Sytuacja w dyskontach jest fatalna. "Na to nie da się przygotować"
- Zdania "Szybciej, szybciej. Śpieszy mi się" czy "Upośledzony jesteś, że tak wolno to kasujesz?" są przed świętami tzw. klasykiem. Na to, co się dzieje wtedy w sklepach, nie da się psychicznie przygotować - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mateusz, pracownik jednego z dyskontów w Bydgoszczy.
04.04.2023 | aktual.: 05.04.2023 21:04
Niewyobrażalnie długie kolejki do kas, awantury, bo "nie ma już jajek" i wyzywanie od "upośledzonych" - to tylko kilka przykładów tego, z czym zmagają się pracownicy dyskontów przed świętami wielkanocnymi. W rozmowie z Wirtualną Polską nie ukrywają, że to dla nich jeden z najgorszych okresów w roku. Mówią, że "z klientów wychodzą wtedy diabły", a oni gryzą się w język, żeby nie wywołać jeszcze większych problemów.
"Walą w szyby, wyzywają od najgorszych"
Ania jest pracownicą jednego z dyskontów w Krakowie, w którym "przedświąteczny szał" trwa już od kilku dni. Podkreśla jednak, że najgorsze dopiero nadchodzi, bo większość klientów rozpocznie przygotowywania do świąt dzień przed nimi. Spodziewa się awantur, że w sklepie "nie ma już jajek", na półkach brakuje majonezu, a pół godziny przed zamknięciem brakuje świeżego pieczywa. Nazywa to "corocznym klasykiem".
- Ludzie dosłownie szaleją z zakupami. Robią je tak duże, jakby sklepy miały być zamknięte co najmniej miesiąc. Już wczoraj obsługiwałam rodzinę, która miała całkowicie zapełnione dwa kosze, bo "sklep będzie zamknięty aż trzy dni" - opowiada.
- Awantury są o wszystko. Zaczyna się od tego, że na półkach brakuje produktów, bo albo są już wykupione - i nic dziwnego, jeżeli klienci przychodzą ostatniego dnia przed przerwą świąteczną, albo po prostu nie mamy czasu ich wykładać. Wszyscy jesteśmy wtedy wzywani na kasy, bo kolejki do nich przekraczają 3/4 długości sklepu - dodaje.
Wspomina także sytuację z zeszłego roku, kiedy tuż przed Wielkanocą klienci potrafili "walić w szyby", żeby dostać się do sklepu po zamknięciu.
- Mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz gorzej. Rok temu po zamknięciu walili w szyby. Notorycznie pytają, czy w Poniedziałek Wielkanocny jest otwarte. Kiedy odpowiemy, że nie, wyzywają nas od najgorszych. Sama usłyszałam, że jestem "wredną k****", tylko dlatego, że powiedziałam, że też mam rodzinę i też chcę odpocząć - podsumowuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Padają terminale"
- Zdania "Szybciej, szybciej. Śpieszy mi się" czy "Upośledzony jesteś, że tak wolno to kasujesz?" są przed świętami tzw. klasykiem. Na to, co się dzieje wtedy w sklepach, nie da się psychicznie przygotować - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mateusz, pracownik jednego z dyskontów w Bydgoszczy.
Kiedy opowiada o okresie przedświątecznym, pierwsze, co rzuca, to: "padają terminale". Mówi, że płatności jest tyle, że nie tylko one nie nadążają, a też pracownicy dyskontów nie mają czasu pójść do toalety czy na przerwę, bo słyszą od klientów, że "mają z**********".
- Przy kasach jest najgorzej. Jeżeli terminale padają, a padają w tym czasie zawsze, cała złość odbija się na nas. "To niech pan coś zrobi, bo ja nie mam gotówki" to i tak bardzo "miłe" i grzeczne zdanie, jakie może w takiej sytuacji paść ze strony klienta, bo zazwyczaj są to wyzwiska i k**** pod nosem - mówi.
- Dodatkowym problemem jest to, że klienci nie czytają zasad poszczególnych promocji, a przy płatnościach szukają sposobów, co mogą zrobić, żeby zapłacić mniej. Pytają o kupony, jakieś nieistniejące rabaty świąteczne. Cuda są wymyślane - dodaje w rozmowie.
"Niektórzy biorą urlopy na żądanie"
Czas przedświąteczny jest dla niektórych pracowników na tyle ciężki zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym, że - jak zdradza Mateusz - niektórzy decydują się na ostateczne kroki, jakimi są urlop na żądanie lub L4. Inaczej nie unikną takich zmian.
- Inaczej się po prostu nie da, a niektórzy są tak przerażeni, że biorą L4 i "udają" chorych. Są oczywiście jeszcze inne sposoby, ale trzeba mieć wyjątkowo dobre układy z kierownikami, żeby nie wpisali w grafik zmian przed świętami - opisuje Mateusz.
Jego słowa potwierdza Katarzyna, która pracuje w jednym z największych dyskontów w Olsztynie. Ona także już "przygotowuje się na najgorsze", ponieważ wie, że w związku z rosnącą inflacją i cenami, problemy z klientami w tym roku mogą być znacznie większe.
- Przed Bożym Narodzeniem było bardzo dużo kradzieży. Najwięcej od kilku lat. Otrzymaliśmy teraz taki "nakaz", że mamy na to uważać, bo przed Wielkanocą może być to samo. Klienci kombinują na wszelkie sposoby. Wielu korzysta z tego, że w sklepie jest dużo osób, a uwaga pracowników skupia się głównie na rozkładaniu towaru i obsługiwaniu kas - tłumaczy.
Zobacz także: Kupujesz pieczywo w dyskoncie? Musisz o tym wiedzieć
"Sami utrudniają nam pracę"
Katarzyna zwraca jednak uwagę na - jej zdaniem - największy i główny problem. Uważa, że cały stres związany z okresem przedświątecznym w sklepach jest spowodowany tym, że to klienci sami wywołują problemy, których mogłoby nie być. Nie odkładają produktów na miejsca, przewracają je, tłuką, a po wszystkim odchodzą i udają, że nic się nie stało.
- Zamiast zająć się tym, co powinniśmy zrobić w danym momencie, musimy np. biec z mopem na dział owoców i warzyw, bo klienci przekładają kartony, wysypują produkty, a nikt nie patrzy pod nogi. W efekcie zawsze ktoś w coś wdepnie, podepcze to i trzeba szybko myć podłogę, żeby nie doszło do większej tragedii i ktoś nie złamał nogi - mówi.
- Kiedy się rozmyślają, nie odkładają produktów tam, gdzie były. Chodzi mi tu głównie o produkty z lodówki czy mrożone - lody, mięsa i ryby. Bo nagle okazuje się, że ryba, która powinna być w zamrażalniku, leży przy pieczywie. I nie wiadomo, ile dokładnie tam leży. Co my mamy z tym wtedy zrobić? Ludzie w ogóle o tym nie myślą - mówi Katarzyna.
- W zeszłym roku miałam taką sytuację przedświąteczną, którą doskonale pamiętam, bo nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać. Tuż przed świętami zabrakło mięsa z promocji. Klient do mnie podszedł, powiedział, że on tego mięsa potrzebuje i kazał mi jechać na magazyn. Wytłumaczyłam, że nie ma takiej możliwości, bo magazyn jest w Pruszczu Gdańskim, a my jesteśmy w Olsztynie. Usłyszałam: "Nie interesuje mnie to, poczekam". Ręce mi opadły. Trzeba było wzywać kierownika - ujawnia.
Stwierdza więc, że w tym roku "już nic ją nie zdziwi".
- Najwyżej będę jechała do Pruszcza Gdańskiego za mięsem - podsumowuje pół żartem, pół serio.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.