"Traktują nas jak zarazę". Marta wróciła do Polski i jest w kwarantannie zbiorowej
- Wiem, że wiele osób dzwoniło do pracowników ośrodka żądając wprowadzenia nam zakazu wychodzenia z budynku. Od frontu nie da się spokojnie przejść po ogrodzie, bo ludzie podchodzą do ogrodzenia, obserwują nas, a nawet robią zdjęcia - mówi nam młoda kobieta.
25.03.2020 | aktual.: 25.03.2020 19:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marta przebywa w placówce zbiorowej kwarantanny, który powstała na terenie Ośrodka Szkolenia Wolontariuszy Związku Harcerstwa Polskiego w Starej Dąbrowie. Kobieta została przewieziona tam prosto z lotniska w Warszawie. – Jakiś czas temu wyjechałam za granicę w ramach praktyk zawodowych. Miałam bilet powrotny na końcówkę marca, jednak gdy usłyszałam decyzję o zamknięciu granic, rzuciłam wszystko i wykupiłam pierwszy dostępny bilet w ramach akcji "Lot do Domu" – opowiada w rozmowie z WP Kobieta.
Marta zdecydowała, że spędzi przymusową kwarantannę z daleka od rodziny. – Na co dzień mieszkam z mamą, która jest schorowaną osobą, dlatego nie chciałam jej narażać. Tym bardziej, że w Irlandii miałam kontakt z osobami zarażonymi, więc istnieje ryzyko, że i ja jestem zarażona. Na szczęście na razie czuję się dobrze – wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta.
32-latka została przetransportowana do Starej Dąbrowy karetką i twierdzi, że to był jedyny moment, gdy miała wrażenie, że wszystko przebiega zgodnie z zasadami i zapewnieniami rządzących. – Tuż przed wylotem słyszałam, że każdy trafia do izolatki, a personel medyczny sprawdza stan zdrowia – wspomina.
A co zastała Marta? – Warunki jak na kolonii. Kilkuosobowe pokoje i wspólna kuchnia, więc każdy może mieć kontakt z każdym, a przecież przyjechaliśmy z różnych stron świata i co najgorsze cały czas przyjeżdżają nowe osoby. Obecnie jest nas 55 – wylicza.
Niepokojąca jest również kwestia środków ochrony osobistej. – Mamy jeden płyn do dezynfekcji i jeden wspólny termometr – wylicza młoda kobieta i na dowód przesyła nam zdjęcia. – Dobrze, że wzięłam ze sobą płyny do odkażania. Widzę, że wiele osób zrobiło podobnie, więc ratujemy się tym, co sami mamy – dodaje. Marta stara się przestrzegać zasad higieny, ale trudno to robić, gdy miejsca ogólnodostępne nie są regularnie dezynfekowane. – Nie widziałam, żeby odkażano klamki czy uchwyty – twierdzi.
W ośrodku, w ramach wolontariatu, jest kilku harcerzy. To oni wydają posiłki i sprzątają. – Nie chcę na nich narzekać, bo to nie od nich zależy, jakie my mamy tutaj warunki, ale ta kwarantanna mija się z celem, gdy widzę, jak zakładają maseczkę i rękawiczki, dopiero gdy np. idą do sklepu. Przecież równie dobrze ja mogłabym tak zrobić – wyjaśnia.
Zobacz także
Wszechobecny hejt
Polacy, którzy odbywają przymusową kwarantannę w ośrodku w Starej Dąbrowie i tak baliby się wyjść poza teren ośrodka z powodu lokalnych mieszkańców. – Traktują nas jak zarazę. Jakbyśmy celowo przywieźli do nich chorobę. Wiem, że wiele osób dzwoniło do pracowników ośrodka żądając wprowadzenia nam zakazu wychodzenia z budynku. Pomimo że teren jest ogrodzony i usytuowany w puszczy kampinoskiej – tłumaczy.
Marta relacjonuje, że obecnie zarówno ona, jak i większość innych osób stara się schodzić z oczu mieszkańcom. – Wychodzimy zaczerpnąć świeżego powietrza z tylnej strony budynku. Od frontu nie da się spokojnie przejść po ogrodzie, bo ludzie podchodzą do ogrodzenia, obserwują nas, a nawet robią zdjęcia. Co prawda, nie mogę potwierdzić czy ktoś zrobił nam fotografie, ale po co stałby przy płocie z aparatem w ręku? – dodaje, jednocześnie rozglądając się, czy w tym momencie ktoś się jej nie przygląda.
Marta musiała wyjść na zewnątrz, żeby ze mną porozmawiać. W budynku jest fatalny zasięg, więc połączenia są co chwile zrywane. Początkowo umówiłam się z nią na rozmowę we wtorek o godzinie 19, jednak kobieta poprosiła o przesunięcie na środę rano, gdy już wstanie słońce. – Telefon łapie mi zasięg tylko na uboczu, pomiędzy krzakami. Strasznie zimno tutaj, a nie chcę się przeziębić – wyjaśniła.
Dostęp do sieci i zasięg telefoniczny są ważne dla wszystkich poddanych kwarantannie, w końcu to jedyny sposób na skomunikowanie się z bliskimi. Jednak zderzenie z falą hejtu, którą internauci wylewają na Polaków wracających do ojczyzny, może przytłoczyć.
"Po co wróciłaś? Trzeba było tam siedzieć, skoro podobno tak dobrze jest za granicą", "Przywozicie wirusa. W ogóle nie powinni wam pozwolić na powrót do Polski" – piszą ludzie na profilach osób zamkniętych w kwarantannie. – Na początku niektórzy z nas wspomnieli w mediach społecznościowych, że tutaj są. Tak po prostu napisali o tym. Teraz już tego nie robimy – wzdycha z rezygnacją.
- Czuję się szykanowana, chociaż tak naprawdę nic złego nie zrobiłam. Ja też boję się o swoje zdrowie, tak jak wszyscy Polacy. Nie wiem czy mam wirusa, czy nie. Czy przyleciałam już zarażona, czy może ktoś zaraził mnie tutaj lub, czy nie zarażę się, gdy skończę kwarantannę – podkreśla. – Prosimy o testy na koronawirusa, ale jak na razie nikomu ich nie zrobiono – wyjawia.
W związku z tym kobieta nie wie, czy wszystkie osoby zamknięte z nią w kwarantannie czują się dobrze. – Nie ma medyka, który kontrolowałaby nasze zdrowie, regularnie mierzył temperaturę itd. Każdy musi pilnować się sam – relacjonuje.
Na koniec rozmowy Marta chce powiedzieć coś pozytywnego. – Jest nas tutaj ponad pięćdziesiąt osób. Każdy inny. Z różnymi zawodami, z różnych klas społecznych. Pomimo tego wszyscy solidaryzują się i bardzo wspierają. Nie doświadczyłam jeszcze czegoś takiego ani w Polsce, ani za granicą – mówi. – Rozmawiamy ze sobą, opowiadamy o swoim życiu. Niektórzy z dnia na dzień zostawili wszystko, co mieli. Każdy z nas boi się o przyszłość, nie wiemy, jak to dalej będzie. Jednak wiemy, że chcemy być w swojej ojczyźnie i chcemy być zdrowi – dodaje z nadzieją.
Warunki jak na co dzień
Po rozmowie z Martą, skontaktowaliśmy się z osobami zarządzającymi Ośrodkiem Szkolenia Wolontariuszy w Starej Dąbrowie. – Dokładamy wszelkich starań, aby zapewnić bezpieczne i komfortowe warunki. To prawda, płyn do dezynfekcji jest jeden, ale w każdej łazience jest mydło antybakteryjne – wylicza pwd. Dominik Domińczak.
Komendant ośrodka nie zaprzecza, że pokoje są wieloosobowe, ale twierdzi, ze w każdym przebywają nie więcej niż trzy osoby. – Nie muszą wychodzić, bo posiłki są im podawane do pokoju – twierdzi.
Jednak nie z każdego pokoju jest dostęp do łazienki. – Owszem, 20 procent naszych pokoi nie posiada łazienek, dlatego ludzie, którzy w nich mieszkają, niestety muszą przechodzić przez wspólny korytarz do łazienek im przydzielonych. Jednak są one dezynfekowane trzy razy dziennie i dodatkowo cały czas stoi tam płyn do dezynfekcji powierzchni – tłumaczy pwd. Domińczak.
Pwd. Dominik Domińczak mówi również, że nie ma w ośrodku osoby odpowiedzialnej za kontrolowanie stanu zdrowia osób poddanych kwarantannie. – Tutaj zasady są podobne jak w przypadku kwarantanny domowej, gdzie osoba musi sama sprawdzać sobie temperaturę czy dezynfekować łazienkę, jeśli mieszka z innymi domownikami. Jeśli ktoś zgłosi nam, że źle się czuje, to wtedy wezwiemy karetkę – zapewnia. Z kolei phm. Wojtek Puchacz tłumaczy, że Chorągiew Stołeczna ZHP jest jedynie wykonawcą poleceń wojewody mazowieckiego. – Gwarantujemy takie warunki, jakie są na co dzień u nas – puentuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl