GotowaniePrzepisySzczęśliwa piętnastka Jamiego

Szczęśliwa piętnastka Jamiego

W małej uliczce przy stacji metra Old Street w Londynie mieści się jedna z najgłośniejszych restauracji na świecie. „Fifteen” Jamiego Oliviera, bo o niej mowa, to jedno z mniej pretensjonalnych miejsc na świecie.

Szczęśliwa piętnastka Jamiego
Źródło zdjęć: © materiały promocyjne

24.06.2009 | aktual.: 27.06.2010 17:16

W małej uliczce przy stacji metra Old Street w Londynie mieści się jedna z najgłośniejszych restauracji na świecie. Rozsławił ją słynny założyciel o niezwykłym uroku osobistym i zaraźliwym entuzjazmie. „Fifteen” Jamiego Oliviera, bo o niej mowa, to jedno z mniej pretensjonalnych miejsc na świecie.

Tak naprawdę to nie tylko restauracja – to koncept społeczny wymyślony (przynajmniej chcemy w to uwierzyć) przez Jamiego Oliviera. Jego fundacja „Fifteen” wynajduje młodych ludzi z problemami (narkotyki, przemoc, bezdomność) i bezrobotnych. Z rzeszy zainteresowanych sam szef wybiera piętnastkę z talentem lub predyspozycjami i przez pewien czas przyjmuje ich wszystkich „w termin”. Uczą się u jednego z najpopularniejszych szefów świata, a ich nauka i bardzo trudny proces przystosowania do pracy w grupie rejestrują kamery.

To jeden z zarzutów, które stawiane są Jamiemu – że realizuje kolejny show, w którym ludzkie uczucia podglądane są jak w Big Brotherze, a młodzi ludzie – wystarczająco już dotknięci przez los – dodatkowo stresowani są przez kamery i traktowani jak króliki doświadczalne. Ale Jamie wie, że kamery zapewniają młodym ludziom i jego fundacji zainteresowanie mediów, nie ukrywa też, że młodzi kucharze przechodzą małe piekło ucząc się synchronizowania wszystkich ruchów, które prowadzą do wydania w parę minut pysznej i odpowiednio przygotowanej potrawy.

Poza tym mało który z młodych kucharzy narzeka – Jamie i jego ulubiony współpracownik, jowialny i choleryczny zarazem Włoch Genaro (ten sam, który chodząc po Londynie zbiera dzikie zioła i grzyby, by przyrządzić z nich niesamowite potrawy) zachowują się jak rodzice, nauczyciele i psychologowie jednocześnie, dopingują, pocieszają i słuchają zwierzeń. Należy też pamiętać, że wszystkie dochody z restauracji „Fifteen” idą na konto fundacji, gdzie są sprawiedliwie rozdzielane.

Można by sobie wyobrazić, że restauracja, w której czasem trudno zdobyć rezerwację będzie prawdziwą świątynią smaku, do której trzeba się uroczyście ubrać i uważać na właściwą kolejność korzystania ze skomplikowanego zestawu noży i widelców. Nic bardziej mylącego.

Restauracja jest taka sama jak Jamie: na luzie, zakochana w śródziemnomorskiej atmosferze, a jednocześnie bardzo angielska w standardach. Można tam wpaść na szybką kanapkę na śniadanie, a nawet zamówić kawę na wynos – to świetna okazja dla tych którzy chcą tylko zajrzeć do restauracji, a niekoniecznie wydać w niej duże pieniądze…

Restauracja ma ładne kolory. Jej logo jest intensywnie różowe, ten kolor pojawia się również w menu i wewnątrz lokalu, którego wystrój jest zabawny i zalotny. Ceglasta elewacja wiktoriańskiego budynku pogrywa sobie z zielonymi elementami. W środku jest przytulnie, nowocześnie i prosto. Kucharze ubrani są w tradycyjne białe uniformy, na które nakładają granatowe fartuszki. Charakteru nadają im również zabawne, zawadiackie czapeczki. Restauracja podzielona jest na dwa poziomy: trattorię (widać wpływ Genaro i włoskie inklinacje Jamiego) i tzw. dining room. Tratorria jest bardziej swobodna: ze zmieniającym się codziennie menu, różnorodnością śródziemnomorskich smaków (ten ręcznie robiony makaron w kolorach tęczy, obłędna oliwa, świetny chleb i balsamico) i bardziej lunchowym, codziennym charakterem. Do tego dochodzą niewygórowane ceny. Restauracja jest jeszcze prostsza w wystroju, lecz rządzi tam inna kuchnia – „cięższa” w formie, bardziej wyrafinowana. Tu też liczą się najlepsze produkty, lecz także zaskakujące
połączenia smaków, koncept, czasem kulinarny żart.

Co w „Fifteen” na przykład na lunch? Rigatoni, gniocchi, bucatini ze świeżymi warzywami, i parmigiano regiano, steki z sosem z rzeżuchy, chrzanu, estragonu i czosnku, pstrąga owijanego w bekon, nadziewanego migdałami miętą i czosnkiem, wieprzowinę z fasolką canellini z pistacjami i sosem z anchovies. A na deser? Panna cotta z truskawkami w balsamino, malinowy creme brulee, brownie z orzechami laskowymi… Ponieważ pomysł wypalił, można iść na te potrawy także do „Fifteen” w Amsterdamie, Cornwall i Melbourne. Jednak ta pierwsza, w ukrytym zaułku w Londynie i pełna historii o ludziach wygrywających swoje życie - i tak robi największe wrażenie.

Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto z terminalu nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)