Turyści rujnują codzienność mieszkańców nadmorskich miast. "Śmieci można tu zbierać jak pety pod ławką"
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W Sopocie pojawiły się plakaty skierowane do turystów, które przypominają o zasadach zachowania w kurorcie. Dla mieszkańców m.in. nadmorskich miejscowości są nie bez znaczenia, bo wielu skarży się, że urlopowicze sprawiają, że oni sami marzą o tym, by wziąć wolne.
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.
Plakaty, jakie pojawiły się w mieście to kolejna odsłona kampanii "Turysto, szanuj Sopot" zapoczątkowanej cztery lata temu. W ramach kampanii urzędnicy zawiesili na terenie kurortu plakaty w języku polskim i angielskim przypominające o zasadach zachowania. Można zobaczyć na nich napisy: "Nie piję alkoholu w przestrzeni publicznej ani na plaży", "Korzystam z toalet publicznych, a swoje śmieci wyrzucam do kosza", "Parkuję w miejscach wyznaczonych lub na Eko parkingu przy Ergo Arenie" oraz "W stroju kąpielowym chodzę tylko na plaży, wychodząc - ubieram się".
Zobacz także
Wiceprezydentka Sopotu Magdalena Czarzyńska-Jachim podkreśliła w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że większość turystów przyjeżdżających do Sopotu zachowuje się zgodnie z zasadami życia społecznego. Jak dodała, niestety niektórzy zapominają, że za ścianą wynajętego mieszkania często mieszka sopocka rodzina, która we własnym domu chciałaby po prostu odpocząć, normalnie żyć. - Zakłócanie spokoju nocnego zdarza się bardzo często. Stąd apel o odpowiednie zachowanie podczas pobytu w naszym mieście - wyjaśniła.
Dodała, że hasła kampanii to taki savoir-vivre turysty. - Naprawdę chcielibyśmy, by takie akcje nie były potrzebne, jednak rzeczywistość pokazuje, że wciąż mamy tu wiele do nadrobienia jako społeczeństwo - powiedziała.
"Tyle mam z tego swojego azylu"
Z wiceprezydentką Czarzyńską-Jachim zdecydowanie zgadza się Beata. Trzydziestoletni dom we Władysławowie położony niecały kilometr od morza miał być dla niej azylem. Odsapnąć od wielkiego miasta udało jej się niestety jedynie przez kilka miesięcy. Młoda duchem kobieta nie ma nic przeciwko dochodzącym z oddali śmiechom bawiącej się młodzieży. Niektórych zachowań nie jest jednak w stanie tolerować.
– Śmieci można tu zbierać jak pety pod ławką przy wiejskim sklepie. Starsi, młodsi. Nie hamują się. Okoliczne leśne dróżki trzeba sprzątać kilka razy dziennie, bo zalegają na nich butelki, niedopałki, prezerwatywy. Od maja do września zasypiam też przy echu imprezy – opowiada. Narzeka także na zapach frytury dochodzący w sezonie z okolicznych bud i knajp.
Nie bez znaczenia jest też infrastruktura. Droga do pracy w sezonie to koszmar. – Dwie godziny dziennie oddaję z życia w imię sezonu i rozwoju regionu. Tyle mam z tego swojego azylu. Ale żeby nie było, czasami lubię sobie usiąść z koleżanką w "Faraonie". Są tu przyjemne momenty. Ale gdzie trzeba wyjechać, żeby było cicho? – zastanawia się Beata.
Zobacz także
"Nie poznaję swojej okolicy"
Podobne refleksje ma też Jola, która aż za dobrze zna smak życia w turystycznej miejscowości, a ten bywa wyjątkowo gorzki. – Mieszkam pod Puckiem. Kupując tam mieszkanie, nie sądziłam, że turyści będą mieli wpływ na moje życie. Wokół było pusto, cisza i spokój. Czasami niedaleko bloku pasły się krowy. Minęło dziesięć lat, a ja nie poznaję swojej okolicy, stała się zatłoczona – zaczyna opowiadać Jola.
I choć kobieta oczywiście wie, że urbanizacja postępuje, ma – jak to określa – żal do świata.
- Żeby dojechać do pracy w sezonie, muszę wyjeżdżać godzinę wcześniej przez korki, bo ciągną się kilometrami. Jest po prostu za dużo aut na te drogi. Jeśli chcę mieć co jeść przez weekend, muszę pojechać do sklepu w piątek lub sobotę koło godz. 7-8 rano, bo inaczej nic nie mogę kupić. Półki są już puste, nie ma warzyw i owoców, a czasami i pieczywa. Na szczęście co jakiś czas dopiekają. Niby małe rzeczy, ale jednak bardzo wpływają na moją codzienność – mówi 48-latka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W promieniu 10 km od mieszkania Joli jest kilka supermarketów, jedno duże centrum handlowe, kilka stacji benzynowych i bazar, a Puck przez ostatnie lata mocno rozwinął się turystycznie. To połączenie sprawia, że mimo rozwoju miasta i jego okolic, infrastruktura usługowo-handlowa w sezonie kuleje, przez co cierpią mieszkańcy tej nadmorskiej miejscowości.
"Będę wracać jako turystyka"
Marzenie, choć – jak tłumaczy – kocha mieszkać nad morzem, sezon wakacyjny odbiera spokojny sen. Dosłownie. – Pamiętam, jak się zachwycałam widokiem, gdy podpisywałam umowę na wynajem tego mieszkania. Gdańska starówka podobała mi się nieustannie od kilku lat. I w końcu, zamiast tylko myśleć, jak by to było mieszkać w jednej z tych kamienic, po prostu zaczęłam szukać. I znalazłam – mówi Marzena.
Balkon w mieszkaniu kobiety usytuowany jest od strony głównego deptaka, więc w sezonie codziennie, a w weekendy szczególnie, doskwiera jej hałas, jaki dobiega z ulicy. – I naprawdę wiedziałam, na co się piszę, ale nie spodziewałam się, że ludzie będą się tak drzeć nawet w środku nocy. Przysięgam, nie ma tu godziny w weekend, żeby nie było głośno – mówi. Problemy sprawiają także pijani mężczyźni, którzy w grupach zataczają się pod jej oknami.
Marzenie umowa na mieszkanie kończy się w maju 2023 roku. Już myśli, gdzie się wtedy przeprowadzi. – Wystarczy mi jeden sezon, który nawet się jeszcze nie skończył. A ja mam już dość. Na starówkę będę się wybierać okazjonalnie, jako turystka.
Autorka: Aleksandra Hangel, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!