Wygumkowane kobiety Solidarności. "Siedziały w więzieniach, były bite, poniżane, zastraszane, porywane"
– Są opowieści, które trzeba łapać na bieżąco, bo potem może być za późno. Kobiety podczas strajków odegrały kluczową rolę, bez nich nie byłoby Solidarności. Historia o nich zapomniała – mówi Marta Dzido, pisarka, reżyserka i dokumentalistka, autorka książki "Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone".
Ewa Podsiadły-Natorska: Gdy mówiła pani, że szuka informacji o kobietach związanych z Solidarnością, bardzo często pojawiało się pytanie: a po co? Ktoś nawet stwierdził, że "przebrzmiałe kombatanctwo jest niemodne". Ja też zapytam: po co?
Marta Dzido: W 2011 roku z Piotrem Śliwowskim zaczęliśmy pracować nad filmem dokumentalnym "Solidarność według kobiet". Dotarliśmy do tak wielu bohaterek i fascynujących historii, że w filmie nie dało się ich wszystkich zawrzeć, dlatego powstała książka. Kilkanaście lat temu termin "herstoria" nie funkcjonował w szerszym obiegu. Teraz jesteśmy z nim bardziej oswojeni. Warto zdać sobie sprawę z tego, że do niedawna historia opowiadana była wyłącznie z perspektywy męskocentrycznej i nie tylko historia, bo w naszej kulturze w ogóle o świecie mówiło się dotąd z pozycji białego, uprzywilejowanego mężczyzny. Stąd tak ogromne braki w powszechnej wiedzy.
Kiedy zaczęłam dokumentować temat roli kobiet w opozycji lat 80. w Polsce, spotykać się z uczestniczkami zdarzeń, dociekać, od wielu osób słyszałam, że o Solidarności przecież już wszystko wiemy, że to historia opowiedziana na wiele sposobów, więc po co do tego wracać? Same bohaterki mówiły: "Podam pani numer telefonu do mojego kolegi, który jest jeszcze bardziej zapomniany niż ja". Moje "po co" wzięło się z ciekawości. Z pytań – być może naiwnych – które lubię zadawać takich jak "dlaczego tak jest" i "dlaczego tak było?". A także z poczucia, że czegoś brakuje w narracji, której jednym z symboli jest fotografia Okrągłego Stołu, gdzie w gronie wielu mężczyzn siedzi tylko jedna kobieta.
Tę ciekawość wyniosła pani z domu?
Myślę, że tak. W mojej rodzinie nie było tradycyjnego podziału ról. Mój tata był jednym z pierwszych ojców w Polsce, którzy wzięli urlop wychowawczy. A był początek lat 80. W tamtych czasach to nie funkcjonowało. Uważano, że trzeba być mężczyzną niespełna rozumu, żeby się świadomie na coś takiego zdecydować – zwłaszcza że mój tata pracował w fabryce samochodów osobowych, czyli w środowisku zdominowanym przez mężczyzn. Gdy zaczęłam dorastać, wiele rzeczy mnie dziwiło.
Dlaczego są domy, w których kobieta nie wychodzi z kuchni i pełni tylko funkcje usługowe? Dlaczego panowie w telewizji wypowiadają się na temat np. rodzenia dzieci i nie zapraszają do tych rozmów kobiet? Dlaczego jako wykształcona, młoda kobieta mam na rynku pracy trudniej i zarabiam mniej na tym samym stanowisku niż moi gorzej wykształceni koledzy? Czemu we współczesnej Polsce musimy walczyć o prawa reprodukcyjne kobiet, czyli o coś, co akurat w latach 80. funkcjonowało?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jaka była rola kobiet związanych z Solidarnością? To były kobiety działające aktywnie, ramię w ramię z mężczyznami, czy też ich rola była bardziej wspomagająca? W pani książce jest zdjęcie Anny Walentynowicz robiącej w kuchni kanapki. Co udało się pani ustalić?
Udało mi się ustalić, że kobiety tworzące tamten ruch były dosłownie wszędzie: i w kuchniach, i na mównicach. Bez jedzenia nikt nie miałby siły czegokolwiek zrobić, więc pozornie to mało ważne robienie kanapek miało ogromne znaczenie. Kobiety zapewniały mieszkania, żeby było gdzie się ukryć albo móc wydrukować nielegalną prasę, a wcześniej opracować do niej teksty. Pomagały transportować potem prasę w różne miejsca, np. wkładając ją pod sukienkę i robiąc z niej ciążowy brzuch. Albo przewożąc w wózku pod kołderką.
Kobiety współorganizowały strajki, przemawiały na nich, prowadziły protesty. Przekonywały ludzi do zasadności tego buntu. Rozmawiały z dziennikarzami, którzy przyjeżdżali z całej Polski i z zagranicy. Przecież gdyby świat nie dowiedział się o strajkach i represjach, to być może nacisk ze strony władzy byłby jeszcze większy.
Kobiety siedziały też w więzieniach.
Niech się nikomu nie wydaje, że były traktowane ulgowo. Siedziały w więzieniach, były bite, poniżane, zastraszane, porywane z ulicy przed bandytów, bo jak inaczej określić funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, którzy wywozili je do lasu, przywiązywali do drzew i straszyli? Porywano i przesłuchiwano także ich nastoletnie dzieci. Zdarzało się, że w wyniku pobicia przez milicję kobiety traciły ciąże. Te historie są wstrząsające.
Tamte zdarzenia pokazały, że płeć nie ma znaczenia, jeśli chodzi o podjęcie ryzyka i poniesienie dotkliwych konsekwencji działalności opozycyjnej. Kiedy jednak nastała wolna Polska, okazało się, że udział kobiet w rządzie jest znikomy. Niektóre z nich zaczęły wtedy działać w rozmaitych stowarzyszeniach, fundacjach, inne cierpiały biedę i zmuszone były do emigracji. W czasie tworzenia nowej Polski zapomniano o nich i zapomniała o nich historia.
Zapomniała o nich historia. Ale cytowana przez panią Bożena Rybicka-Grzywaczewska mówi: "Same kobiety sporo zaprzepaściły. My, kobiety, doprowadziłyśmy do tego, że mężczyźni o nas zapomnieli".
Ja bym była daleka od mówienia, że kobiety coś zaprzepaściły. Kobiety, które tak wiele zrobiły dla sprawy, niczego nie muszą i nic nie powinny. Takie sformułowania są krzywdzące, można to porównać do victim blaming, czyli "ofiara była sama sobie winna". To nie rolą kobiet jest przypominanie o sobie. Nie ich rolą jest prostowanie informacji w podręcznikach czy upominanie się o ordery. To rola tych, którzy to tworzą – osób zajmujących się historią, opisujących archiwa. Można też zapytać solidarnościowych kolegów: dlaczego zapomnieliście o koleżankach?
A druga kwestia to wzorce kulturowe. Oczywiście, że były sytuacje, gdy kobiety związane z Solidarnością otrzymywały propozycję np. pokierowania ministerstwem pracy. Co odpowiadały? "Na pewno są inni, którzy się na tym lepiej znają". Umniejszały swoim kompetencjom, wątpiły w swoją wartość, mądrość, intuicję polityczną, a przecież uratowały strajk sierpniowy, zorganizowały nadawanie z nielegalnej radiostacji, wydawały największą podziemną gazetę. A czy mężczyźni, wcześniej działacze opozycji, mieli przed '89 rokiem doświadczenia w byciu ministrami, prezydentami, premierami?
Gdy szukała pani własnoręcznie dzierganej odzieży internowanych kobiet, okazało się, że jej nie ma ani w archiwach, ani w muzeach. Z Europejskiego Centrum Solidarności otrzymała pani fotografię wełnianych skarpet z adnotacją: "Należały do mężczyzny, ale można przecież potraktować je uniwersalnie".
To prawda. Dlatego w mojej książce padają słowa: wygumkowanie, zapominanie, niewidzenie. Kilka miesięcy temu zostałam zaproszona do współtworzenia wystawy w Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu "Patriotki", która była poświęcona kobietom Powstania Styczniowego oraz Solidarności. Chciałam zaprosić niektóre z działaczek Solidarności związane z regionem, pokazać ich pamiątki. Okazało się, że dwie z osób, o których pomyślałam, już nie żyją. Zmarły kilkanaście miesięcy wcześniej. Trzecia jest bardzo chora. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że to, co zrobiliśmy z Piotrem, kręcąc film, a później to, co zrobiłam, pisząc książkę, to był ostatni moment, żeby się tym zająć.
Są historie, które trzeba łapać na bieżąco, bo potem może być za późno. Zależało mi też, żeby odnaleźć dziennikarkę ze Szwecji Mikę Larsson, która rozmawiała z jedną z bohaterek strajku Ewą Ossowską w sierpniu ’80. Mika miała z tamtego czasu nagrane kasety. Z tych rozmów powstała książka, za którą Larsson dostała nagrodę dziennikarską. Wywiady rejestrowała na taśmy magnetofonowe, to była jedyna szansa, by usłyszeć głos Ewy z tamtego czasu.
Udało się?
Tak, spotkałam się z Miką Larsson, która powiedziała mi, że ma te taśmy gdzieś na strychu. Niestety okazało się, że na strychu była wilgoć, kasety zamokły, z kilkunastu ocalała tylko jedna. Udało nam się ją zdigitalizować i usłyszeć głos Ewy Ossowskiej. To było dla mnie coś niesamowitego i pokazującego, jaka to była pewna siebie i zdecydowana dziewczyna, jaką miała wówczas charyzmę i intuicję polityczną.
Spotkałam Ewę trzydzieści parę lat później, niestety rozczarowaną tym, co stało się z Solidarnością. Zmęczoną życiem i doświadczeniami, które miała za sobą. Jej koledzy podzielili się władzą, wpływami, orderami i miejscem w podręcznikach, ona została wygumkowana. Takich zapomnianych bohaterek jest o wiele więcej i nie dotyczy to tylko czasów Solidarności. Dlatego tak ważne są wszystkie próby opowiadania historii z innych perspektyw, które uwzględniają brakującą połowę dziejów. Opowiadając tę historię inaczej, zmieniamy sposób, w jaki o niej pamiętamy.
Zobacz także: Pracownice seksualne w dawnej Polsce. "Bardzo młode, niepiśmienne, pozostawione same sobie"
Rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska.