Blisko ludziŚwieżo upieczone mamy ratują dzieci. Rekordzistka oddała dla nich 115 litrów mleka

Świeżo upieczone mamy ratują dzieci. Rekordzistka oddała dla nich 115 litrów mleka

To była ich pierwsza dawczyni. Anna Bieniewska w niecały rok oddała 115 litrów mleka. Butelki w przenośnym zamrażalniku woził do Opola jej mąż-strażak. Barbara, która w opolskim Banku Mleka Kobiecego pracuje od początku, nigdy nie zapomni jednej sytuacji. Gdy Anna po raz pierwszy zobaczyła dzieci, które uratowała.

Świeżo upieczone mamy ratują dzieci. Rekordzistka oddała dla nich 115 litrów mleka
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek

06.06.2017 | aktual.: 03.10.2018 10:45

- Mąż pani Ani zadzwonił do mnie pewnego dnia. Przedstawił się, opowiedział co i jak. Dzwonił wcześniej do Warszawy, a tam skierowali go do naszego, dopiero co tworzonego banku w Opolu - opowiada Barbara Broers. - Z Kędzierzyna-Koźla pochodzą. To jest ze 100 kilometrów od Opola. Ania miała być naszą pierwszą pacjentką, więc nie byliśmy przygotowani na dawczynię oddaloną od nas taki kawał drogi - mówi.

Spróbowali.

Mąż Anny pracuje w straży pożarnej. Położnym z Banku powiedział na początku: "Wiecie co, my regularnie przyjeżdżamy do Opola, bo mamy tam nasza jednostka najczęściej robi przegląd wozów. Jak będziemy przyjeżdżać, to razem z mlekiem".

I tak było co miesiąc. Strażacy dawali znać, kiedy dokładnie będą. Wóz wjeżdżał na plac, podjeżdżał przed szpitalne drzwi, wysiadał pan w mundurze strażackim, wyskakiwał z przenośnym zamrażalniczkiem i zabierały mleko do banku.

- Kiedyś przyjechał młody strażak. I zdziwił się, że takie wycieczki z mlekiem jeżdżą. Miałam akurat w telefonie zdjęcie jednego wcześniaka. Pokazałam mu i powiedziałam: "Proszę popatrzeć, komu ta pani uratowała życie". On chwycił się za głowę i tylko wyszeptał: "Mój Boże". Teraz już pan wie, czemu przewozi mleko - wspomina Barbara.

Obraz
© Archiwum prywatne

Dla każdej mamy bycie dawczynią mleka to prawdziwe wyzwanie. Przyszła chwila, w której i Anna nie miała już sił więcej pomagać.

- To było po pół roku od momentu, jak się do nas zgłosiła. Miała chwilę załamania. Oni mieli ciężko, mieszkali na czwartym piętrze, w niewielkim mieszkanku. To byli młodzi rodzice i mieli mnóstwo na głowie. Jej mąż kiedyś zadzwonił i powiedział: "Pani Basiu, chyba będziemy kończyć przygodę. Żona nie daje rady już". Odpowiedziałam, że to dobrze, niech kończy. I żeby tylko przyjechali z ostatnim mlekiem i wszystko będzie w porządku - opowiada.

I przyjechali. Barbara zabrała Annę na oddział patologii noworodka. - Chodź, pokażę ci dzieci na patologii, które ratujesz - powiedziała jej. Anna była w szoku, gdy zobaczyła te wszystkie maluchy, które udało się dzięki niej uratować. I już nie chciała rezygnować.

Oddała w sumie 115 litrów mleka. - Ogromny szacunek mam do tej dziewczyny - przyznaje położna.

Ona sama zaangażowała się w pomoc maksymalnie. W domu czekało na nią dziecko i chory mąż. Pomagała im i pomagała dzieciakom na oddziale. A jak strażacy nie mogli dojeżdżać, to sama jeździła do Anny po mleko z zamrażalnikiem, który zawsze miała gdzieś w bagażniku.

Pomiędzy wykładami, w drodze do domu

W Polsce działa tylko sześć Banków Mleka Kobiecego - dwa w Warszawie, po jednym w Toruniu, Krakowie, Wrocławiu i w Opolu. Ten ostatni właśnie obchodził rok działalności. Barbara pracuje tam od początku. Jest aniołem stróżem świeżo upieczonych mam i skarbnicą wiedzy na temat kobiecego mleka. Jak przyznaje, "zawodowo grzebie w mleku". - Mogłabym o nim opowiadać godzinami - przyznaje.

- Bank Mleka Kobiecego to nie dojarnia - mówi mi Barbara. Jest tam pokój do karmienia i odciągania pokarmu. Każda kobieta zostaje otoczona opieką pracownic. - Przychodzą tu z różnymi problemami. Miałyśmy taką pacjentkę, która przychodziła do nas oddawać mleko w przerwach między wykładami. Dzieckiem ktoś się opiekował, ona zostawiała mleko w domu na cały dzień i chodziła na wykłady. Ale pokarm cały czas był, więc żeby się odbarczać, przychodziła do naszego banku - opowiada.

Inna dawczyni przychodzi do banku codziennie. Po drodze ma, więc jak wychodzi na spacer, to wstępuje oddać nadwyżkę pokarmu.

Dawczynią mleka może zostać praktycznie każda świeżo upieczona mama. Na początku jest spotkanie z położnymi. Pobierają mleko na badanie przesiewowe - trzeba sprawdzić, czy nie ma za dużo bakterii. Pobierają też krew, żeby sprawdzić, czy kobieta jest zdrowa, nie jest nosicielką wirusa HIV, nie ma żółtaczki itd. To podstawy. Potem przychodzi wynik i jeśli nie ma przeciwwskazań, to kobieta dostaje informację: witamy w gronie dawczyń.

Większość z nich to panie po porodach przedwczesnych.

- Proszę sobie wyobrazić, ciąża trwa 40 tygodni i kobieta jest przez ten cały czas przygotowywana do porodu. Pani, która rodzi przedwcześnie, czasem w 27. tygodniu, jest w szoku. Pod koniec ciąży gruczoł piersiowy dojrzewa, by produkować pokarm. W 30. tygodniu jest na to za wcześnie. Kobieta rodzi wcześniaka, a my musimy z nią zacząć pracować nad laktacją. W tym czasie dziecko musi dostać przecież pokarm. I wtedy lekarze wysyłają zlecenie do banku mleka po pokarm, który pomoże maluchowi, nie obciąży organizmu - mówi położna.

W którymś momencie mama wcześniaka ma rozwiniętą laktację, a dziecko potrzebuje bardzo niewiele. I wtedy, jeśli zgodzi się zostać dawczynią, odciąga pokarm do banku. Najczęściej się zgadzają.

- Dlaczego? - pytam.

- Bo pamiętają, że jeszcze przed chwilą ich dzieci były w stanie zagrożenia życia, a one chciały, żeby ktoś im pomógł. Teraz one mogą pomagać następnym wcześniakom - przyznaje Barbara.

Obraz
© Archiwum prywatne/ Barbara Broers, położna specjalista, edukator d.s. laktacji

Pomoc non profit

- Kobietami po ciąży sterują hormony. Są szczęśliwe, że urodziły zdrowe dzieci. Czasem zjeżdżają na badania na patologię ciąży i widzą wcześniaki w inkubatorach. A te maluszki leżą tam takie bezbronne, ważą po kilogram. Chcą im jakoś pomóc - dodaje.

Pacjentki nic nie dostają za oddanie mleka. To wolontariat, a w dodatku okupiony ciężką pracą. Trzeba zająć się sprzętem laktacyjnym, dbać o jego czystość, etykietować pokarm, no i mieć miejsce w zamrażalniku.

Barbara przyznaje: - To bardzo duże poświęcenie. Nikomu nie nakładamy norm. Każda kobieta oddaje tyle, ile chce i może. Nie można się zmuszać. Przychodziła na przykład do nas kobieta, która oddawała co tydzień 50 ml mleka. My mogłyśmy tym 5 noworodków zabezpieczyć.

Metoda gromadzenia naturalnego pokarmu jest znana na świecie od ponad 100 lat, jednak w Polsce budziła i wciąż budzi duże kontrowersje i obawy. Podobnie jest z karmieniem piersią.

- Trzeba kobiecie opowiadać, że ona musi uwierzyć w siebie. Nie wystarczy jedynie przystawić jej dziecko do piersi i wyjść z sali. Problemy z karmieniem zawsze zaczynają się w głowie. Trzeba takiej mamie opowiedzieć, co się dzieje, jak funkcjonuje jej organizm - mówi Barbara i dodaje:

- Jak wchodzę do sali, to zawsze pytam: "Dzień dobry, czy chce pani karmić piersią?". Jeśli chce, to poświęcam jej swój czas. A czasem już widać po twarzy kobiety, że nic z tego nie będzie. Tym, które od razu mówią "nie", bardzo dziękuję. Bo ja uwielbiam mówić, uwielbiam edukować, i jeśli ja się nagadam, a za tydzień w Rossmannie zobaczę taką mamę z paczką mieszanki, to będę czuła tylko rozczarowanie. Ten czas mogłam przecież poświęcić innej pacjentce.

Fundacja "Bank Mleka Kobiecego" przeprowadziła badania, które wykazały, że aż 84,7 proc. matek deklaruje gotowość oddania nadmiaru swojego mleka do banku. Ankieta przeprowadzona w 2010 roku w szpitalach położniczych na terenie woj. kujawsko-pomorskiego wykazała natomiast, że 86,4 proc. kobiet podałaby swojemu dziecku przebadane mleko innej kobiety.

W najbliższym czasie mają powstać cztery nowe banki - w Gdyni, Szczecinie, Łodzi i Rzeszowie.

- Nasz roczek był wspaniały. Tylko my i pacjentki. To dzięki nim możemy pomagać. Bez nich tego by nie było - opowiada Barbara.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (170)