Ważyła 37 kg. "Proszę pojechać do domu coś zjeść"
W karetce ratownicy oceniają: "Anoreksja. Stan ciężki", robiąc ranking okolicznych burgerowni. – Dla wielu osób rozwiązanie problemu jest proste: jeśli ktoś jest chory na zaburzenia odżywiania, to dajmy mu jeść. Utuczmy go – mówi Malika Tomkiel, autorka książki "Biel kości", w której pisze o swojej chorobie.
Ewa Podsiadły-Natorska: "Problem rodzi się pod talerzem" – to zdanie z przedmowy do twojej książki. U ciebie było podobnie?
Malika Tomkiel: Anoreksja tak naprawdę jest skutkiem, nie przyczyną. Zawsze trzeba szukać głębiej. Problemy z małą ilością spożywanych pokarmów czy dużymi restrykcjami rodzą się później, bo ktoś w ten sposób coś odreagowuje. Gdy w psychice osoby chorej na zaburzenia odżywiania dzieją się pewne procesy, są traumy i niskie poczucie własnej wartości, brak jedzenia staje się jednym ze sposobów umartwiania się. Wciąż tego doświadczam. W momentach stresowych, trudnych dla mnie czy dla mojej rodziny, mam problem z jedzeniem.
Co wyzwoliło u ciebie zaburzenia odżywiania?
Często zadawane jest mi to pytanie i bardzo chciałabym móc na nie jednoznacznie odpowiedzieć: że stało się to konkretnego dnia, kiedy coś się wydarzyło. Ale tak nie było. W moim przypadku był to splot wielu życiowych doświadczeń oraz długotrwałe odrzucenie na różnych płaszczyznach – poczucie niskiej wartości w grupie rówieśniczej, świadomość, że odstaję od reszty, bo nie spożywam mięsa. Idę do liceum i widzę, że różnię się od swoich rówieśniczek. Czuję się osamotniona. Każdy takie doświadczenia odreagowuje inaczej; ktoś może sięgnąć po używki albo mieć stany depresyjne. Ja przestałam jeść.
Ile miałaś lat, gdy anoreksja wkroczyła w twoje życie?
Teraz mam 26 i mogę powiedzieć, że choruję już prawie 10 lat, choć to się mogło zacząć dużo wcześniej, w wieku 13, 14 lat. Anoreksja bardzo często zbiega się z okresem dojrzewania, kiedy zaczynają dziać się zmiany w ciele, a dziewczynka przemienia się w kobietę. Widać to w ośrodkach psychiatrycznych leczących zaburzenia odżywiania, do których trafiają bardzo młode dziewczyny, 12- czy 13-letnie. Tego, że jestem chora, jestem świadoma od 16–17. roku życia.
Piszesz, że nie przywiązujesz wagi do cyfr, tylko do liter i słów, ale czy mogłabyś powiedzieć, ile ważyłaś w najtrudniejszym momencie choroby?
37 kg. Przy 167 cm wzrostu.
Kiedy zabrało cię pogotowie i usłyszałaś w karetce "Anoreksja. Stan ciężki", ratownicy robili nad tobą ranking okolicznych burgerowni. To mnie zszokowało.
Gdy myślę o tym teraz, czuję okropną bezradność, bo ta sytuacja obrazuje, jak niska jest świadomość społeczna co do tego typu zaburzeń. Dla osób takich jak mężczyźni, którzy znaleźli się w tamtej karetce, rozwiązanie problemu jest proste: jeśli ktoś jest chory na zaburzenia odżywiania, anoreksję, to dajmy mu jeść. Utuczmy go. To budzi we mnie poczucie niezgody, że tak działa polska służba zdrowia. Ta choroba wciąż traktowana jest bardzo fizycznie – "proszę dać jej/jemu jeść".
Pojawia się pytanie, jak ktoś mógł doprowadzić się do takiego stanu. A to tak nie działa. Gdyby to było takie proste, anoreksja nie byłaby chorobą śmiertelną, bo choremu dałoby się burgera albo banana i byłoby po problemie – a zamiast szpitali psychiatrycznych powstawałyby kolejne restauracje. Wciąż jest we mnie poczucie niezgody, że jestem jednym z wielu przykładów osób traktowanych w ten sposób.
Mam wrażenie, że my, jako społeczeństwo, boimy się mówić o anoreksji. To jest choroba postrzegana bardzo stereotypowo.
Tak jest. Ludzie o anoreksji nie mówią i na tę chorobę umierają. Nie wiemy, jak wielu naszych bliskich może być chorych na zaburzenia odżywiania.
Wróćmy do tamtej karetki. Trafiasz do szpitala i…
I z niego wychodzę. Krótka piłka. Idziesz do szpitala, patrzy na ciebie jeden, drugi lekarz, na SOR-ze podłączają ci kroplówkę, potem słyszysz: "Proszę pojechać do domu coś zjeść" i na tym się kończy. Załóżmy, że ktoś powie: "Jest pani zbyt chuda, słabo pani bije serduszko, ma pani hipoglikemię (niedocukrzenie – przyp. red.). Proszę o siebie zadbać". To brzmi racjonalnie, ale mówimy o chorobie psychicznej, więc dla takiej osoby to może być naprawdę trudne, by o siebie zadbać. Gdyby wiedziała, jak to zrobić, już dawno by to zrobiła. Tylko z jakiegoś powodu nie potrafi.
Ktokolwiek zapytał cię, co się dzieje i czy potrzebujesz pomocy?
Tak, były takie osoby. Z perspektywy czasu widzę, że nigdy nie byłam sama. Tyle że chory na anoreksję – a jest to choroba wstydliwa – nie chce albo nie umie przyjąć pomocy. Poza tym osobie z zewnątrz, nieważne, jak jest ci bliska, trudno pojąć, że masz problemy z jedzeniem. Ona może cię wysłuchać, podać ci pomocną dłoń, ale nie jest w stanie zrozumieć tego, co siedzi w twojej głowie. My, osoby chore na zaburzenia odżywiania, musimy pozwolić sobie pomóc i zrozumieć, że mamy do wykonania ogrom pracy. Nikt za nas tego nie zrobi, choćby nie wiadomo, ile par rąk było do nas wyciągniętych. Nikt za nas nie pójdzie do terapeuty, a psychoterapia w tej chorobie jest kluczowym elementem.
Inne zdanie z twojej książki zrobiło na mnie wrażenie: "W tej chorobie powstaje błędne koło – chcemy być zdrowe, ale boimy się kilogramów". Jak to błędne koło przerwać?
Nie zadowoli cię, jeśli powiem, że wciąż w tym błędnym kole tkwię.
Zadowoli mnie prawda.
Prawda jest taka, że wciąż w tym błędnym kole trwam, aczkolwiek od wyjścia z ośrodka przybrałam na wadze 10 kg. Spełniam minimalne wymogi normy. Jestem stabilna. Jak mi się to udało? Właśnie poprzez terapię. To ona pozwala zrozumieć, że trzeba pracować ze swoją głową. Jesteśmy wartościowymi osobami i kilogramy nas nie określają. To, że ważymy bardzo mało, nie znaczy, że jesteśmy lepszymi ludźmi. Chudnięcie nas nie gloryfikuje. Na zrozumienie tego wszystkiego pozwala terapia; musimy zacząć wierzyć w poczucie własnej wartości. Tutaj nawiążę do wsparcia bliskich, bo jest ono niezwykle ważne. Bliscy nie "władują" w nas jedzenia na siłę, ale mogą pomóc nam zrozumieć, że jesteśmy wartościowi – i za to dziękuję mojemu mężowi, rodzinie, przyjaciołom, którzy każdego dnia uświadamiają mi, że jestem coś warta i nie muszę się bać, że przybędzie mi X gramów.
U ciebie pisanie stało się formą leczenia?
Jedną z. Ja wprawdzie wierzę w niekonwencjonalne metody leczenia, ale nie jestem lekarzem, dlatego nigdy nie powiem, że pisanie może być terapią, choć może być jednym ze sposobów na uleczenie. Tego zresztą sama uczę, prowadząc warsztaty pisania, jako że pisanie jest sposobem na wyładowanie emocji. Można się wytańczyć, wykrzyczeć, a ja piszę. Książka "Biel kości" to było miejsce konfrontacji z moimi uczuciami.
Uważasz się za osobę zdrową czy wciąż tkwisz w zaklętym kręgu chorowania i zdrowienia? W błędnym kole, o którym rozmawiamy.
Jestem osobą chorą na anoreksję i jest to fakt, ale – (pauza) – jestem zdrową, sprawną osobą. Wiem to, bo rozmawiam z tobą teraz, więc tak, jestem zdrowa, funkcjonuję w pełni normalnie, chodzę do pracy, mam męża, rodzinę, aczkolwiek wciąż mam problemy z jedzeniem i trzeba to powiedzieć wprost. Ale czuję się o niebo lepiej niż półtora roku czy dwa lata temu, czyli w okresie, o którym można poczytać w mojej książce.
Mówisz, że do ośrodka leczącego zaburzenia odżywiania trafiają 12-, 13-letnie dziewczyny. Sądzę, że w dzisiejszych czasach – czasach kultu ciała – ten wiek może się jeszcze bardziej obniżyć. Czy matka, która przeczyta naszą rozmowę, jest w stanie rozpoznać, że jej córka wpadła w zaburzenia odżywiania? Co może zrobić?
Nie jestem matką i zawsze to podkreślam, więc jestem daleka od tego, by kogokolwiek pouczać, natomiast to, co mogę powiedzieć każdej osobie, w tym matce czy ojcu, brzmi: rozmawiajmy ze sobą. Po prostu. Niech te rozmowy nie sprowadzają się do wymiany zdań: "Cześć, jak tam w szkole?". "Super". "Aha, okej". Zacznijmy zwracać uwagę na emocje i na to, jak sobie z nimi radzimy. Załóżmy, że jestem matką. Jak reaguję na sytuacje stresowe, np. w pracy? Co wtedy robię? Czy zaczynam krzyczeć? Rzucam się na lodówkę i zajadam smutki? A może przestaję jeść, bo nic nie przechodzi mi przez gardło? Dziecko jest taką samą istotą jak my – człowiekiem, tylko mniejszym.
Jeśli 13-letnia dziewczynka dostanie serię złych ocen, warto zwrócić uwagę, jak to odreagowuje. Czy zamyka się w sobie, przestaje jeść, czy je bardzo dużo, staje się agresywna? Za tym nie muszą stać zaburzenia odżywiania; bardzo ważne jest to, żeby nie wmawiać dziecku choroby, ale rozmawiajmy świadomie. Bądźmy obserwatorami i bądźmy obecni, żeby móc w porę zareagować.
Czytelnicy odnajdują się w twojej książce?
Po premierze dostawałam dużo wiadomości, że ludzie pod wpływem mojej książki zaczęli się otwierać. Znaleźli odwagę, by mówić o swoich problemów. Nawet jeśli jedna osoba po lekturze odważy się pójść do terapeuty, to będzie sukces, bo właśnie po to tę książkę wydałam. Nie po to, by sobie ulżyć, bo wtedy pisałabym do szuflady. Uznałam, że choruję już tak długo, że teraz chcę pomóc innym, żeby przez to gówno nie musieli przechodzić. Wiem, że to brzydko brzmi, ale taka jest prawda. To, co mnie jednak cieszy najbardziej, to słowa od osób, które nie są chore albo z tą chorobą nigdy nie miały styczności. Te osoby dziękują mi za wiedzę. Piszą, że teraz łatwiej im zrozumieć bliskich.
Z twojej książki płynie lekcja, że nawet z tak ciężkiej choroby, która dotyka ciało, duszę i umysł, można wyjść.
To prawda. Chciałabym, żeby za pomocą mojej książki zrobiło się głośno o tym problemie. Słyszę czasem, że książka nie sprzeda się w grudniu; jest słabym prezentem na święta, bo jest za smutna. Wtedy myślę sobie, że może trzeba było napisać o parkach rozrywki. Ale jeśli prawda ma się obronić, to się obroni.
Malika Tomkiel o sobie: jestem dziennikarką, redaguję książki i prowadzę autorów przez ich proces twórczy. Życiowe ścieżki przeniosły mnie na karty magazynów "Freshmag", "Slow", "Vege", "Epea", "Lśnienie" czy "Zwierciadło", a okazjonalnie moje słowa przybierają radiowy charakter. Zakładam, że w afekcie oparów kawy, tej świeżo mielonej, stałam się współzałożycielką ogólnopolskiego wydawnictwa prasowego, a tym samym redaktorką naczelną magazynu "Kraft", by później podzielić się swoim redaktorskim doświadczeniem prowadząc Duszopisarstwo – warsztaty pisania sercem. Uczę również jogi. Razem z mężem działamy na rzecz dorosłych osób z niepełnosprawnościami – uczymy ich sztuki i literatury.
50 proc. z każdego sprzedanego egzemplarza trafia na konto Fundacji Światło dla Życia prowadzącej ośrodek terapeutyczny Alira, który pomaga osobom z zaburzeniami odżywiania.