Blisko ludziWeronika i Natalia uratowały 5 osób w Szkocji. "Nie było czasu myśleć"

Weronika i Natalia uratowały 5 osób w Szkocji. "Nie było czasu myśleć"

Weronika i Natalia uratowały 5 osób w Szkocji. "Nie było czasu myśleć"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Karolina Błaszkiewicz

03.01.2020 14:28, aktual.: 03.01.2020 16:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

27 grudnia dwie Polki pomogły w uratowaniu pasażerów płonącego samochodu w okolicach Kirkcaldy w Szkocji. Weronika Dawgul i Natalia Kowszyn, 34-latki pochodzące z Białegostoku, nie wahały się ani chwili. Lokalne media okrzyknęły je bohaterkami.

Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Tamtego wieczoru wracałyście do domu z pracy.
Weronika Dawgul: Skończyłyśmy zmianę o godzinie 20. To miał być normalny powrót do domu.
Natalia Kowszyn: Odwiozłyśmy koleżankę i jechałyśmy już w stronę naszej miejscowości, Kirkcaldy.

Ale to nie był zwykły powrót do domu…
N: Byłam kierowcą. Pamiętam, że najpierw po czymś przejechałam. Potem okazało się, że na tej drodze wcześniej wydarzył się inny wypadek. Przed nami była taksówka i van na światłach awaryjnych. Byłyśmy wtedy zmuszone włączyć je u nas i się zatrzymać. Następne, co pamiętam, to huk. Gdy się obróciłyśmy, zobaczyłyśmy dwa zderzone auta. Natychmiast wysiadłyśmy.

Co było dalej? Czytałam, że poza wami, był tam też taksówkarz.
N: Pobiegłyśmy w stronę tych aut. Taksówkarz rozmawiał wtedy przez telefon.

Ile osób było w autach?
W: Było czterech chłopaków i jedna dziewczyna.

Przestraszyłyście się?
N: Nie było czasu myśleć. Ja chyba najbardziej bałam się momentu otwarcia drzwi i tego, co tam zobaczymy. Czy poszkodowana jest jedna osoba, czy wiele osób, czy one są żywe. To było chyba najbardziej emocjonujące. W końcu samochód zaczął się palić. Na szczęście, gdy ogień zaczął się rozprzestrzeniać, to pojawiła się straż pożarna.

W: Strażacy pojawili się na miejscu bardzo szybko. Byli doskonale przygotowani – również medycznie i psychologicznie. Byłyśmy pod wielkim wrażeniem… Powiem ci, że gdybyś spytała mnie dwa tygodnie temu, jak bym zareagowała, tobym pewnie powiedziała, że nie zrobiłabym nic.

Był strach o to, że wydarzy się najgorsze?
N: Już kiedy wyciągałyśmy tych ludzi z aut, wiedziałyśmy, że przeżyją. Mimo złamań, utrzymywali kontakt. Byli w szoku, ale byli świadomi. Nam się na szczęście nic nie stało.

W: Nie było potrzeby jechania do szpitala. Porozmawiałyśmy chwilę z policjantem. Poprosił o nasze dane i po kilku minutach powiedział, że jesteśmy wolne. Wszystkie emocje opadły, kiedy weszłam do domu. Usiadłam na kanapie i się rozpłakałam. Dotarło do mnie, że to mogło się skończyć zupełnie inaczej. To mógł być równie dobrze nasz samochód.

N: Ze mnie emocje zeszły, gdy podjechałam pod dom i zgasiłam silnik. To był płacz. Zobaczyłam, że mam jeszcze krew na dłoniach… Z tych emocji przytuliłam mocno moje dzieci. To jest taki moment, że chcesz poczuć wszystko bardziej i mocniej. Cały ten tydzień jest taki… Wczoraj dostałyśmy wiadomość od dziewczyny, której pomogłyśmy. Weronika była w pracy. Dzwoniła też mama jednego z chłopaków. Więc to wszystko jest takie świeże i wciąż towarzyszą nam silne emocje.

A co napisała tamta dziewczyna?
N: Napisała, że nie wie, jak nam podziękować, nie wie, jak to ująć słowami. Że uratowałyśmy jej życie. Miała krwotok wewnętrzny, ma uszkodzony kręgosłup, ale żyje. Napisała też, że tak naprawdę rzuciłyśmy się na ratunek nieznajomym. Myślę, że to dla nas był też taki moment refleksji, zatrzymania się w tym całym szaleństwie, które nas otacza.

Mówi się, że ludzkie odruchy włączają się coraz rzadziej…
W: I że ludzie są znieczuleni. Ale mi się wydaje, że ktoś inny postąpiłby dokładnie tak samo. Nasi mężowie czytali komentarze w internecie. Do tej pory nie wierzymy w to, co się dzieje. Jest tak, jakby chodziło o jakieś obce osoby, nie o nas. Niektóre komentarze są niesamowite. Ktoś napisał, że pobiegłyśmy na ratunek, licząc, że w aucie będzie jakiś bogaty Arab. Przeczytałyśmy też, że jedna wyciągała ludzi, a druga szukała portfeli.
N: Ale większość komentarzy była i jest pozytywna.

Jak trafiłyście do brytyjskich mediów?
W: Najpierw wywiadu udzielił taksówkarz – anonimowo. I to on tak naprawdę powiedział o nas, że zachowałyśmy się jak bohaterki. Dwa dni później okazało się, że ten artykuł został napisany przez brata właścicielki naszego domu opieki. Tak od słowa do słowa.

Od kiedy się znacie?
N: Zaprzyjaźniłyśmy się w pierwszej klasie liceum. Pochodzimy z Białegostoku. Weronika pierwsza wyjechała do Szkocji. Ja nie mogłam bez niej żyć (śmiech).
W: I tak po kilku latach pojawiła się Natalia. Kiedyś razem nie pracowałyśmy, teraz tak i mieszkamy blisko siebie. Dużo razem przeszłyśmy. Ale to był chyba jeden z najbardziej emocjonujących momentów.
N: Myślę, że to właśnie takie chwile cementują przyjaźń.

Jak zareagowali wasi znajomi i bliscy?
W: Mama dziś do mnie dzwoniła, że przychodzą do pracy cioci ludzie i się o nas pytają. Rodzina jest więc bardzo dumna. Ale ja nie spodziewałam się takiego odzewu. Cały czas w to nie wierzę.
N: Dostajemy wiadomości. Odzywają się starzy znajomi, nawet z podstawówki.

Gdybyście cofnęły się w czasie, zrobiłybyście to samo?
N: Zdecydowanie tak.

Planujecie spotkać się z osobami, które uratowałyście?
N: Wiemy, że jeden chłopak jest narzeczonym naszej koleżanki z pracy. Wyszedł ze szpitala i wszystko z nim w porządku. Z tego, co mówiła Weronika, mama innego chłopaka chciała nas odwiedzić w pracy. Wczoraj była zbyt wzruszona, by rozmawiać.
Przede wszystkim jestem szczęśliwa, że to się skończyło w taki sposób. My tak daleko nie myślimy.
N: Dla nas najważniejsze jest, że wszyscy są żywi. Udało się.

A czujecie się bohaterkami?
W: Bardzo nie lubię tego określenia. Raczej śmiejemy się z tego.
N: Dostałyśmy mnóstwo śmiesznych ikonek, w tym takie z Wonder Woman. I to jest bardzo miłe, ale podchodzimy do tego z przymrużeniem oka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (123)