Tydzień Bez Plastiku: Nic tak dobrze nie robi na osiedlowe życie towarzyskie, jak rezygnacja z foliówek
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nikt nam tego nie powie, ale jeśli chcecie pozbyć się plastiku ze swojego życia, w szczególności z kuchni, musicie przygotować się na kilka rzeczy. Przede wszystkim na to, że wasze życie towarzyskie z dnia na dzień stanie się dużo bardziej aktywne. Również na to, że usłyszycie kilka razy za plecami "co te hipstery nie wymyślą" i przylgnie do was łatka osiedlowego ekoterrorysty.
Mija już czwarty dzień od rozpoczęcia projektu Tydzień Bez Plastiku i wniosek nasuwa się sam – życie ekologiczne i bardziej świadome robienie zakupów jest ściśle skorelowane z rozmiarami życia towarzyskiego jednostki. Nie było jeszcze na ten temat badań amerykańskich naukowców, niemniej nauczona własnymi doświadczeniami spieszę z informacją – odkąd zaczęłam wystrzegać się foliowych torebek i prosić o te papierowe, od kiedy kupuję wszystko, co się da, na wagę i pakuję zakupy wyłącznie we własną, materiałową "Wirtualną" torbę, liczba moich znajomych wzrosła.
Znamy się już z panem z warzywniaka naprzeciwko (który nie marzy o rozgłosie, więc poprzestaniemy na tym enigmatycznym opisie), dziewczyny z piekarni na mój widok kiwają głowami – "to znowu ta". Pozdrawiam też panią z mięsnego, która po dwóch karkołomnych próbach, przy trzeciej już sama sięgnęła po mój słoik na wiktuały po zupie. Moja dotąd bezosobowa dzielnica wypełniła się twarzami, historiami, zdziwionymi spojrzeniami, w których jednak było sporo zrozumienia – bo niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie kupował brokułów, marchewki i gruszek w warzywniaku, każde pakując w oddzielną foliówkę.
– Ludzie przychodzą z własnymi torbami? – zagaiłam pana z warzywniaka już w poniedziałek.
– A gdzie tam, prawie nigdy – wykpił mnie.
Już zaczął sięgać po jednorazówkę w kolorze brudnej zieleni (w końcu to stragan ekologiczny), ale go powstrzymałam. Kalafiora na zupę-krem i jabłka wrzuciłam do szmacianej torby, do kolejnej, papierowej, którą też wzięłam ze sobą na mniejsze rzeczy, dołożyłam kilka czerwonych, ostrych papryczek.
– Wszystko im pakuję, tak jest wygodniej – po bardzo długiej chwili jak gdyby nigdy nic kontynuował rozmowę sprzedawca, a ja policzyłam w myślach - to byłyby trzy torebki. Każdą wrzuciłabym w domu do kosza na śmieci, a potem trafiłaby do sortowni śmieci. Czy uległaby recyklingowi, nawet jeśli wylądowałaby w odpowiednim pojemniku? Szacuje się, że tylko jeden procent torebek foliowych jest recyklingowanych. Reszta spokojnie rozkłada się w środowisku przez kolejne tysiąc lat.
Czy z foliówkami faktycznie jest wygodniej, pytam sąsiadkę wybierającą ziemniaki. Musi mieszkać w okolicy, ale jakoś nigdy dotąd jej nie widziałam - pani w średnim wieku, gruby, brązowy sweter, w ręku reklamówka. – Proszę pani, ja ją przyniosłam ze sobą – pokazuje mi dużą, foliową torbę z logo znanej firmy obuwniczej. – Zawsze noszę swoją, żeby trzy razy nie kupować – ucina dyskusję. Patrzę ukradkiem, że w środku ma jeszcze trzy, mniejsze. Można? Można, myślę. Nie trzeba obnosić się z postawą "eko", by robić coś dobrego dla środowiska.
Po dwóch dniach kolejnych rozterek i problemów – z niektórymi udało się szybko rozprawić, z innymi nie (wciąż nie wiem, jak kupować jogurty w innych kubeczkach niż te plastikowe) – trafiam w końcu do sklepu, w którym można dostać produkty, których nikt nie zdążył jeszcze zafoliować lub wcisnąć do plastikowych opakowań. I choć do sklepu mam całą godzinkę rowerem, nie ukrywam, jaka to dla mnie ulga. Zwykły supermarket, szczególnie pierwszego dnia, był dla mnie istnym polem minowym, w których co chwilę musiałam się pilnować, by nie kupić czegoś niedozwolonego. Zmiana codziennych przyzwyczajeń, choćby były szkodliwe dla mnie i otoczenia, często przebiega w bólach.
Nie znalazłam tam co prawda zbyt wielu warzyw, ale było całkiem sporo cudów "w proszku". Zdecydowałam się na bulion w proszku i pomidory w proszku. W proszku był nawet szpinak i brokuły, może następnym razem - koleżanka powiedziała, że smakują całkiem-całkiem. – Mamy stałych klientów, niektórzy przyjeżdżają nawet z daleka z własnymi torbami. Jest pani, która sama szyje płócienne torby – opowiada mi Asia, sprzedawczyni z ekologicznego sklepu na Wilanowie.
Prócz własnych toreb, w można tam dostać papierowe jednorazówki i słoiki na wszystkie nabywane produkty. – Niektórzy potem nawet wracają z tymi jednorazówkami. Zachęcamy klientów do przychodzenia z własnymi pojemnikami – opowiada. Asia, z którą zdążyłam się już trochę zaprzyjaźnić, mówi, że robiąc na co dzień zakupy, żywieniowe i nie, stara się nie przesadzać z tworzywami sztucznymi. – Myślę, że świadomość ekologiczna jest u nas coraz większa – dodaje optymistycznie. Przytacza też historię osób, którym udało się dojść do tego, że produkują zaledwie słoik odpadów rocznie - to dopiero wyzwanie.
Szacuje się, że w oceanach już jest więcej plastiku niż planktonu, a do 2060 roku dryfujących odpadów z tworzyw sztucznych będzie w nich więcej niż ryb. Tym, co najbardziej przemawia do wyobraźni większości z nas, nie są umierające w cierpieniach aksolotly, ale konsekwencje zdrowotne, jakie przynosi nam, ludziom, stałe przebywanie w otoczeniu plastiku. O tych konsekwencjach wkrótce porozmawiam z dr Aleksandrą Rutkowską z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, inicjatorką projektu "Detoxed Home".