Towarzyszą nam w pierwszych chwilach życia. To, czy darzymy je szacunkiem, to już inna sprawa
- Jest mi bardzo przykro, kiedy ktoś mówi, że nikt mi nie kazał wybierać takiego zawodu i zawsze mogę pracować w Lidlu. Naprawdę? Chęć i niesienie pomocy innym to najwięcej, co mogę komuś dać. Tak wybrałam - mówi Agnieszka, położna. Nie policzy już, ile razy ktoś nazwał ją "pazerną". Tylko dlatego, że chce pracować w godnych warunkach.
18.10.2017 | aktual.: 18.10.2017 15:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Domagamy się, aby władze RP natychmiast przystąpiły do takiej reformy ochrony zdrowia, która zagwarantuje nam dostęp do godnej opieki zdrowotnej na poziomie zgodnym z ludzką przyzwoitością oraz osiągnięciami nauki" – brzmi fragment petycji obywatelskiej do rządu Prawa i Sprawiedliwości. Podpisują się pod nią solidarni z lekarzami pacjenci i pacjentki. Protest rezydentów wspierają lekarze, ratownicy medyczni, rehabilitanci. Lista rośnie.
- Tak się dłużej nie da – przyznała na antenie TOK FM Zofia Małas, prezeska Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych.
"Nie da się" mówią też kobiety, które na co dzień witają na świecie nowe życie.
Mimo tragicznych płacy, braku szacunku i komentarzy
- W zawodzie pracuję czwarty rok – mówi Agnieszka. Mieszka we Wrocławiu. Nie chce zdradzać jednak, w którym dokładnie szpitalu pracuje. Bo choć kocha swoją pracę, to widzi jej minusy.
Położną została "trochę z przypadku", bo w rodzinie nie ma ani jednej osoby, która byłaby związana z ochroną zdrowia. - Ale od razu pokochałam tę pracę. Mimo tragicznych płac, braku szacunku i komentarzy innych ludzi uwielbiam to, co robię. Jest mi bardzo przykro, kiedy ktoś mówi, że nikt mi nie kazał wybierać takiego zawodu i zawsze mogę pracować w Lidlu. Naprawdę? To dlaczego jest tak wiele grup zawodowych, które narzekają i strajkują, i jakoś nikt nie idzie do tego Lidla? Bo to pasja. A chęć i niesienie pomocy innym to najwięcej, co mogę komuś dać. Tak wybrałam – przyznaje.
Gdyby Agnieszka miała powiedzieć, jakie warunki powinna spełniać położna, wymieniłaby umiejętność nawiązania kontaktu, empatię i wyczucie. Do tego stalowe nerwy, oczy dookoła głowy, bo "porody są bardzo nieprzewidywalne i może się zdarzyć wszystko", a odpowiadają przecież nie za jedno, a za dwa życia.
- Mimo że pracuję już jakiś czas i widziałam naprawdę dużo, ciągle coś lub ktoś jest w stanie mnie zaskoczyć. Pewnie będzie tak do końca mojej kariery. Często się śmiejemy, że im więcej porodów przyjmujemy, tym bardziej pokorne jesteśmy, bo wiemy, co może się stać. Mimo to na każdym kroku minister zdrowia, lub ktoś inny udowadnia nam, że nic nie potrafimy – mówi Agnieszka.
Ile po latach zostaje z marzeń o tym, by pomagać i cieszyć się z każdego sprowadzonego na świat dziecka? Zostaje szara rzeczywistość i problem z utrzymaniem się za niską pensję. Agnieszka wylicza: płaca w najlepszym szpitalu w województwie wynosi ok. 1700-1800 zł. na rękę dla pracownika po 5. latach studiów. Kursy czasami uda się odbyć w Okręgowej Izbie Pielęgniarek i Położnych, ale za większość płacą z własnej kieszeni. Specjalizacja to koszt ok. 6 tys. Robią ją po godzinach - między jednym, a drugim dyżurem, bo urlopu szkoleniowego nie dostaną.
Doliczmy do tego jeszcze kilka etatów. - Prawie wszystkie moje koleżanki (w tym i ja) pracują na dwóch etatach lub w kilku miejscach pracy. Ciężko utrzymać siebie i rodzinę za 1800 zł. Dziwne jest w ogóle to, że mamy jakieś rodziny. Częściej nas w domu nie ma, niż jesteśmy. I jesteśmy tak samo przemęczone, jak lekarze – mówi.
Dla godnej pensji trzeba się napracować
- Harówka, tak bym to określiła. Psychiczna i fizyczna. – opowiada Izabela. Zmęczonym głosem po długim dyżurze opowiada mi o 28 latach pracy w położnictwie. - Powiem pani, że teraz pracuję już głównie w terenie. W szpitalu położne nie mają zbyt wielkiego kontaktu z kobietą jednak. Za mało czasu. Dzisiaj pacjentki są znacznie bardziej roszczeniowe. Kiedyś, jak kobieta szła do porodu, słuchała rad położnych, współpracowała. Dzisiaj dostęp do wiedzy jest ogromny. Pacjentki sprawdzają sobie informacje w internecie, znają prawa pacjenta, wiedzą, co im się należy, a co nie. Czasem niesłusznie podchodzą do pewnych spraw zbyt negatywnie - dodaje.
Żeby spokojnie żyć, pracuje na kilku etatach. Przychodnia, szkoła rodzenia, wizyty domowe, wykłady w szkole rodzenia. - Dla godnej pensji trzeba się napracować – mówi Izabela. - Na pewno nie na jednym etacie. A jeśli są osoby, które mają rodziny, to mają dodatkowo utrudnione zadanie. To zawsze jest przecież kosztem czegoś. Ja mam już dorosłe dzieci, ale potrafię sobie wyobrazić, jak ciężko muszą mieć inne koleżanki z zawodu. A praca przecież jest niesamowita. Ta wdzięczność pacjentek, nawet grymas uśmiechu, sprawia, że mamy ochotę to robić. Ale to praca dla ludzi wytrwałych, takich, którzy mają silną psychikę. Problemy trzeba zostawić w domu i nastawić się na słuchanie pacjentek. Pomagamy ludziom. Patrzymy, co im jest potrzebne, a nie nam.
- Te 28 lat temu myślała pani, że tak właśnie będzie wyglądała sytuacja położnych? – pytam.
- Powiem pani, że ja przez przypadek zdecydowałam o tym, że będę położną. Jak większość młodych ludzi w moich czasach musiałam sobie sama zarobić na książki. Pracowałam jako salowa w szpitalu i przypadkiem weszłam na salę, gdzie odbywał się poród. W połowie wyszłam. Nie wytrzymałam. A że jestem osobą upartą, ponowiłam próbę po jakimś czasie. Byłam na sali od początku do końca. I gdy zobaczyłam ten moment, gdy na świat przyszło dziecko, powiedziałam sobie: "Będę położną". Nie myślałam kompletnie o finansach i innych rzeczach. Dopiero potem to wszystko się zmieniło. Ale wie pani, ja kocham swój zawód - opowiada.
Skurcze, bóle i opieka
"Pazerne" - takie określenie pada ostatnio w wielu komentarzach pod artykułami. Jest ono używane w kontekście pielęgniarek i położnych, które pracują na więcej niż jednym etacie, na zlecenie czy umowach kontraktowych. I w kontekście tych, które podobnie jak Agnieszka i Iza nie boją się mówić wprost, że zarabiają niewiele i że potrzeba zmian w ochronie zdrowia. – Służba zdrowia. Ministrowie zbyt dosłownie traktują ten termin – mówi mi jedna z położnych.
Gdyby przejrzeć komentarze i zapytać o to, co ludzie myślą o położnych i pielęgniarkach, pojawią się prawdopodobne te same opinie. Że niesympatyczne, że nie chce im się pracować, że zaopiekują się pacjentkami, jak dostaną dodatkowe pieniądze. A co odpowiedzą położne: że jest ich za mało i nie mają jak godnie pracować.
Błędne koło nakręca się nie od dziś.
Sylwia doświadczenie zdobywała w Polsce, pracowała krótki czas w Szwecji, teraz stara się o to, by móc wykonywać zawód w Kanadzie. Ma porównianie, jak praca położnych wygląda w Polsce, a jak za granicą. Dobrze pamięta swoje początki w szpitalu.
- Wyobraź sobie sytuację: dwie pacjentki ze skurczami czekają na przyjęcie, położne uwijają się z dokumentacją pozostałych pacjentek, jak mogą, bo porodówka jest pełna. Ja w międzyczasie sprawdzam wszystkim kobietom po kolei tętno płodu, żeby pilnować ich stanu. Kończę rundkę i biegnę pomóc przy porodzie, bo jest pełne rozwarcie. I trafia się nagle nieplanowane cesarskie cięcie, więc biegnę asystować na salę operacyjną, po czym wracam do pacjentek, które rodzą naturalnie oraz doglądam pierwszego karmienia piersią u pacjentki, która urodziła tuż przed cięciem cesarskim innej kobiety. Polskie położne nie mają czasu wyjść do toalety, a co dopiero zjeść obiad. Podziwiam wszystkie, które pracują w takim młynie na co dzień – opisuje Sylwia.
To, jak systemowo traktowane są położne, wpływa na ciężarne Polki. Wystarczy przyjrzeć się ostatniemu raportowi Fundacji Rodzić po Ludzku, by zauważyć, że Polki boją się naturalnych porodów. Zdają sobie sprawę z tego, że będą tylko kolejną osobą na taśmie produkcyjnej. - Wiedzą, że jest za mało personelu, który jest przeciążony, plus naczytały się wszystkich strasznych historii, o których internet aż huczy. Nie wiedzą, na kogo trafią w czasie porodu, w wielu miejscach nie mogą wybrać swojej położnej do porodu, chyba że podpiszą odpowiednią umowę ze szpitalem i zapłacą za dodatkową usługę - mówi mi.
Strajk lekarzy będzie się nasilał?
- Wiesz, co mówi się na forach w gronie pracowników medycznych? – pyta Sylwia w rozmowie. - Że wystarczy, jak wszyscy pracownicy medyczni któregoś dnia nie wytrzymają i wezmą zwolnienia na żądanie albo po prostu odmówią pracy na drugim, trzecim etacie. Medycy protestują dziś przede wszystkim, by poprawić opiekę nad pacjentami. Walczą o godne warunki leczenia. Mam nadzieję, że dzięki ich postawie uda się wymusić te naglące zmiany, bo z każdym rokiem cierpią pacjenci. Głodówka jest ich aktem desperacji, ale bardzo możliwe, że jeśli nie odniesie zamierzonego skutku w postaci realnych zmian, to może dojść do eskalacji strajku.
Polityka polskiej ochrony zdrowia marnuje, zdaniem Sylwii, potencjał położnych i pielęgniarek. Uczą się 3 lata na licencjacie, 2 na magisterce, kilka kolejnych lat robią specjalizacje. Kursy, warsztaty, konferencje. Ministerstwo Zdrowia przeznacza mnóstwo środków finansowych, by wykształcić kolejną położną, a potem nie korzysta w pełni z jej kompetencji. Absurd, który sprawia, że dużo absolwentów nie podejmuje pracy w swoim zawodzie po ukończeniu studiów położniczych albo wyjeżdża za granicę, przekwalifikowuje się lub zakłada własne praktyki, gdzie mogą w pełni korzystać ze swoich ustawowych.
- Położne czasami spycha się do roli zapchajdziury w systemie, wykonującej jedynie zlecenia medyczne. A przecież partnerstwo w zespole terapeutycznym jest kluczem do polepszenia wyników wszystkich pacjentów. Rezydenci zdają się to rozumieć i dlatego protestują, a do ich protestu włączają się powoli też inne zawody medyczne – przyznaje Sylwia. - Zaniedbania w ochronie zdrowia nie tylko dotykają chorych ale też dotykają bezpośrednio zdrowych Polek i ich dzieci. Tak nie powinno być i jest to niebezpieczne dla ich zdrowia i życia. Nakłady finansowe na ochronę zdrowia to jedno, ale to, jak ona jest nieefektywnie zorganizowana to druga sprawa, wymagająca pilnej interwencji. W przeciwnym razie niewydolnie zorganizowany system pochłonie każdą ilość pieniędzy, a poprawy nadal nie będzie.