Wyznała, że nie może mieć dzieci. Przykre, co zrobił prowadzący kurs
- Prowadzący mówili, że kobieta ma swoją rolę, którą z radością powinna przyjąć i się jej poświęcić. No i oczywiście każdy stosunek z mężem ma być z otwartością na nowe życie, bo to jest jedyny cel małżeństwa - wspomina Ania, przyznając, że drugi raz nie zdecydowałaby się na pobieranie nauk przedmałżeńskich i ślub kościelny.
Narzeczeni pragnący stanąć przed ołtarzem i powiedzieć sakramentalne "tak", muszą liczyć się z tym, że konieczne będzie zdobycie zaświadczenia o odbyciu nauk przedmałżeńskich.
Kobiety, które mają za sobą takie kursy, często przyznają, że były one większym wyzwaniem, niż organizacja samego ślubu. W ich trakcie musiały słuchać o zakazanej antykoncepcji, "płaczącej macicy" i ciężkim grzechu, jak prowadzący nauki oraz księża nazywają seks przed ślubem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poświęcenie "dla dobra kościoła"
Julita pobierała nauki przedmałżeńskie w maju tego roku. Ślub wzięła już w innej parafii m.in. ze względu na zachowanie księdza. W trakcie samego kursu nasłuchała się wielu rzeczy, które ją mocno zdziwiły. Dodaje, że już samo to, jak wyglądało życie osób prowadzących nauki, mówiło wiele.
- Organizatorzy sami momentami potrzebują pomocy. Ich teorie o nagłym oświeceniu przez Boga to jedno. Prawie każda z tych par prowadzących ma za sobą rozwód - wyznaje.
Rozmówczyni Wirtualnej Polski uczestniczyła w ośmiu spotkaniach - po 1,5 godziny każde. Co dokładnie działo się na kursie?
- Usłyszeliśmy, że przed ślubem nie powinniśmy mieszkać razem, bo po jego zawarciu poznamy się na nowo. Mieliśmy też czytać książki pisane przez księży, ponieważ oni mają rację - wymienia.
Najbardziej zdumiewająca okazała się jednak lekcja, na której został poruszony temat dzieci. Kursanci usłyszeli, że jedynym słusznym sposobem planowania rodziny, który nie wywoła "złego spojrzenia Boga", jest stosowanie metody kalendarza.
- "Jak Bóg chce, to będą dzieci", nieważne czy chore czy nie, ale powinniśmy się poświęcać dla dobra Kościoła. Seks z zabezpieczeniem został nazwany ciężkim grzechem - wspomina Julita.
Ksiądz również zaskoczył rozmówczynię Wirtualnej Polski. Spytał bowiem obecne na jednym ze spotkań przyszłe panny młode, które z nich chcą, aby do ołtarza poprowadził je ojciec.
- Rękę podniosłam ja i jeszcze kilka kobiet. Duchowny powiedział, że to grzech, ponieważ moment prowadzenia panny młodej do ołtarza przez ojca nie jest elementem naszej religii - przywołuje sytuację sprzed kilku miesięcy.
Julita przyznaje, że z nauk przedmałżeńskich nie wyniosła nic sensownego. Choć uważa, że nie każdy przedstawiciel Kościoła jest zły, sama na swojej drodze nie spotkała zbyt wielu życzliwych osób. - Ślub kościelny wzięłam dla siebie. Na naukach przedmałżeńskich powinno być więcej o realnym życiu, jego wartościach, ale i trudnościach dnia codziennego, a nie o tym, czy w naszym związku jest ktoś jeszcze. Mnie te nauki zirytowały, nic więcej - podkreśla.
"Tabletki antykoncepcyjne zabijają dzieci"
Jowita przyznaje, że przejście przez nauki przedmałżeńskie było dla niej najtrudniejszym niż przygotowania do samego ślubu. Podkreśla, że gdyby nie rodzina i mąż, nie zdecydowałaby się na ceremonię w kościele. Już na pierwszym spotkaniu z parą, która prowadziła kurs, na tapet zostało wzięte planowanie rodziny.
- Moim zadaniem było założenie i dokładne prowadzenie dzienniczka swojego cyklu. Zapytano też, czy wiemy, czym jest okres. Przyszłe panny młode zaczęły tłumaczyć, ale im przerwano. Usłyszałyśmy wówczas, że "to płacz macicy, bo nie zaszłyśmy w ciążę". Oczywiście pojawił się też wykład o tym, jak szkodliwe i grzeszne jest stosowanie wszelkich zabezpieczeń, a tabletki antykoncepcyjne zabijają dzieci - tłumaczy 32-latka.
W przeciągu serii spotkań, po ok. dwie godziny każde, nie zabrakło wykładów na temat pożycia małżeńskiego. Jowita jeszcze nie raz usłyszała, że wraz z przyszłym mężem nie powinni się zabezpieczać.
- Najmłodszych kursantów straszono, że seks przed ślubem jest ciężkim grzechem. Najgorzej jednak mieli narzeczeni, którzy przyznali się, że mają już dziecko. Prowadzący dosłownie zamarli. Zaczęła się kolejna "pogawędka", w jakim grzechu żyją. Było im to wypominane do końca trwania nauk - dodaje.
Powiedziała, że może być bezpłodna. Takiej reakcji prowadzącego nauki się nie spodziewała
Ania, gdyby wiedziała, w jaki sposób wyglądają nauki przedmałżeńskie, nie zdecydowałaby się na ślub kościelny. Prowadzący "takie farmazony gadał", że trudno jej było uwierzyć w to, co słyszy. Najbardziej uderzające były rozmowy o planowaniu ciąży.
- Między spotkaniami mieliśmy za zadanie przeprowadzić obserwacje z pomiarem temperatury. Nic mi się nie zgadzało, ponieważ po pokonaniu nowotworu mam rozregulowane hormony, do tego cierpię na PCOS. Powiedziałam, że u mnie te metody nie będą się sprawdzać. Dowiedziałam się wówczas, że robię coś nie tak, bo jakbym dobrze obserwowała, to wszystko byłoby tak, jak powinno - wspomina.
Jak dodaje, później wraz z przyszłym panem młodym musieli podpisać protokół. Wypełnienie dokumentu zajęło dwie godziny - zawierał bowiem wiele mocno prywatnych pytań. Jedno z nich dotyczyło płodności.
- Przyznałam, że mam problemy zdrowotne, mogę być niepłodna i prawdopodobnie nie będę mieć dzieci. Jaka była pierwsza reakcja prowadzącego nauki? Od razu zwrócił się do mojego przyszłego męża: "Czy panu taka sytuacja odpowiada? Bo wie pan, to jest podstawa do stwierdzenia nieważności!". Zero jakiegokolwiek komentarza w moją stronę, najważniejsze, co pan uważa - wyznaje Anna.
"Naturalne planowanie rodziny to oddanie losu w ręce Boga"
Rozmówczyni Wirtualnej Polski przywołuje spotkanie ze starszą parą, z wieloletnim małżeńskim stażem, która mówiła m.in. o tym, że potomstwo jest darem z niebios i nie ma czegoś takiego, jak "dobry czas na dziecko".
- Naturalne planowanie rodziny to oddanie losu w ręce Boga, bo on wie najlepiej. Jak się jemu zawierzy to i finanse i pomoc się znajdą, a obowiązkiem katolika jest duża rodzina. To małżeństwo wychowało pięcioro dzieci. Podkreślało, że duża rodzina jest błogosławieństwem. Prowadzący kurs mówili, że kobieta ma swoją rolę, którą z radością powinna przyjąć i się jej poświęcić. No i oczywiście każdy stosunek z mężem ma być z otwartością na nowe życie, bo to jest jedyny cel małżeństwa - wylicza Ania.
Jak dodaje, w tej całej sytuacji najnormalniejsze podejście miał… ksiądz. Duchowny powiedział, że "nic odkrywczego młodym nie powie", ale powinni się szanować i kochać.
- Nie jestem w waszych głowach, nie znam waszych planów, finansów. Mówi się, aby była zastępowalność pokoleń, więc dwoje ludzi powinno mieć przynajmniej dwoje dzieci, żeby zastąpiły was, a najlepiej troje. Ale wiadomo, czasy są inne, więc to wasza decyzja - przywołuje słowa księdza Anna.
Rozmówczyni Wirtualnej Polski z pierwszym mężem wzięła rozwód. Nie ma jednak unieważnienia ślubu kościelnego, które mogłaby zdobyć, ale nie chce ponownie mierzyć się z wyzwaniami, jakie przynosi ta instytucja.
"Te nauki to kpina"
Katarzyna odbyła nauki przedmałżeńskie kilkanaście lat temu. Jednak gdy słucha, jak wyglądają obecnie, w zasadzie nic nie uległo zmianie.
- Te nauki to kpina. Utkwiło mi w pamięci, że prowadząca mówiła o naturalnych sposobach zabezpieczeń i planowania ciąży. Na pytanie, ile ma dzieci, odpowiedziała, że siódemkę. Z uśmiechem i naciskiem zaznaczyła, że wszystkie planowane… Jakoś mam wątpliwości - stwierdza.
Jak dodaje, kurs miałby sens, gdyby był bardziej dostosowany do współczesnego świata. - Kościół potępia tabletki, prezerwatywy, wkładki, plastry, a jednak lepiej się zabezpieczyć, niż później słyszeć o dzieciach w oknach życia - zaznacza.
- Byłoby super, gdyby księża i osoby prowadzące te nauki byli bardziej otwarci na świat i ludzi. Żeby nie negowali innych sposobów planowania rodziny. Nie krytykowali tych, którzy inaczej myślą i np. stosują potępiane przez duchownych prezerwatywy. Myślę, że jeśliby został zniesiony celibat i księża mogli oficjalnie zakładać rodziny, wtedy wielu inaczej by spojrzało na problemy małżeńskie i rodzinne - kwituje rozmówczyni Wirtualnej Polski.
Podkreśla też, że nauki przedmałżeńskie skupiają się głównie na sprawach łóżkowych. Podczas kursu dla Katarzyny zabrakło podkreślenia, jak ważne w związkach są wspólne zainteresowania, wspieranie się w trudnych momentach, a także w jaki sposób poradzić sobie z kryzysami.
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl