Wesela 2020. "Nie mogę skupić się na organizacji wesela, bo nie wiem, co wymyślą za tydzień"
Najnowsze obostrzenia dotyczące wesel martwią zarówno przyszłych nowożeńców, jak i właścicieli sal weselnych. – Jest bardzo ciężko. Niektórzy doskonale nas rozumieją, pomimo nerwów spowodowanych sytuacją, ale są też pary, które wymagają od nas, abyśmy "przymrużyli" oko i pozwolili na większą liczbę gości – mówi Milena Matak, właścicielka domu weselnego. Tym drugim proponuje aneks do umowy.
29 września minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił, że w strefie zielonej limit gości na weselach zostanie zredukowany ze 150 do 100 osób. W strefie żółtej natomiast na sali weselnej może przebywać maksymalnie 75 osób, a w strefie czerwonej 50 osób. Nowe obostrzenia mają wejść w życie poprzez rozporządzenie, które zostanie przygotowane jeszcze w tym tygodniu.
Niektóre pary młode na dostępność wymarzonej sali weselnej czekały przez 2 lata. Panny młode od miesięcy planowały dekoracje, wybierały menu, szukały idealnego DJ-a i fotografa. I kiedy już wszystko zdaje się być dopięte na ostatni guzik, goście potwierdzili swoją obecność, a biała suknia czeka w szafie na ten wyjątkowy dzień, wchodzą nowe obostrzenia i rozpoczyna się kolejny koszmar.
Boi się, że wesele się nie odbędzie
Dominika Dębczyk na swoje wesele zaprosiła 155 osób, obecność potwierdziło 130. Mieszka w powiecie zielonym, ale obawia się, że w ciągu 3 tygodni zachorowań przybędzie. Obecnie musi odmówić 30 osobom.
– Najbardziej martwi mnie, że wprowadzą czerwoną strefę u mnie. Wtedy organizacja wesela wcale nie ma sensu. Martwią mnie kary umowne z usługodawcami oraz to, ile pieniędzy stracimy przez to, że wesele się nie odbędzie – wylicza.
Kupiła już winietki, alkohole i dekoracje. Jeśli wesele nie dojdzie do skutku, będą to pieniądze wyrzucone w błoto.
– Stres zjada człowieka, a rząd nie potrafi podać konkretów. Żyjemy z dnia na dzień w obawie, czy czegoś znów nie wymyślą – wzdycha.
W najbliższych dniach planuje dzwonić do osób zaproszonych, aby potwierdzili swoją obecność. Jeśli okaże się, że wszyscy chcą przyjść na imprezę, sama będzie musiała zdecydować, kogo przeprosić i powiedzieć, że tego dnia się nie spotkają. Za dużo kosztów pochłonęło wesele, żeby ryzykowali karą. Jednak nie jest to jej jedyne zmartwienie.
– Jeśli wprowadzą strefę 50 osób, lokal wypowie nam umowę. Nie zwrócą zaliczki, bo nie opłaca im się organizacja wesela na 50 osób. Pewnie zaproponują nam przełożenie wesela, ale kolejny termin może być nawet za 3 lata. Wcale mnie to nie urządza, bo co ze spersonalizowaną sukienką i garniturami? Za 3 lata nie będą na nas dobre. Boję się tych kar, stracone pieniądze mnie załamują. Odechciewa się żyć przez to – mówi.
Nie tylko przyszli nowożeńcy mają problem, ale również właściciele sal weselnych. Milena Matak od wczoraj odbiera kilkanaście telefonów dziennie w tej sprawie i sama nie do końca wie, co ma mówić zakochanym. Nie zna konkretnej daty wejścia w życie nowych limitów. Nie wie, czy pary młode, które za 3 dni mają wesele, powinny już robić selekcję, czy jeszcze nie.
– Jest bardzo ciężko. Niektórzy doskonale nas rozumieją pomimo nerwów spowodowanych sytuacją, ale są też pary, które wymagają od nas, abyśmy "przymrużyli" na to oko i pozwolili na większą liczbę gości – wzdycha.
Niektórzy mówią, żeby nie wpuszczała kontroli na salę, że nie mają nakazu, nie mają prawa pojawiać się na imprezie. Każdy nagle jest ekspertem, ale koniec końców Milena wie, że to ona zostanie pociągnięta do odpowiedzialności karnej.
– Jak zaczęłam klientom przekazywać: "Ok, zrobimy, jak chcecie, ale piszemy aneks do umowy, że cała odpowiedzialność karna spoczywa na was", to nagle każdy się wycofuje – mówi i przyznaje, że ten temat często wzbudza pomiędzy organizatorami a parami młodymi dużo niepotrzebnych konfliktów, choć oni w kwestiach finansowych idą na rękę klientom. I często na tym tracą, bo koszty stałe inaczej rozkładają się na 150, 100 czy 50 osób.
Miało być 280 osób, będzie 100
– Może zacznę od początku – mówi zdenerwowana Magda Ch. – Na moim wymarzonym weselu miało być 280 osób. Impreza była zaplanowana na 20 czerwca 2020 roku. Pandemia zmusiła nas do zmiany terminu na 24 października. Wtedy mówiono, że na weselach może być 50 osób. Nie chciałam zmniejszać liczby gości i miałam nadzieję, że ten cyrk się skończy – opowiada. Dwa tygodnie po tym, jak wyznaczyli nowy termin ślubu, wszystko wróciło do normy. Limit gości zwiększono do 150 osób.
Przygotowując listę zaproszonych, kierowała się tym, że wesele robi się raz w życiu. Zawsze chciała świętować z całą rodziną, a także ze wszystkimi bliskimi znajomymi. Jednak, żeby wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi zasadami, musiała zredukować liczbę zaproszonych do 150 osób. 3 tygodnie przed weselem dowiedziała się, że musi wykreślić kolejne 50 osób.
– Nawet jeśli będę musiała powiedzieć 50 kolejnym osobom, że jednak nie mogą z nami świętować, to i tak ze wszystkimi spotkam się przed i po weselu. Pracuję w sklepie, spotykam ich codziennie. Nie będzie ich ze mną w najważniejszym dniu mojego życia, ale za to spotkam ich w pracy. Nerwy przez obostrzenia wykończą mnie i narzeczonego – wzdycha.
Teraz marzy tylko o jednym: żeby nikt nie zmuszał jej do odmawiania gościom. Mówi, że jest kłębkiem nerwów przez tę sytuację.
– Nie mogę skupić się na organizacji wesela, bo nie wiem, co wymyślą za kolejny tydzień. Nie wiem, czy mogę zamawiać różne rzeczy z datą ślubu, bo nie wiem, czy w ogóle wesele dojdzie do skutku… Jeśli rzeczywiście będę musiała zredukować liczbę gości do 100, to na weselu nie będą mogły pojawić się dzieci moich rodzonych sióstr. Nie mam jak skrócić listy – wyznaje.
Jej nastrój udziela się otoczeniu. Wczoraj w pracy wszyscy zauważyli, że nie jest sobą. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, nikt nie odważył się, żeby pytać. Nie mogła zdobyć się nawet na uśmiech.
– Koleżanki w pracy mówiły, że nie zachowuję się, jak ja, ale jak mam się cieszyć, kiedy wirus niszczy mi życie? – pyta. Choć wśród oburzonych weselników na forach internetowych pojawiają się propozycje, żeby ignorować obostrzenia i zapraszać większą liczbę osób, ona nawet o tym nie myślała. Wie, że to zbyt wielkie ryzyko dla właścicieli domu weselnego.
Rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitranego Jan Bondar podkreśla, że dla par i właścicieli domów weselnych najgorszymi konsekwencjami nie powinny być te finansowe, a zdrowotne lub administracyjne, jak np. konieczność odbycia kwarantanny.
– Dopiero na końcu są kary finansowe. Kary to mandat do 500 zł za drobne przewinienia lub kara administracyjna do 30 tys. zł. Kodeks postępowania administracyjnego narzuca organowi administracji konieczność ważenia kary, m.in. wagę i okoliczności naruszenia prawa, w szczególności potrzebę ochrony życia lub zdrowia, częstotliwość niedopełniania w przeszłości obowiązku, stopień przyczynienia się strony, na którą jest nakładana administracyjna kara pieniężna, do powstania naruszenia prawa, działania podjęte przez stronę dobrowolnie w celu uniknięcia skutków naruszenia prawa. Kara dotyczy właściciela sali weselnej (przedsiębiorcy) , a nie osób prywatnych – wyjaśnia.