Wybrała edukację domową. "Nie mam siły na nic"
- Ogarnia mnie totalne zniechęcenie do edukacji domowej. Syn jest od września w 6. klasie i nadal nic sam nie zrobi, nie pouczy się, nie poczyta. Niemal cały czas nauka jest walką – mówi pani Katarzyna, ale z tej formy nauczania nie zrezygnuje. – W szkole systemowej syn był piętnowany – tłumaczy.
26.02.2020 | aktual.: 28.02.2020 09:53
Rodzice decydują się na edukację domową z wielu powodów. Pani Katarzyna postanowiła, że swojego 12-letniego syna będzie uczyć w domu, ponieważ w tradycyjnej szkole "nauczyciele nie potrafili do niego dotrzeć". – Mój syn jest wrażliwy, podatny na wpływy, nie radził sobie emocjonalne – mówi młoda matka w rozmowie z redakcją WP Kobieta. Tłumaczy, że "sama nauka nie sprawiała mu trudności, ale właśnie te emocje".
Zobacz także
"Jak nie dawałam smartfona, to syn był wyśmiewany przez rówieśników"
- W szkole tradycyjnej syn wpadł w uzależnienie od gier. Jest przyzwolenie na telefon. Jak go nie dawałam, to rówieśnicy syna wyśmiewali – opowiada mama 12-letniego Igora. – Na przerwach były tylko gry, telefon w ręku. Jak chciałam zabronić i odbierałam mu smartfona, był wyrzucany poza nawias klasy. To jest ta presja – dodaje. – Wiadomo, że niektórzy rodzice tym się nie przejmują, ale mój syn jest wrażliwy. Takie osoby mają trudniej – wyjaśnia mama Igora, która z zawodu jest pedagogiem specjalnym.
Historia pani Katarzyny jest szczególna, jej syn ma ADHD, ale jak tłumaczy, decydując się na system kształcenia w domu, wyobrażała sobie, że będzie miała więcej pomysłów, energii i sił, aby przekazywać wiedzę w interesujący sposób.
– W większości przypadków wkładam Igorowi wiedzę do głowy – wyznaje mama chłopca. W trudnych momentach syn pani Katarzyny zaczyna się buntować i chce wrócić do tradycyjnej szkoły. - On pamięta to, co było fajne. Natomiast nie pamięta, że nauczyciel krzyczał, że go ośmieszał, że koledzy go kopali, obrażali na przerwach. Nie pamięta co było powodem, dla którego się z tego wypisaliśmy – mówi w emocjach młoda matka.
Zaznacza, że plan ich dnia to zaledwie 1,5 godziny nauki dziennie. Reszta to samodzielne wyjazdy syna, np. do muzeum czy lekcje angielskiego z korepetytorem. Jak wyjaśnia Mariusz Dzieciątko, prezes Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie, "dziecko musi się przestawić na nowy system zdobywania wiedzy". Okres, który przeżywa pani Katarzyna może być przejściowy i w środowisku mówi się, że jest to tzw. odszkolnienie.
"Edukacja domowa to jest trend ogólnoświatowy"
Według danych Ministerstwa Edukacji Narodowej z lutego 2020 roku liczba, dzieci uczących się w systemie edukacji domowej w Polsce to 11 018, w tym 1500 na poziomie szkoły średniej.
Duży wzrost liczby rodzin, które przeszły na edukację domową widać po 2015 roku i wprowadzeniu niechlubnej reformy edukacji PiS. Z kolei prezes Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie zauważa, że ten wzrost to efekt "ogólnoświatowego trendu". – Zainteresowanie edukacją domową w każdym państwie na świecie rośnie. Obserwujemy, że już mając kilkuletnie dzieci rodzice interesują się jaki mają wybór odnośnie ich kształcenia. Wzrost świadomości rodziców ma tu znaczenie, szukają efektywnych, skutecznych metod edukacji swoich pociech – wyjaśnia Dzieciątko.
"Moje dziecko było w edukacji domowej i ją przerwało"
Pani Anita Werner, mama 9-letniej Jagody, podjęła decyzję o edukacji w rodzinie, aby móc podróżować z córką. Dodatkowo nie ukrywa, że obecny system szkolnictwa nie do końca jest jej bliski. – Absolutnie jestem przeciwniczką reformy, ale nie była ona bezpośrednią przyczyną przejścia u nas na edukację domową. To zbiegło się w czasie z podróżami. Natomiast staram się być świadomym rodzicem, patrzeć na program nauczania, jakie wartości przekazuje się dzieciom – wyjaśnia Werner.
Podkreśla, że nie odpowiada jej również to, w jaki sposób traktuje się nauczycieli. – To jest mój mały sprzeciw wobec tego, co się wydarzyło w Polsce w 2017 roku, czyli szybkie wprowadzenie nieprzygotowanej reformy, ukrywanie twórców podstawy programowej. To jest kwestia świadomości. Takich rodziców jest coraz więcej – mówi.
Jednak choć pani Anita miała siłę, pomysły i czas, aby uczyć swoją 9-letnią córkę Jagodę samodzielnie, to właśnie jej córka podjęła decyzję, że chce wrócić do tradycyjnej szkoły. - Tęskniła do swoich rówieśników. Była zintegrowana z klasą, wiedziała z czym to się je, bo wcześniej chodziła do tej samej szkoły – opowiada pani Anita. – Moje dziecko było w edukacji domowej i ją przerwało – kwituje.
Jagoda i jej mama Anita przez 4 miesiące, od września do grudnia, podróżowały. W styczniu 9-latka zaliczyła semestr i wróciła do szkoły.
–Te doświadczenie nauczyło ją tego, jak uczyć się szybciej i efektywniej. Wcześniej to wyglądało inaczej. Musiałam ją namawiać, teraz szybciej jej idzie – podsumowuje przygodę z edukacją domową Anita Werner. I zaznacza, że jak córka zechce wrócić do edukacji domowej, ona w pełni ją wesprze.
"Kooperatywy rodzicielskie"
Każde dziecko jest inne. Syn pani Katarzyny ma problemy emocjonalne, córka pani Anity lubi się uczyć i ceni sobie towarzystwo rówieśników. Wychodząc naprzeciw tym różnorodnościom w charakterach, rodzice będący w nurcie nauczania domowego zakładają tzw. kooperatywy rodzicielskie (grupy dzieci uczących się w domu spotykają się, wspólnie organizują sobie czas i naukę – red.). – Edukacja domowa pochłania dużo czasu, dużo energii. Kooperatywy rodzicielskie powstają, aby się wzajemnie wspierać – opowiada Anna Karwowska, mama 12-latka, którego uczy w domu.
Choć przyznaje, że na początku miała kryzysy, była zestresowana, aktualnie jest zadowolona ze swojej decyzji. Jej dziecko pozbyło się z kolei lęków. – Nie napędzam syna na wyścig szczurów, spuściłam z tonu. Moje dziecko bierze teraz odpowiedzialność za swoją naukę – mówi Anna Karwowska. Podkreśla również, że edukacja domowa to jest prawo każdego rodzica. Daje mu oraz dziecku wybór. Jest też bardzo często wyjściem z kryzysowej sytuacji. Państwo nie powinno utrudniać, lecz akceptować indywidualne decyzje rodziców.