Blisko ludziTak klienci oszukują przy kasach samoobsługowych. Kasjerki mówią, co jest najgorsze

Tak klienci oszukują przy kasach samoobsługowych. Kasjerki mówią, co jest najgorsze

Polacy polubili kasy samoobsługowe
Polacy polubili kasy samoobsługowe
Piotr Kamionka/REPORTER
Aleksandra Sokołowska
28.01.2022 14:00, aktualizacja: 28.12.2022 09:47

Kasy samoobsługowe na dobre zagościły w większości dyskontów i marketów. Polubili je nie tylko ci, którzy chcą szybko zrobić zakupy, ale też tacy, którzy oszukują. - Najczęściej klient po prostu nie płaci za zakupy. Zawsze wygląda to tak samo. Wciska, że chce zapłacić, przykłada kartę i nie zauważy, że ma komunikat, żeby wpisać kod PIN. Pakuje się i odchodzi od kasy. Często obsługa tego nie zauważa – mówi nam Jagoda, która w jednym ze stołecznych dyskontów pracuje już 6 lat.

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Drogie warzywa i owoce nabijają jako te tańsze: np. buraki czy jabłka. Wszystko po to, by zapłacić mniej niż rzeczywista wartość winogron, nektarynek czy bananów. W szczególności te pierwsze są dość drogie w sezonie zimowym. Kosztują około 20 złotych za kilogram. Tym sposobem oszukujący mają je za ułamek tej ceny.

Klienci dyskontów mają różne pomysły, jak zapłacić mniej za zakupy. Częstym oszustwem jest przyklejanie naklejek z kodem. Kasjerki obserwują też młodzież, która oszukuje na bułkach: bagietki czy muffiny nabijają jako kajzerki. Sprzedawcy ze stołecznych dyskontów często nie mają jak zareagować, pochłonięci swoją pracą przy zwykłej kasie.

"Pakuje się i odchodzi od kasy"

Jagoda pracuje w jednym ze stołecznych dyskontów już 6 lat. Od trzech lat w jej sklepie są kasy samoobsługowe. Twierdzi, że zdarza się nabijanie droższych warzyw i owoców jako tańszych. Ale zwraca uwagę na inny, w jej ocenie dużo gorszy problem.

- Najczęściej na samoobsługowych klient po prostu nie płaci za zakupy. Zawsze wygląda to tak samo. Wciska, że chce zapłacić, przykłada kartę i nie zauważy, że ma komunikat, żeby wpisać kod PIN. Pakuje się i odchodzi od kasy. Często obsługa tego nie zauważa – mówi kasjerka w rozmowie z WP Kobieta. Dodaje, że akurat w jej sklepie jest ochroniarz, który bacznie się wszystkim przygląda i stara się reagować w każdej podejrzanej sytuacji, ale nie zawsze się da. Jeden ochroniarz, a ludzi w sklepie tłum.

Jak opowiada kobieta, bywa, że kasy samoobsługowe mają problemy z wagą.

- Kiedyś przez chyba dwa tygodnie wariowały przy owocach, które są pakowane. Podchodzi elegancka kobieta do samoobsługowej z wypchanym koszykiem. Mówimy jej, że lepiej, gdyby podeszła do zwykłej kasy, bo tam co chwila będzie komunikat, że waga jest zła. Ale kobieta twierdziła, że chce do samoobsługowej. Co chwila trzeba było podchodzić i zatwierdzać złą wagę, a zamieszanie na sklepie było spore, tak, że nawet człowiek nie sprawdzał, czy wszystko w porządku, tylko klikał. Kobieta zapłaciła i już przy drzwiach czekał ochroniarz. Muszę przyznać, że to był najlepszy na świecie, bo wiele zauważał. I poprosił kobietę do biura. Okazało się, że tak kombinowała, że wbijając jakiś produkt. np. winogrona w opakowaniu, kładła zamiast nich produkt non food. Miała cztery produkty non food, a nabiła tylko jeden. Oszukała na prawie 300 zł. I twierdziła, że ona nic takiego nie zrobiła – opowiada kasjerka.

- Mamy też wśród naszych klientów taką panią, która jest właścicielką dobrej restauracji. Robiła u nas zakupy praktycznie codziennie. Kwoty dość wysokie, bo po około 500 zł minimum za każde. A i tak co chwila kradła kawę – opowiada Jagoda.

Przyznaje, że często eleganccy klienci chcą na czymś oszukać. I są dużo bardziej roszczeniowi. – Nasz ochroniarz kiedyś mi opowiadał, że jego znajomy - bardzo bogaty mężczyzna, robi zakupy w dyskontach za parę stów dziennie, a i tak przy każdych kradnie coś drobnego, np. batonika. Żeby poczuć dreszcz tej emocji – dodaje kasjerka z 6-letnim stażem pracy.

"Czy może pani w końcu tu podejść?"

W jednym ze stołecznych dyskontów pracuje też Kamila. 35-latka podkreśla, że oszustwa na kasach samoobsługowych zdarzają się często. Inna sprawa to roszczeniowi klienci. Kiedy obsługuje przy swojej kasie i ma sporą kolejkę, to nie ma czasu, żeby im pomóc, np. zaakceptować alkohol.

- Wtedy potrafią się zdenerwować i na różne sposoby próbują mnie do siebie ściągnąć. Myślą, że przecież oni są jedni na tym sklepie i najważniejsi. I zaczyna się, cytuję: "Czy może pani w końcu tu podejść? Lub kogoś zawołać?" – z pretensją w głosie. A jest to raczej średnio wykonalne, ponieważ pracownicy mają swoje zadania podczas zmiany, inna sprawa to braki sprzedawców w sklepach – podkreśla Kamila.

Kobieta przyznaje, że jest też grupa klientów, którzy jedzą na miejscu, nie płacąc za produkty. – Nadgryziona bułka, drożdżówka, niedopity napój – a to wepchnięte w regały, rzucone gdzieś w kąt. Znajdujemy też w koszach opakowania butów bez butów, odświeżacze do samochodu bez zawartości – dodaje i zauważa, że pomysły klientów mogą zaskoczyć.

"Na porządku dziennym"

Dagmara pracowała w różnych dyskontach i marketach. Przyznaje, że w każdym dzieje się to samo.

– Nabijanie produktów jako tańszych jest normalne, nagminne i na porządku dziennym. Nie jesteśmy w stanie nad tym zapanować, zauważyć wszystkiego. Jak są duże kolejki, to ktoś wychodzi i nie płaci za zakupy. Zdarza się to bardzo często. Sklepy na pewno są bardzo stratne przez takich klientów. Ochrona to często jedna osoba, więc po prostu nie daje sobie rady ze wszystkim – opowiada.

W sklepie, w którym pracuje Dagmara, była ostatnio niecodzienna sytuacja.

- Klient na raty pod kurtką wynosił kolejne butelki alkoholi. Chował je na pobliskiej budowie i wracał po kolejne. Ochroniarz zauważył, że dość często wchodzi i wychodzi. Okazało się, że wyniósł alkohol warty prawie 7 tys. złotych. Butelka po butelce, wyglądało to śmiesznie, ale to już spore przewinienie. Oczywiście przyjechała policja i mężczyzna poniesie konsekwencje wynoszenia butelek w kurtce – opowiada kobieta.

Dagmara wspomina, że powszechne jest też zamienianie kodów z produktów. – Dotyczy to szczególnie rzeczy przemysłowych – metki i kody przeklejają, odrywają, podmieniają zawartość opakowań: tańsze z droższymi. Kasjerka nie zna całego asortymentu sklepu, więc nie zapanuje nad tym – tłumaczy Dagmara.

Jak podkreśla kobieta, zdarzają się też sytuacje niebezpieczne. A te tworzą klienci pod wpływem alkoholu, którym nie chce się sprzedać kolejnych trunków. – Ostatnio nieco podpity klient rzucił we mnie butelką. Miło nie było – opowiada Dagmara.

Kobiecie najbardziej żal jest seniorów, którzy często "zapominają" za coś zapłacić albo wyjąć czegoś z torby czy koszyka.

– Wiemy, jaka jest teraz sytuacja. Emerytom się nie przelewa. A za kawałek szynki nie będziemy wzywać policji. Jeśli coś widzimy, zwracamy uwagę. Zdarza się to i w normalnych kasach i samoobsługowych. Ja podchodzę i mówię: kupuje pani to, czy odkłada? Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, a niektóre sytuacje są naprawdę bardzo przykre – kończy kobieta.

Co grozi złodziejowi?

Nabijanie produktów przy kasie samoobsługowej jako tańszych jest przestępstwem oszustwa. Wartość rzeczy nie ma znaczenia. Może za to grozić kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat. Gdy sprawa jest mniejszej wagi, sprawca może zostać ukarany grzywną, karą ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do 2 lat.

W przypadku kradzieży sprawca podlega karze od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Skradzione rzeczy muszą mieć określoną wartość majątkową, czyli wartość wyrażalną w pieniądzu.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (2369)
Zobacz także