Blisko ludziWYWIAD. Julie Delpy po latach zrozumiała, przez co przechodziła jej matka. "Oddałabym życie za życie swojego dziecka"

WYWIAD. Julie Delpy po latach zrozumiała, przez co przechodziła jej matka. "Oddałabym życie za życie swojego dziecka"

WYWIAD. Julie Delpy po latach zrozumiała, przez co przechodziła jej matka. "Oddałabym życie za życie swojego dziecka"
Źródło zdjęć: © Getty Images
22.05.2020 16:09, aktualizacja: 22.05.2020 18:53

Julie Delpy w wyreżyserowanym przez siebie filmie "Moja mała Zoe" wciela się w rolę Isabelle, która po tragicznych wydarzeniach gotowa jest zrobić wszystko, żeby pozostawić swoje dziecko przy życiu. – Każda moja koleżanka, która jest matką, ma w sobie coś z Isabelle – mówi w rozmowie z WP Kobieta.

Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Sama masz syna. Jak myślisz, jak daleko jest w stanie posunąć się kobieta, żeby chronić swoje dziecko?
Julie Delpy, aktorka i reżyserka filmu "Moja mała Zoe": Matka oddałaby swoje serce, swoją nerkę, przyjęłaby na siebie strzały. Oddałabym życie za życie swojego dziecka. Nie mogę wyobrazić sobie przechodzenia przez coś takiego. Właściwie nawet nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę o tym myśleć, pomimo tego, że przeszłam przez to wszystko jako bohaterka filmu.

Czy jako matka można posunąć się tak daleko, robiąc coś tak szalonego, jak robi Isabelle? Czy ja bym to zrobiła, gdyby było to technicznie możliwe? Myślę sobie z drugiej strony, że przecież ona nikogo nie zabija, nie niszczy niczyjego życia, nie rozpoczyna wojny. Nie krzywdzi nikogo.

Pamiętasz ten dzień, kiedy postanowiłaś, że twój kolejny film nie będzie komedią?
Przeważnie robię komedie, ale czułam potrzebę, żeby opowiedzieć historię w innym tonie. "Moja mała Zoe" jest pretekstem do zastanowienia się nad tym, czego oczekuje się od kobiet w społeczeństwie. Szczególnie od kobiet w średnim wieku. Czy szufladkuje się je jako osoby, które są niezdolne do podjęcia wyzwania, zrobienia czegoś nieoczekiwanego i nieakceptowalnego przez innych?

W latach 90. pracowałam z Krzysztofem Kieślowskim, właściwie mieliśmy kontakt aż do jego śmierci. Często rozmawialiśmy o pisaniu scenariuszy, o tworzeniu postaci. O tym, co jest moralne, a co nie. Rozmawialiśmy o wierze. Te dyskusje doprowadziły mnie do konkluzji na temat śmierci. To straszne wydarzenie, bo odbiera ci wyjątkową osobę. Tej osoby już nigdy z tobą nie będzie.

Po latach zaczęłam się zastanawiać nad możliwościami nauki. Czy kiedyś dojdzie do tego, że będzie można odtworzyć osobę, która zmarła, i czy sama, jako rodzic, bym się do tego posunęła, gdyby chodziło o moje dziecko.

Zobacz także: #11pytań o oddawanie organów zmarłych dzieci

Stąd w "Mojej małej Zoe" elementy science-fiction?
Podoba mi się idea przekraczania możliwości, jakie daje ludzka natura. Robimy to nieustannie. Medycyna i nauka to robią. To, co kiedyś było science-fiction, teraz jest dla nas normą: rozmawiamy przez telefony, możemy się zobaczyć, będąc na drugim końcu świata. To tylko drobne przykłady.

Zawsze interesowałam się tematyką science-fiction, chociaż nie wydaje mi się, żeby film był mocno osadzony w tym gatunku. Bardziej nazwałabym go przypowieścią, alegorią na temat podziału opieki nad dzieckiem. Jako dziecko fascynowała mnie historia o królu Salomonie, który rozkazał przeciąć dziecko na pół. Film jest historią o tym. Czy można przeciąć dziecko na dwoje i utrzymać je przy życiu.

Ostatecznie Zoe nie jest tym samym dzieckiem…
Oczywiście. Ludzie powtarzają to Isabelle. Ta sytuacja nie jest idealna. Jednak Zoe jest niewinnym dzieckiem. Czy to matka jest zła, że posunęła się do czegoś tak nieodpowiedniego? Nie wiem. Dookoła nas chodzą ludzie z sercem przeszczepionym od kogoś innego. Czy to złe? Nie wiem, co jest złe. Poza tym w przypadku Zoe to są te same geny, więc siłą rzeczy mają wiele wspólnego.

Patrzę na swojego syna, który w trakcie snu układa się w ten sam sposób, w jaki układała się moja matka. Ta sama pozycja, dokładnie tak samo. Nawet ja tak nie śpię. To szokujące.

Jaką matką była dla ciebie Marie Pillet?
Bardzo opiekuńczą, bardzo czułą i kochającą.

Podobną do Isabelle?
Moja matka była raczej fatalistką. Nie wydaje mi się, żeby miała wiele wspólnego z Isabelle. Ja też nie mam zbyt wiele wspólnego z bohaterką, którą stworzyłam, chociaż jestem bardziej przychylna nauce niż moja mama.

Ta tematyka interesuje mnie od dzieciństwa. Prawdopodobnie nie powinnam być reżyserką, tylko naukowcem (śmiech). Moja droga potoczyła się inaczej, bardzo młodo zaczęłam grać, dzięki czemu wcześnie uzyskałam niezależność finansową.

Isabelle poznajemy w pierwszych scenach jako bohaterkę nadopiekuńczą. Kiedy ojciec Zoe przez chwilę nie odpisuje, wpada w panikę. Zastanawiałam się, czy ty jako nastolatka rozumiałaś troskę i nadopiekuńczość swojej matki, czy to przyszło z czasem?
Wtedy nie byłam zbyt empatyczna w stosunku do mojej matki. Teraz, kiedy sama mam dziecko, doskonale rozumiem, przez co przechodziła. Sama podróżowałam po świecie, mając 15 lat czy nawet mniej. Nocowałam u nieznajomych. Jestem szczęściarą, że nigdy nic złego mi się nie przydarzyło.

Mama zawsze przestrzegała mnie przed wszystkim, co może przydarzyć się młodej dziewczynie. Zmarła, gdy mój syn miał 4 tygodnie, i dopiero wtedy zrozumiałam, przez co przechodziła. Zdążyłam wymienić z nią tylko kilka zdań na temat rodzicielstwa. Żałuję, że nie rozumiałam jej wcześniej.

A twój syn? Rozumie twoją troskę?
Czasem o tym rozmawiamy. Mówię mu o sobie i o swojej mamie. O tym, jak to jest martwić się o drugą osobę. On jest bardzo empatyczny. O wiele bardziej niż ja byłam w jego wieku. Tzn. byłam empatyczna, ale nie dla swoich rodziców.

Kiedy chodziłam do szkoły, we Francji nie było jeszcze zbyt wielu cudzoziemców. Zawsze zadawałam się z outsiderami. Z dziewczynami, które przeprowadziły się z Korei czy Etiopii. Miałam kolegę, który nie był lubiany przez chłopców. Mój syn też jest taki, ale jeszcze bardziej niż ja. Jeśli chodzi o rodziców, wiedziałam, że są szaleni i zajęło mi chwilę, żeby zrozumieć ich szaleństwo.

Obraz
© Materiały prasowe

Jak przygotowywałaś się do roli Isabelle?
Kieślowski powtarzał mi zawsze, że drzewo fantazji buduje się z ziaren prawdy. Staram się o tym pamiętać. Kiedy rozmawialiśmy o aktorstwie, radził mi, żebym znalazła w swojej postaci coś, z czym się zgadzam, co jest moją prawdą. Myślę, że tym czymś jest determinacja. Ciężko przychodzi mi poddawanie się. Pewnie dlatego nadal jestem w branży (śmiech). Zawsze walczę, nawet jeśli czasem mnie to wykańcza. Myślę, że to też wkurza wielu ludzi.

Czy jako aktorka lubisz swoją postać?
Dla aktorki to ciekawa postać do odkrywania. Jako człowiek nie zawsze się z nią zgadzam.

W jakich kwestiach się z nią nie zgadzasz?
Nie wiem dokładnie, co mi się w niej nie podoba, ale czasem mnie irytuje. Mimo to doskonale rozumiem, przez co przechodzi. Rozumiem jej ból. Nie uważam, że to, co robi, jest całkiem szalone i złe. To, co robi, jest samolubne, ale ludzkie.

Isabelle istnieje w prawdziwym życiu? Jest konkretną osobą, która zainspirowała cię do stworzenia tej postaci?
Każda moja koleżanka, która jest matką, posiada w sobie coś z Isabelle.

Jak to jest być kobietą-reżyserką w niestety nadal męskim świecie filmu?
To nie jest łatwe. Szczególnie nie było łatwe w momencie, kiedy zaczynałam karierę reżyserską.

Lata temu spotkałam Céline Sciamma i zapytałam ją o to, czy trudno było jej zacząć. Jest 10 lat młodsza ode mnie. Odpowiedziała, że to nie było tak trudne. Byłam w szoku, że nie musiała się ze wszystkim siłować, że nie miała kłopotów ze zdobyciem budżetu i że jej pierwszy film nie był dla niej koszmarem. Pomyślałam, że jej podróż była inna, bo zaczynała w momencie, kiedy niektóre drzwi były już otwarte.

Kiedy ja zaczynałam, to było szalenie trudne zadanie. Nadal wydaje mi się, że kobietom jest trudniej. Zrobienie filmu zajmuje lata. A jeśli jesteś kobietą, możliwe, że chcesz być też matką. Kiedy jesteś w ciąży, musisz przestać pracować. Musisz karmić piersią. W Ameryce jest garstka kobiet, którym udało się połączyć macierzyństwo z karierą reżyserską. Mnie też jakimś cudem się to udało.

Jak to zrobiłaś?
Wiedziałam, że najpierw muszę skończyć pierwszy film, bo inaczej nigdy nie zostanę reżyserką. Posiadanie dziecka i jednoczesne reżyserowanie filmu było w tamtych czasach praktycznie niemożliwym zadaniem. Całe szczęście miałam przykład Agnieszki Holland, która łączyła te dwa zajęcia o wiele wcześniej niż ja. Ale ona również ma tylko jedno dziecko. Może w przyszłych pokoleniach będzie to inaczej wyglądało. Mam taką nadzieję.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta