"Weszłam do gabinetu lekarza, co działo się później, wiem już tylko z opowieści"
- O czym myślałam? Właśnie o niczym. Wegetowałam jak warzywo. Każdy dzień był identyczny, wtorek jak poniedziałek. Środa jak wtorek... Niczym się nie różniły, prócz tego, że moje wk...ienie na rodzinę i przyjaciół rosło - tak Paulina wspomina czas, który spędziła w szpitalu, czekając na wyniki biopsji.
01.09.2018 | aktual.: 03.09.2018 09:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W Polsce każdego roku na raka umiera około 110 tys. osób. Ponad 160 tys. Polaków dowiaduje się, że ma nowotwór. Okres oczekiwań na wyniki diagnozy waha się od kilku dni do dwóch tygodni. Wielu pacjentów i ich najbliższych określa ten czas jako najgorszy w życiu.
Wegetowałam jak warzywo
- W wieku 19 lat trafiłam do szpitala z powodu silnego osłabienia organizmu. Na nic nie miałam siły, mimo że spałam po kilkanaście godzin dziennie. W szpitalu powiedzieli, że mogę mieć białaczkę. Pamiętam, że myślałam sobie, że to jakieś jaja. "Jaką białaczkę, ja? Niby dlaczego? Jest miliom powodów, dla których mogę się gorzej czuć". Pobrano mi szpik do biopsji. Tłumaczyłam sobie, że lekarze przesadzają. Najgorsze było to, że zostałam zatrzymana w szpitalu do momentu postawienia diagnozy. Osiem dni leżenia w łóżku i czekania na wyrok — mówi 24-letnia Paulina i na wspomnienie o tym okresie swojego życia marszy brwi.
- O czym myślałam? Właśnie o niczym. Wegetowałam jak warzywo. Każdy dzień był identyczny, wtorek, jak poniedziałek. Środa jak wtorek... Niczym się nie różniły, prócz tego, że moje wk...ienie na rodzinę i przyjaciół rosło. Denerwowały mnie te ciągłe pytania o to, jak się czuję i czy już znam diagnozę. Dawałam sobie prawo, żeby być opryskliwa, a nawet agresywna. Poza tym nie chciałam poznać diagnozy. Przynajmniej mogłam się oszukiwać, że nic mi nie jest.
Ósmego dnia Paulina została wezwana do gabinetu i usłyszała, że jest chora. — Pamiętam, że wezwano mnie do gabinetu. To, co działo się później, znam już tylko z opowieści. Moment powrotu do sali, rozmowy z rodzicami... Właściwie cały ten dzień do samego wieczora został wymazany z mojej pamięci. Pierwsze wyraźne wspomnienia pochodzą z kolejnego dnia. Pamiętam, że czułam się tak, jakby spadło na mnie drzewo i rozgniotło na ziemi — mówi. Paulina przeszła dwa przeszczepy. Dziś jest zdrowa, choć co kilka miesięcy stawia się na badania kontrolne. - Za każdym razem, gdy mam odebrać wyniki sprawdzające, czy nie ma nawrotu, włącza mi się "system wegetowania". Trzy dni przed wizytą w szpitalu nie myślę o niczym. Chcę tylko przetrwać - opowiada.
- Osoby, które czekają na diagnozę, mogą czuć się tak, jakby balansowały na granicy życia i śmierci — mówi psychoonkolog, Barbara Smolik - Majewska. — Jeśli stres jest u nich tak duży, że nie potrafią sobie z tym poradzić, powinny zwrócić się do specjalisty. To nie jest tak, że psycholog nagle sprawi, że czas oczekiwań stanie się bezstresowy, ale pomoże zrozumieć np. dlaczego płaczą w sytuacjach, w których wcześniej nie płakały lub dlaczego nagle zaczęły złościć się na swoich bliskich – mówi Smolik - Majewska i dodaje, że poczucie gniewu w sytuacji oczekiwania na diagnozę jest naturalne.
Pacjent zadaje sobie pytanie: dlaczego akurat mi się ma to przytrafić? Ma poczucie niesprawiedliwości i odreagowuje złość na bliskiej osobie – Warto uzmysłowić sobie, że ranienie bliskich nie pomoże. Wręcz przeciwnie, spowoduje wyrzuty sumienia i wtórny stres. Zamiast odreagowywania można po prostu wyrazić swoje emocje – wybuchnąć, płakać, krzyczeć, nie na kogoś, tylko po prostu. Jednocześnie będąc świadomym prawdziwego powodu swojej złości. Czyli przede wszystkim strachu przed tym, co będzie — radzi specjalistka.
Pierwsza myśl: Boże, wypadną mi włosy. Druga: Jak ja to powiem mamie?
U Ani zdiagnozowano raka piersi, gdy miała 26 lat. Miesiąc po tym, jak wyszła za mąż. - Wyczułam guzka, ale jakoś specjalnie się nie martwiłam. Kilka dni później i tak miałam akurat wizytę u ginekologa. Pokazałam jej ten guzek, a ona się bardzo zaniepokoiła i powiedziała, że nie wyklucza zmiany nowotworowej. Za kilka kolejnych dni pobrano mi kawałek tkanki do badania histopatologicznego. Na wyniki czekałam 10 dni — mówi Ania i wspomina, że o podejrzeniach swojej ginekolog powiedziała jedynie mężowi.
- On cały czas racjonalizował, że na pewno nic mi nie jest. Dziś wiem, że myślał inaczej i ja też gdzieś w głębi wiedziałam, że jestem chora. Pamiętam, że staraliśmy się zabijać czas. Graliśmy w planszówki, gotowaliśmy, byliśmy nawet w kinie — mówi Ania i dodaje, że choć pozornie oboje zachowywali spokój, w głowie miała milion pytań: "Jak czuje się człowiek po chemii?", "Jak wygląda ślad po obciętej piersi?", "Jak czuje się kobieta bez włosów?", "Czy kiedykolwiek będę mogła mieć dzieci?".
W końcu Anię wezwano do szpitala. - Lekarz zapytał, czy mogę przyjść z kimś bliskim. Wiedziałam już wtedy, że jest źle — mówi Ania. Razem z mężem w kompletnej ciszy pojechali samochodem do szpitala. - Pamiętam, jak oboje usiedliśmy w gabinecie i lekarz powiedział, że mam nowotwór piersi. To przedziwne, ale pierwsza moja myśl to było: "Boże, wypadną mi włosy, a ja bardzo nie chcę być łysa. Uwielbiam moje włosy!". Druga myśl: "Jak ja to powiem mamie?". I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że najgorsze dopiero przede mną. Potwornie bałam się tego momentu i faktycznie było czego. W jednej chwili widzisz, jak ktoś, kogo bardzo kochasz, dosłownie się rozwala i nie wiesz, kto go pozbiera, jak ciebie zabraknie — mówi Ania, która dziś jest już zdrowa i aktywnie działa na rzecz zwiększania świadomości dotyczącej przebiegu chorób nowotworowych u młodych ludzi.
Barbara Smolik - Majewska nie ma wątpliwości, że oczekiwanie na diagnozę jest ogromnym wyzwaniem nie tylko dla pacjentów, ale także dla ich bliskich, którzy często nie wiedzą, jak mają się zachować. Za wszelką cenę chcą pomóc, a jednocześnie sami odczuwają ogromny stres.
- Często osobom, które czekają na diagnozę towarzyszy myśl: "co moi bliscy zrobią, gdy okaże się, że jestem chory?". W takiej sytuacji warto znaleźć bliską osobę, która jest mądra, silna i która będzie w stanie nam towarzyszyć, i podzielić się z nią swoimi największymi obawami - dodaje nasza ekspertka.
Zawsze mówiłam, że "jest nieźle"
Dla Justyny wiadomość o chorobie ojca była jak bomba, która wybuchła w jej rodzinie.
- Mój tata miał raka. Chorował przez pięć lat, przechodząc co miesiąc badania krwi i co trzy miesiące tomografię komputerową. Wyniki tych badań odbierałam sama, bo nikt inny w mojej rodzinie nie miał na to siły — mówi Justyna i wspomina powtarzającą się scenę, gdy stoi na szpitalnym korytarzu z telefonem w ręku.
- Te wyniki nigdy nie były dobre i lekarz też nie pozostawiał wątpliwości, mówiąc mi wprost, że stan taty się pogarsza. Ale ja dzwoniłam do niego i do każdego niemal zdania w opisie wyników dodawałam dwa swoje. Mówiłam: "Niby tu jest napisane, że marker nowotworowy się podwyższa, ale pamiętaj, że doktor ostatnio mówił, że to może wynikać z tego i z tego...". Potrafiłam tak zamotać, że wyniki zawsze brzmiały nieźle — mówi Justyna, która jako jedyna znała całą, brutalną prawdę.
- Choć wyniki odbierałam wielokrotnie, stres zawsze był taki sam. Czyli ogromny. Wychodzący poza jakieś granice wytrzymałości... Tym bardziej trudne było zachowanie opanowanego tonu głosu i mówienie tacie, że "jest nieźle". Bywały chwile, że z wynikami w ręku docierałam do auta i tam wyłam z bezsilności. Musiałam być jednak dzielna, dla taty, dla mamy, dla sióstr. Dziś myślę, że przynajmniej pozostawiłam w mojej rodzinie jakiś cień nadziei na poprawę i było im łatwiej żyć przez tych pięć lat — podsumowuje.
Barbara Smolik - Majewska podkreśla, że towarzyszenie bliskiej, chorej osobie wymaga wiele siły i wytrwałości.
- Jeśli u kogoś z mojej rodziny lub przyjaciół podejrzewa się nowotwór, ważne jest, by zadać sobie pytanie: co wcześniej najbardziej pomagało im w sytuacjach stresowych i jakiego rodzaju pomocy mogą oczekiwać. Pamiętajmy, by powstrzymać się od udzielania złotych rad. Chodzi po prostu o to, by być i towarzyszyć drugiej osobie w przeżywaniu tych najtrudniejszych emocji – mówi Barbara Smolik- Majewska i zaznacza, że towarzyszenie musi być jednocześnie przytomne. – Jeśli bliska mi osoba może być chora, ale nie chce odebrać wyników lub odwleka wizytę u lekarza, należy podjąć dyskusję i nakierować ją na dobry tor. Nie udzielajmy rad, ale motywujmy do działań prozdrowotnych – zaznacza Smolik - Majewska.
- Nie zapominajmy jednak, zarówno jako rodzina, jak i jako osoby, które mogą być chore, że nowotwór to nie wyrok. Mnóstwo osób tę chorobę przeszło. Najważniejsze to właśnie nie tracić nadziei – podsumowuje Barbara Smolik - Majewska.
Zgodnie z raportem Najwyższej Izby Kontroli prawdopodobnie w 2025 roku zachorowalność na choroby onkologiczne wzrośnie o 25 proc., a nowotwory staną się główną przyczyną zgonów Polaków.
Zmagałeś się z chorobą? Oczekiwanie było dla ciebie trudnym doświadczeniem? Opowiedz nam swoją historię przez dziejesie.wp.pl