Zakażonych prawie tyle, co mieszkańców. "Nikogo to nie rusza"
– Ludzie spotykają się w sklepie, w kościele. Maseczki noszą, bo trzeba, ale jest grupa, która nie nosi, bo mówi, że nic nie dają. Płyn do dezynfekcji stoi przy wejściu, też nie każdy korzysta. Poza tym wszyscy wiedzą, kto ma tego koronawirusa i już nikogo to nie rusza – mówi mieszkaniec małej wsi w objętym żółtą strefą powiecie kłobuckim.
04.09.2020 17:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W niewielkim powiecie kłobuckim, sąsiadującym z będącym w czerwonej strefie powiatem pajęczańskim, przybywa nowych zakażeń koronawirusem. Taka sytuacja, jak wynika z relacji mieszkańców, nikogo jednak nie przeraża i nie powoduje wybuchu paniki. Bierność ta, według wirusologa może zaszkodzić. Już nie boimy się pandemii i wychodzimy z założenia, że sąsiad nas nie zarazi?
Zobacz także
Zakażonych prawie tyle, co mieszkańców. "Ludzi to nie rusza"
W piątek, 4 września wiceminister zdrowia Waldemar Kraska przedstawił zaktualizowaną listę powiatów z najwyższym przyrostem zakażeń koronawirusem, które spełniają kryteria czerwonych i żółtych stref. W miejscowości znajdującej się na styku dwóch z nich – powiatu pajęczańskiego, znajdującego się w strefie czerwonej i kłobuckiego, będącego w strefie żółtej, mieszka i pracuje pani Beata. Prowadzi sklep i jak przyznaje w rozmowie z WP Kobieta to, że w okolicznych wsiach jest mnóstwo zakażonych, nie wywołuje specjalnego poruszenia wśród mieszkańców.
– Na początku pandemii większość osób stosowała się do zaleceń, nosili maseczki, rękawiczki, dezynfekowali ręce. Z biegiem czasu ludzie coraz bardziej zapominają o pandemii – przyznaje.
Do sklepu pani Beaty przyjeżdżają zarówno mieszkańcy żółtej, jak i czerwonej strefy. Jak mówi espedientka - po klientach nie widać, żeby się tym przejmowali. – Wprowadzenie stref nic nie zmieniło. Często muszę upominać o konieczności noszenia maseczki. Rękawiczki i dezynfekcja całkowicie poszły w odstawkę. Ludzie traktują to, jak coś przymusowego, przeszkadzającego – przyznaje ekspedientka.
Koronawirus na wsi. Ludzie wiedzą, ale nie komentują
Pani Beata potwierdza, że mieszkańcy coraz mniej rozmawiają o koronawirusie, nawet w kontekście ostatnich wydarzeń. – W sklepie rozmawia się o tym samym, co zwykle - co tam w gminie, kto ślub bierze, komu się dziecko urodziło. Jeśli pojawia się temat koronawirusa, to bardziej w kontekście tego, że przeszkadza w organizacji imprez – mówi.
– Temat tych zakażonych Ukraińców był i jest poruszany. Niby każdy jest oburzony, ale jednocześnie nikt nie jest zdziwiony. Duże skupisko ludzi mieszkało na bardzo małym metrażu, wystarczyło, że jeden z nich się zaraził i było pewne, że zarazi resztę – relacjonuje.
Wydarzenia, o których mówi pani Beata to lokalna afera, która miała miejsce w sierpniu.
Mężczyzna, który zajmuje się pośrednictwem pracy, przywiózł do powiatu kłobuckiego kilkudziesięcioosobową grupę obywateli Ukrainy. Zostali oni ulokowani na posesji w jednej z miejscowości w gminie Popów, a w trakcie obowiązkowej kwarantanny zaczęli wykazywać objawy zakażenia koronawirusem. Pośrednik wywiózł więc zakażonych do niewielkiej wsi Chałków, znajdującej się w sąsiedniej gminie Lipie, z obawy przed wybuchem kolejnego ogniska COVID-19. Odizolowanym osobom nie stworzył jednak odpowiednich warunków bytowych, ani nie poinformował o swoich działaniach sanepidu. Sprawą zajmuje się policja.
Pani Beata z lokalnego sklepu informuje, że choć wie, kim jest organizator procederu, to nie widywała go zbyt często. – Ja wiem, kto to jest. Tutaj wszyscy się znają. Ale ja go raczej nie widuję w sklepie – mówi WP Kobieta.
Ekspedientka podaje, że głośną sprawę przyćmiło inne wydarzenie. – Teraz ognisko pandemii wybuchło w lokalnej firmie, gdzie pracuje mnóstwo ludzi. Wszyscy ze strefy żółtej albo z czerwonej – relacjonuje.
O nowym ognisku mówi WP Kobieta pan Jarosław. – W jednym dużym zakładzie zrobiono badania i okazało się, że jest mnóstwo osób z koronawirusem. Z tego, co wiem, chorzy siedzą w domach – informuje. – Praca w tym zakładzie jest zmianowa. Zaczynają od 6 i kończą w nocy, jak to w sezonie – dodaje.
– Tutaj każdy ma swoją posesję. Teraz na czasie są remonty – dachy, malowanie, tynkowanie – wylicza pan Jarosław. – Ludzie spotykają się w sklepie, w kościele. Maseczki noszą, bo trzeba, ale jest grupa, która nie nosi, bo mówi, że nic nie dają. Płyn do dezynfekcji stoi przy wejściu, też nie każdy korzysta. Poza tym wszyscy wiedzą, kto ma tego koronawirusa i już nikogo to nie rusza – ocenia nasz rozmówca.
– Ludzie pracują, jak pracowali. Przed sklepem rozmawia się bez maseczki, bo na zewnątrz nie są obowiązkowe. Chyba tyle – zamyka temat pan Jarosław.
Zobacz także
Wirusolog: "Nieprzestrzeganie zasad jest działaniem aspołecznym"
Sprawę gmin z żółtej i czerwonej strefy komentuje dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, mikrobiolog i wirusolog.
Część mieszkańców wsi nie przestrzega zaleceń. Czy uważa pan, że przez to pandemia będzie trwać dłużej?
Pandemia potrwa jeszcze co najmniej pół roku - to jest wariant optymistyczny. W wariancie pesymistycznym może potrwać nawet i dwa lata. Dopóki nie mamy szczepionki, leku na SARS-CoV-2, bo do tej pory leczymy tylko objawowo COVID-19, to wszystkie niefarmakologiczne środki, czyli dystans społeczny, noszenie maseczek, higiena rąk i powierzchni są jedynymi sposobami, aby zahamować transmisję nowego koronawirusa. Nieprzestrzeganie zasad jest działaniem aspołecznym i może wpływać na wydłużenie epidemii.
System zmianowy i praca zdalna to skuteczne środki zapobiegawcze?
Pracodawca zrobił, co do niego należało. Ograniczenie kontaktu pomiędzy ludźmi, wprowadzenie systemu zmianowego, nakaz noszenia maseczek i higiena rąk są skuteczne jeżeli są przestrzegane. Z drugiej strony – pracodawca zrobił, co mógł na swoim terenie. Nie może odpowiadać za zachowania ludzi poza zakładem pracy, zwłaszcza kiedy jest to mała miejscowość i wszyscy się znają. Tam mogą być obserwowane takie postawy: przysłowiowy Kowalski mieszka od 50 lat dwa domy od nas, to wychodzimy z założenia, że go znamy i on się nie zarazi od nas, ani my od niego. Nic bardziej mylnego.
Jaki to może mieć wpływ na takie małe miejscowości?
Nie chcę stygmatyzować małych miejscowości. Tak naprawdę to nie będzie miało znaczenia, czy ktoś mieszka w wiosce liczącej 50 osób, czy w mieście liczącym 50 tysięcy – jeżeli nie będą zachowywane elementarne zasady higieny, to liczba przypadków na danym terenie może rosnąć, a czas trwania epidemii może się wydłużać. Dlatego też tak istotna jest odpowiedzialność społeczna. To, że ktoś nie zna chorego na COVID-19 albo nie widział koronawirusa i myśli, że nie ma z czym walczyć, to ma podejście błędne.
Jakie działania należałoby wprowadzić, żeby ilość zakażeń się zmniejszyła? Mycie rąk pomoże?
Mycie rąk pomoże, chociaż to nie będzie dotyczyło tylko koronawirusa. Bezpośredni kontakt to jest mniej niż 5 proc. wszystkich zakażeń SARS-CoV-2. Jak ważna jest higiena rąk, niech powiedzą dane epidemiologiczne z terenu Polski za pierwsze półrocze. Podczas trwania pandemii COVID-19 zmniejszyła się o prawie 30 proc. liczba obserwowanych chorób brudnych rąk. To świadczy o tym, jak niewielką wagę do higieny rąk przywiązywali Polacy wcześniej. Jeżeli będziemy dbali o higienę, to liczba zakażeń w ogóle w naszym otoczeniu zmniejszy się.