babciny strych. Nieprzyjemne i nieuporządkowane.

Maja – asystentka produkcji filmowej

Maja w liceum nie wiedziała, czym chce się zajmować, po maturze postanowiła więc być rozsądna i wybrała studia ekonomiczne. Czuła się na nich jak chomik w klatce bez kołowrotka. Znudzona uznała, że jej przeznaczeniem jest podróżowanie i porzuciwszy pierwszy kierunek, zdała na italianistykę. Kiedy po pierwszym roku drugi raz zrezygnowała ze studiów, jej mama załamywała ręce. A kiedy dowiedziała się o nowym pomyśle swojego dziecka – studiowaniu produkcji filmowej – rozpłakała się. – Mówiła mi, że powinnam znaleźć sobie porządny zawód. Że to, że lubię oglądać filmy, nie znaczy, że powinnam je robić. Mówiła, że powinnam się dokładać do budżetu domowego, a nie spędzać po kilkanaście godzin dziennie na bezpłatnych planach filmowych, bo i tak nic z tego nie będzie – opowiada Maja.

Bywało tak, że przez dwa tygodnie nie odbierała maminych telefonów. Bała się okazywać słabość, bo wiedziała, że jedyne wsparcie jakie otrzyma, będzie zachętą do "znalezienia normalnej pracy". I choć zaczęła już zarabiać pieniądze, to nigdy nie otrzymywała ich na czas. Taka specyfika planów filmowych – pracujesz 16 godzin dziennie przez miesiąc, dostajesz pieniądze trzy miesiące później.

Zero płynności finansowej, tysiące nieprzespanych nocy. Jadła czasem chleb z kefirem, czasem kilkanaście najtańszych parówek dziennie. Kiedy po obiedzie dzwoniła do niej mama i zadawała jej klasyczne pytanie "czy coś jadłaś", mówiła, że owszem. Właśnie zjadła łososia z kaszą bulgur i sałatką grecką. Niech się mama nie martwi.

Była wiecznie zadłużona, a jedynym chwilowym ratunkiem było dla niej kupno ruskiego szampana za 5,90. I choć często upijała się ze smutku, to pracowała najlepiej, jak potrafiła. Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby zrealizować film i nie zasypiała już bez środków nasennych. Przestała przyjeżdżać do mamy, bo nie potrafiła udawać, że jest w porządku. Ale nie chciała też zrezygnować ze swojej pasji, którą przecież dość późno odkryła.

Aż pewnego dnia otrzymała trzy telefony. Z trzema propozycjami. Nagle, z dnia na dzień, zaczęła zajmować się prestiżowymi projektami. Założyła działalność gospodarczą, stać ją było na wszystko, czego wcześniej sobie odmawiała.

- Pamiętam jak żyłam za kilka złotych dziennie. Jak zawiesiłam sobie kartkę na lodówce "jak pierwszy raz zarobię 2000 złotych, to pójdę do dobrej restauracji na obiad". To był ten dzień, kiedy zjadłam zupkę chińską i zagryzłam bananem. Teraz wydaje mi się to kosmosem, zastanawiałam się, jak w ogóle mogłam to wytrzymać. Ale tylko dzięki temu, że wytrzymałam, żyję teraz na dobrym poziomie. I to wyłącznie dzięki pracy, którą kocham – tłumaczy.

Mogła iść do korporacji i żyć na stosunkowo dobrym poziomie od początku. Ale dziś byłaby sfrustrowana i nieszczęśliwa. – Byłabym białym kołnierzykiem. I na pewno marzyłabym o zmianie swojego życia – mówi.

Kaja – dziennikarka

Kaja najpierw wynajmowała pokój za grosze w bursie u zakonnic i pobierała zasiłek dla bezrobotnych, a później odbierała małomiasteczkową wypłatę przy warszawskich wydatkach. Teraz jest dziennikarką poczytnego portalu. Jej zawiła droga rozpoczęła się, paradoksalnie, od triumfu. Odebrała bowiem dyplom magistra socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, zaczęła szukać pracy i …nie mogła jej znaleźć przez kilka miesięcy.

Brzmi to znajomo dla tych, którzy oglądali serial "Girls", w którym główna bohaterka (a także reżyserka i scenarzystka), Lena Dunham, musiała z powodu braku funduszy wyprowadzić się do domu rodzinnego, co stało się źródłem jej ogromnego upokorzenia i obniżenia poczucia własnej wartości. Wszak była już dorosła, wykształcona i przede wszystkim po czubek nosa i dziurki od uszu wypełniona naiwnymi marzeniami ("będę wspaniałą pisarką").

Podobnie było z Kają. Spakowała w końcu walizki i wróciła do mamy. I choć jej rodzicielka na pewno nie odbierała nieoczekiwanego powrotu negatywnie, to ona czuła się, jakby zawiodła ją i siebie, tak jak szklane domy zawiodły Cezarego Barykę. Jej plan życiowy nie zakładał, że będzie bezrobotna. - Nigdy nie zapomnę, jak usłyszałam od mamy: idź do urzędu pracy. Nie mówiła tego złośliwie, podchodziła do sprawy praktycznie. Nie mogłam znaleźć pracy, a papier bezrobotnego otworzył mi drzwi do zasiłku. Kiedy stanęłam w kolejce po papier, zachciało mi się płakać. To nie tak miało przecież wyglądać. Uznałam, że jestem skończona i moje życie nie ma sensu. Nikt nie odpowiadał na moje maile, pełne żarliwych zapewnień, że jestem gotowa do pracy. Cisza była straszna – wspomina Kaja.

W końcu odpuściła, przestała skupiać całą swoją uwagę na "tragedii". Poświęciła czas i energię swoim bliskim. Po roku młodsza siostra Kai powiedziała jej, że gdyby nie ten czas, nie poznałyby się naprawdę. Bezrobocie jednej z nich sprawiło, że dziewczyny się do siebie zbliżyły. - Mogłam też spędzić czas z babcią, którą rzadko wcześniej odwiedzałam. Widywałyśmy się prawie codziennie i to był bezcenny okres. Babcia zmarła w maju, 3 miesiące później spakowałam walizkę i w ciemno wróciłam do stolicy – opowiada dziewczyna.

I choć pobyt w rodzinnym domu sprawił, że zacieśniła więzi ze swoją rodziną i zrozumiała, co w życiu jest ważne, to nie był to koniec jej problemów. Musiała zamieszkać u zakonnic, a w pierwszej pracy płacili jej 1800 złotych. Często nie udawało jej się wypełnić obowiązków, nie dogadywała się z szefową, czuła się "nieogarnięta i nieszczęśliwa". - Wreszcie rzuciłam tę robotę, nie mając innej. Poziom niezadowolenia był ogromny – mówi Kaja.

Kolejna praca też okazała się niewypałem. Kaja czuła, że nie pasuje do panującej tam atmosfery i rozsypywała się wewnętrznie. Wymarzoną pracę dostała kilka miesięcy później, ale żeby to zrobić, musiała kilkukrotnie przeskoczyć samą siebie. - Teraz myślę, że chciałam dostać wszystko, czego chciałam, od razu i że to samo przyjdzie. Musiałam pracować nad sobą, nawet kiedy trafiłam do redakcji z prawdziwego zdarzenia. Rok zajęło mi dojście do wniosku, że wszystko działo się w mojej głowie, sama sobie przeszkadzałam wyobrażeniami o idealnym, prostym życiu. I jak sobie teraz na to patrzę, to myślę, że ta droga była mi potrzebna. Nauczyłam się pokory i uspokoiłam. Trafiłam do miejsca, gdzie się rozwijam w taki sposób, jaki mi odpowiada – mówi.

Jest szczęśliwa, choć kilka lat temu myślała, że na zawsze utkwiła już w miejscowości 100 km pod Warszawą. I że skończy tam, gdzie skończyć nigdy nie chciała – na przykład pracując jako kelnerka.

Karolina – makijażystka i podróżniczka

– Pracuję tylko 6 miesięcy w roku podróżując z ludźmi z całego świata po Europie i wymyślając im przedziwne atrakcje. Kolejne pół roku podróżuję na własną rękę po świecie, po prostu będąc na długich wakacjach. Brzmi jak bajka, prawda? Może i bajka, ale wiem, że ciężko na nią zapracowałam. Gdyby nie to, że nie bałam się zakasać rękawy jako dzieciak i zmierzyć się ze światem, to nie byłabym tu, gdzie jestem – mówi mi Karolina Guzowska.

I choć ona żadnej spektakularnej porażki nie poniosła, to jej plan życiowy odbiegał od standardowego, co było źródłem niepokoju i niepewności. Zarówno jej, jak i jej bliskich.

W wieku 19 lat wyjechała do Londynu, gdzie pracowała jako kelnerka w Hard Rock Cafe. Jej celem nie był zarobek sam w sobie, lecz opłacenie prestiżowej szkoły makijażu i podróżowanie. Udało się, choć cena była wysoka. Kosztem życia prywatnego, po pracy współpracowała z młodymi fotografami mody, żeby zbudować portfolio swoich makijaży. Dzięki temu zaczęła malować modelki do sesji w magazynach modowych i do pokazów. – Nigdy nie zapomnę, jak dostałam wiadomość od fotografa z którym współpracowałam, że nasza sesja dostała się do włoskiego Vogue'a. Albo gdy w ostatniej chwili musiałam szukać zastępstwa w pracy, bo zaproszono mnie na sesję zdjęciową w Ruandzie – śmieje się Karolina.

Podczas chwil zwątpienia wyjeżdżała – miała taką możliwość właśnie dzięki zarobionym w londyńskiej kawiarni pieniądzom. Niepostrzeżenie stała się wśród znajomych ekspertką od znajdowania tanich biletów, organizacji wyjazdów i pakowania walizek. Jej bakcyl podróżniczy doprowadził ją do tego, że pracuje dla jednej z najlepszych firm organizujących przygodowe wycieczki na świecie. Sama je wymyśla i dostosowuje do pasażerów.

Teraz odpoczywa w Australii i obserwuje swoje koleżanki, które pną się po szczeblach korpokariery, biorą mieszkania na kredyt, chwalą się zaręczynowymi pierścionkami i planami macierzyńskimi. I mimo że Karolina ma na koncie kilkadziesiąt odwiedzonych krajów, sesje w błyszczących magazynach i półki wypchane pamiątkami z całego świata, to z tyłu głowy często pojawia się zaniepokojony głosik.

Że pewnie mama wolałaby, żeby miała stabilną pracę. Że ciotki się dziwią, że wciąż zdarza jej się dorabiać w kawiarni. Że może coś przeoczyła. - Jasne, że zdarzały się momenty, kiedy pytałam siebie, po co to wszystko, ta cała walka o przetrwanie? Ale jakoś nigdy żadna alternatywa nie była wystarczająco kusząca – mówi Karolina.

Szczęście trzeba wypracować

"Małe wielkie nieszczęścia potrzebne są do szczęścia" – pisał ksiądz Twardowski. I choć każda z opisanych historii jest zupełnie inna, to łączy je to, że wszystkie dziewczyny zdecydowały się walczyć o swoje szczęście. I doceniają drogę do niego, bo nawet praca na zmywaku i jedzenie dwóch parówek dziennie jest lekcją życiową – choć to dostrzega się dopiero z dystansu.

Dziewczyny nie oczekiwały księcia z bajki, wygranej w lotto, pomocy krewnych i tego, że ni z gruszki, ni z pietruszki, dostrzeże je łowca talentów. Nie obraziły się nigdy na niesprawiedliwy los. A jeśli nawet – to nie przeszkadzało im owo rozczarowanie w ciężkiej pracy.

I wygrały.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (118)
Zobacz także