Zbigniew Religa - człowiek z jedną szansą
Nie wierzył w cudowne zmartwychwstania i grzechów odpuszczenie. Wierzył za to, że powinien porządnie przeżyć życie, bo drugiej szansy mu nie dadzą. Może także dlatego profesor Zbigniew Religa był z gruntu porządnym człowiekiem.
13.03.2009 | aktual.: 25.06.2010 16:59
Kim naprawdę był Zbigniew Religa? Wybitnym lekarzem czy średnio skutecznym politykiem? Niewierzącym przeciwnikiem eutanazji i in vitro, przyjacielem Lecha Wałęsy w rządzie Jarosława Kaczyńskiego? Odludkiem i zapalonym wędkarzem czy duszą towarzystwa? A może walczącym z korupcją i nepotyzmem kardiochirurgiem, który nigdy nie odmówił wsparcia ani VIP-om, ani szaraczkom? Nałogowym palaczem, który głośno przestrzegał przed skutkami palenia i nadal palił? Lekarzem, który na kilka dni przed śmiercią głośno wyznał, że nienawidzi szpitali?
Nie ma i nie było jednego Zbigniewa Religi. Poznaliśmy go publicznie w co najmniej trzech osobach – lekarza, polityka i pacjenta. W każdej postaci się wyróżniał.
POLECAMY
DLACZEGO TAK TRUDNO RZUCIĆ PALENIE? Upór i szczerość
– Dwie podstawowe cechy jego charakteru to upór i szczerość – mówi Bolesław Piecha, wiceminister zdrowia za czasów, gdy na czele resortu stał Zbigniew Religa. Zawsze był uparty. Gdy po skończeniu Akademii Medycznej, a potem po stażach w Stanach Zjednoczonych wbił sobie do głowy, że chce przeszczepiać serca, jego warszawscy szefowie popukali się w głowę. Trzasnął więc drzwiami szpitala i wyniósł się do Zabrza. Wkrótce potem, w 1985 roku, trzymał w ręku serce przygotowane do przeszczepu.
W tym samym Zabrzu siedem lat później wymyślił sobie, że w ramach założonej przez siebie Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii* zaprosi na koncert tenora Placida Dominga – wtedy pukali się w głowę nie tylko lekarze i politycy, ale przede wszystkim krytycy muzyczni. Niemożliwe stało się jednak możliwe. Placido zjawił się na koncercie, a potem, w towarzystwie Religi, na bankiecie.
To prawda, Religa nie zawsze potrafił dopiąć swego. Nie udała mu się wymarzona reforma zdrowia, choć w 2004 roku zebrał ponad 120 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o ochronie zdrowia. Nie udało mu się przeprowadzić żadnych poważniejszych zmian w systemie zdrowia także wtedy, gdy był PiS-owskim ministrem zdrowia. Wcześniej nie wypalały mu partie, które zakładał (na przykład stworzona w 2004 roku partia Centrum), nie udało mu się rok później zostać prezydentem. Choć gdy ogłosił zamiar kandydowania, miał ponad 60 procent społecznego poparcia.
Nie marzył o wojnie
– Jego największym atutem był autorytet wysokiej klasy fachowca. Ale to był miecz obosieczny, bo ludzie, ceniąc go za to, że jest wspaniałym lekarzem, chcieli go widzieć w klinice, ewentualnie w resorcie zdrowia, ale nie w fotelu prezydenckim – uważa Radosław Markowski, politolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Co ciekawe, z późniejszych analiz wyszło, że na Religę głosowali przede wszystkim renciści oraz gospodynie domowe. Ale także konserwatysta Aleksander Hall, do którego Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego w połowie lat 90. dołączyła formacja Republikanie stworzona właśnie przez Religę. Dlaczego Hall poparł profesora?
– W przeciwieństwie do innych kandydatów tak zwanej prawicy był człowiekiem społecznej ugody, nie marzył o IV Rzeczypospolitej rozumianej jako totalna wojna przeciwko wszystkiemu, co kojarzyło się z III Rzeczpospolitą – wyjaśnia Hall. Dodając jednak, że choć przyjaźnił się z profesorem nawet wtedy, gdy ich polityczne drogi się rozeszły, wielu wyborów Religi nie rozumie.
Myślę, że miał swoją, całkowicie autonomiczną wizję polityki, traktował ją jako narzędzie, które miało jedynie służyć do realizacji celów – dodaje Hall.
Ale swoje cele i założenia Religa też przecież zmieniał. Najpierw popierał prywatyzację szpitali, później się z niej wycofał. W pamięci Polaków z pewnością pozostanie dramatyczna wypowiedź schorowanego już bardzo lekarza wygłoszona z trybuny sejmowej w grudniu ubiegłego roku. Nazwał wówczas przekształcanie szpitali w spółki eksperymentem, który może zagrażać bezpieczeństwu Polaków.
POLECAMY
DLACZEGO TAK TRUDNO RZUCIĆ PALENIE? – Myślę, że wtedy profesor nie mówił już jako polityk ani lekarz, lecz jako pełen obaw pacjent – uważa Jerzy Ziętek, poseł PO, który z Religą zasiadał w komisji zdrowia. – I z tej perspektywy jego strach, nawet tym, którzy mają inne poglądy na temat reformy zdrowia, wydaje się zrozumiały.
Król życia, kawalarz
– Przez długie lata profesor był królem życia, uwielbiał bankiety, był strasznym kawalarzem i duszą towarzystwa – zapewnia mnie jeden z bliskich współpracowników najsłynniejszego polskiego kardiochirurga.
O tym wiedzieli wszyscy. Że lubił się bawić, a przy okazji też się napić. Dużo i często... Kilkanaście lat temu, mniej więcej w czasie, gdy Religa został senatorem, robiłam reportaż o polskich grabarzach. Po dwóch godzinach spędzonych na rozmowie z panem Józkiem z cmentarza Rakowickiego w Krakowie dowiedziałam się, że największym idolem naszych rodzimych specjalistów od grzebania zmarłych jest kardiochirurg z Zabrza. Powody były dwa. – Po pierwsze, tak jak i my, kiedy spotyka się ze śmiercią oko w oko, lubi sobie porządnie chlapnąć – wyjaśnił mi filozoficznie pan Józio. – Po drugie, jak i my śmierci się nie boi. Oswoił ją, jak nie przymierzając psa.
Co ciekawe, pan Józio nie tylko słabości, ale i osiągnięcia profesora Religi miał w jednym palcu. Kilka kart z życiorysu wielkiego lekarza budziło w nim jednak spore zdziwienie. Dlaczego choćby, mimo że nigdy w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie był, w 1989 roku kandydował z jej ramienia na fotel senatora?
Takich pytań dotyczących życiorysu Religi jest kilka. Dlaczego wahał się, czy związać się z Unią Pracy, czy z całkowicie odmiennym ideologicznie, związanym z Wałęsą Bezpartyjnym Blokiem Współpracy z Rządem? Dlaczego w chwilę po tym, kiedy stanął na czele Komitetu Honorowego kandydata na prezydenta Donalda Tuska, zgodził się na pracę w rządzie PiS? No i dlaczego nieoczekiwanie, z dnia na dzień, przestał pić?
Śmierć i pies
Ponad dekadę temu zdarzył się dzień, w którym profesor Zbigniew Religa postanowił nagle zmienić tryb życia. Zaczął unikać zakrapianych imprez. Po pierwsze – sam to wielokrotnie przyznawał – nie chciał skończyć na oddziale odwykowym. Po drugie, po prostu przestał być towarzyski.
– Chyba już nie przepadam za ludźmi – wyjaśniał, dodając, że zdecydowanie woli przebywać w towarzystwie swojego psa. Bo nie zrzędzi mu nad uchem. Bo potrafił go sobie oswoić, tak jak latami oswajał śmierć. A prawdziwą przygodę ze śmiercią zaczął wtedy, gdy w listopadzie 1985 roku, tuż po przeszczepieniu pierwszemu Polakowi pierwszego serca innego Polaka dowiedział się, że pacjent jednak umarł. I choć przeszczepił później z powodzeniem wiele innych serc, zawsze w tyle głowy pulsował mu strach, że operacja może się nie udać. Cudzą śmiercią zawsze się przejmował. Swoją – niekoniecznie.
POLECAMY
DLACZEGO TAK TRUDNO RZUCIĆ PALENIE? – On się zupełnie nie nadawał do umierania, to było poza nim – zapewnia doktor Jerzy Pacholewicz, kardiochirurg ze stworzonego przez Religę Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, jeden z wychowanków profesora. – Nie spotkałem chyba drugiego człowieka z tak potężnym ładunkiem energii. Potrafił dzień w dzień pracować po kilkanaście godzin, przychodził pierwszy, wychodził ostatni.
Miał sukcesy. Choć krążyły plotki (zwłaszcza na konkurencyjnych oddziałach), że jest bałaganiarzem, że żyje w chaosie, to w niewielkim dwupiętrowym budynku szpitala w Zabrzu potrafił zbudować zespół, który z czasem zaczął operować pięć tysięcy pacjentów rocznie. – Był wobec nas potwornie wymagający – wspomina doktor Pacholewicz. – I jednocześnie niezwykle ludzki, pełen empatii. Kiedy mieliśmy kłopoty, kiedy padaliśmy już na pysk, marząc jedynie o kilku dniach urlopu, zawsze wyciągał do nas rękę i sam proponował odpoczynek.
Równie życzliwie traktował każdego pacjenta. A przychodzili do niego nie tylko po nowe serce. – Zdarzało się, w czasach gdy telefony były dobrem luksusowym, że pojawiali się z prośbą, by pomógł im napisać pismo do telekomunikacji – dodaje wychowanek Religi. – Wierzyli, że nawet w tak drobnych sprawach jest cudotwórcą!
Ręce, które leczą
Jak żaden inny sztukmistrz miał ręce, które leczą. Sam jednak cudom nie ufał. Chociaż... bywał zabobonny. Unikał czarnych kotów, nie operował 13 w piątek. Ale Bóg nie specjalnie go obchodził. I im bardziej umierał, tym mniej w niego wierzył. O tym dowiedzieliśmy się wiosną 2007 roku, gdy po 10 dniach od postawienia diagnozy Religa publicznie wyjawił, że ma raka płuc. A potem powoli, ale ze stoickim spokojem, zaczął umierać. – Nie widzi pan na świecie cudów? Ręki Boga? – pytali wierzący dziennikarze. A profesor odpowiadał, że nie widzi. I już. Wyjaśniał swoje stanowisko z uporem i szczerością. Jak zwykle.
– W tym swoim umieraniu bez wiary w moc Najwyższego, bez przekonania, że sprawy, których dotąd nie załatwił, będzie mógł rozwiązać w innym wymiarze, Religa przypominał antycznych mędrców – mówi profesor Jacek Hołówka, etyk z Uniwersytetu Warszawskiego. – Jak Sokrates żegnał się ze światem bez większych złudzeń, że po tamtej stronie spotka go coś nadzwyczajnego. Za to w poczuciu, że zanim trafi tam, gdzie nie ma nic, musi jeszcze kilka rzeczy uporządkować. Bo nikt tego za niego nie zrobi. A już na pewno nie Bóg. Zdaniem etyka umieranie Zbigniewa Religi, ateisty, ale też fantastycznego lekarza i może nieco mniej fantastycznego polityka, umieranie w polskich warunkach rzadkie i trudne, bo przecież na wskroś bezbożne, było być może jednym z największych osiągnięć profesora kardiochirurga.
– Bo było odważne i prawdziwe – uważa Jacek Hołówka.
Choć... kiedy przed śmiercią Religa zapewniał Polaków, że nic wielkiego się nie stanie, gdy odejdzie, że po prostu go nie będzie, trudno mu do końca wierzyć. Ale w końcu nie wiemy, czy wtedy mówił do nas Religa lekarz, Religa pacjent czy Religa ateista. Czy może jednak Religa kawalarz?
- Jedyna tego typu prywatna placówka naukowa w Polsce, która ze zmiennym powodzeniem pracuje nad polskim sztucznym sercem