Do pracy chciała dojeżdżać busem. "Człowiek nie wytrzyma"
Ciągle w biegu, bez czasu dla siebie i rodziny. Agnieszka dojeżdżała do pracy 100 km każdego dnia. Wytrzymała niecałe dwa lata. – W tym czasie właściwie nie miałam życia towarzyskiego. W weekendy robiłam to, na co nie miałam czasu na tygodniu. Albo odsypiałam – wyznaje.
13.12.2023 | aktual.: 13.12.2023 08:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O tym, jak bardzo męczące mogą być codzienne dojazdy do pracy, przekonała się Agnieszka z Radomia, która zajmuje się projektowaniem wnętrz. – W Radomiu dla projektantów pracy właściwie nie ma. Co innego w Warszawie – mówi. Pracę w stolicy znalazła bardzo szybko. – Niezłe pieniądze, etat i pakiet benefitów. Teoretycznie praca-marzenie – opowiada.
Z jednym "ale". Nie było mowy o pracy zdalnej ani hybrydowej. Trzeba było od poniedziałku do piątku dojeżdżać do Warszawy na osiem godzin. – Nie miałam dzieci, a pracodawca dopłacał do biletów, więc się zdecydowałam – mówi Agnieszka.
Wytrzymała niecałe dwa lata. – Żeby zdążyć na 9, musiałam wstawać o 5. Dworzec w Radomiu jest po drugiej stronie miasta. Nie mam prawa jazdy, więc najpierw autobus, a potem dopiero pociąg. Bardzo często w pociągu przysypiałam albo dopiero się malowałam, układałam włosy, ogarniałam bieżące sprawy przez internet. W Warszawie praca do 17. W domu byłam po 20. W tym czasie właściwie nie miałam życia towarzyskiego. W weekendy robiłam to, na co nie miałam czasu na tygodniu. Albo odsypiałam – wspomina Agnieszka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W pewnym momencie wpadła na pomysł, żeby do stolicy dojeżdżać busem. – Kierowca jeździł tak, że chciało mi się wymiotować. W środku duszno i ludzie tak poupychani, że jedno prawie na drugim siedziało. Można tak przejechać się raz, więcej człowiek zwyczajnie nie wytrzyma – komentuje kobieta.
Praca sprawiała Agnieszce satysfakcję, dlatego zagryzała zęby. – Najgorsze były późne powroty jesienią i zimą, gdy o 16 jest już ciemno – mówi. – Zdarzało się, że ktoś mnie zaczepiał na dworcu, przystanku albo w pociągu. Byłam też świadkiem bójki na peronie pomiędzy pseudokibicami. Bardzo się wtedy przestraszyłam.
Przebodźcowany organizm
Czy Agnieszka myślała o przeprowadzce do Warszawy? – Zastanawialiśmy się nad tym z narzeczonym, ale koszty wynajmu i życia w Warszawie by nas dobiły. W Radomiu mam chorą mamę. Nie mogłam wyjechać – odpowiada Agnieszka.
Szczególnie obciążająca w długich dojazdach do pracy była dla niej konieczność dostosowania się do sztywnego rozkładu jazdy. – Parę razy zdarzyło mi się nie zdążyć na pociąg. Raz na poranny – zabrakło kilku minut. Zawsze wszędzie biegałam z "wywieszonym językiem": autobus, tramwaj, metro, pociąg, ciągle patrzyłam na zegarek, sprawdzałam, czy się nie spóźnię. Jedzenie w biegu. Codziennie bolał mnie brzuch.
– Dojazdy do pracy mogą stanowić istotny stresor, który wywiera wpływ na samopoczucie. Długa podróż, przesiadki, kontakt z różnymi ludźmi sprzyjają przebodźcowaniu. Przedłużające się napięcie może z kolei powodować obniżony nastrój, rozdrażnienie, a w szerszej perspektywie czasowej szereg nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu – komentuje Małgorzata Kiczko, psychoterapeutka z Kliniki PsychoMedic.pl.
– "Zestresowany" organizm stanowi podatny grunt pod rozwój stanów chorobowych, przede wszystkim o podłożu psychosomatycznym, do których zaliczamy m.in. bóle mięśniowe, głowy, nadciśnienie, problemy dermatologiczne – wymienia specjalistka.
Zobacz także
Znikające autobusy
Również Renacie nieobce są codzienne wyczerpujące dojazdy do pracy. Mieszka w małej miejscowości niedaleko Andrychowa. Do najbliższego przystanku ma ponad kilometr. Autobus jeździ co 1-1,5 godz. Żeby dotrzeć do Bielska-Białej, gdzie pracuje, musi przesiąść się trzykrotnie. I tak od kilkunastu miesięcy.
– Nie mam innego wyjścia – przyznaje. – W mojej okolicy nie ma pracy. Osoba po studiach musi szukać dla siebie czegoś w mieście. Samochód mamy jeden, korzysta z niego mój mąż, który do pracy dojeżdża jeszcze dalej. Jest elektrykiem na budowach, więc raz jest tu, a raz tam – tłumaczy Renata.
W domu dwójka kilkuletnich dzieci. – Gdyby nie dziadkowie, nie wiem, jak dalibyśmy sobie radę – mówi. – Tutaj autobus potrafi odjechać kilka minut przed czasem i twój problem, jeśli się spóźnisz. Kiedyś, wracając do domu, w drodze na przystanek, przewróciłam się i zwichnęłam kostkę. Wokół nikogo. Przystanek nie miał wtedy żadnej wiaty, więc siedziałam na kamieniu, zimą, na mrozie. W końcu odebrał mnie mąż - dodaje.
Po tej sytuacji zadałam sobie pytanie, czy długo tak pociągnę. Na razie staram się nie wydziwiać, ale nie da się ukryć, że to wszystko odbywa się kosztem mojego zdrowia i rodziny – mówi Renata. – Ostatnio z rozkładu zniknęło jedno z ważnych połączeń. Napisaliśmy pismo w tej sprawie. Czekamy.
Polskie drogi
Według badań społecznych, średni czas dojazdu polskiego pracownika do pracy to 40 minut, co w przeliczeniu na kilometry oznacza, że 82 proc. Polaków musi dojechać do pracy nie więcej niż 20 km. To teoretycznie nie tak dużo, jednak inne liczby robią wrażenie. Pisze o nich Olga Gitkiewicz w książce reporterskiej "Nie zdążę": prawie 14 milionów ludzi w Polsce jest wykluczonych komunikacyjnie, średni wiek polskich wagonów to 25 lat, a do więcej niż 20 proc. sołectw nie dociera żaden transport publiczny.
– Dojazdy są złodziejami czasu. Szczególnie w okresie jesienno-zimowym stają się wycieńczające, gdy niska temperatura i zmienne warunki pogodowe, na które narażone są osoby dojeżdżające do pracy, mogą sprzyjać obniżeniu odporności oraz podatności na zachorowania. Do tego dochodzą korki oraz różne zdarzenia losowe – zauważa psychoterapeutka Małgorzata Kiczko.
– Osoby dojeżdżające kilkoma środkami transportu doskonale znają uczucie bezsilności po otrzymaniu informacji o odwołaniu pociągu czy zamknięciu stacji metra, ponieważ wymusza to na nich przeorganizowanie planów i powoduje spóźnienia. Taka sytuacja przypomina układanie klocków domino, gdy jeden z elementów wpływa na pozostałe – wyjaśnia ekspertka.
U kobiet niebagatelne znaczenie ma też kwestia dzielenia obowiązków zawodowych z rodzinnymi. Małgorzata Kiczko: – Kobiety, chcąc pogodzić życie rodzinne i domowe z zawodowym, obarczone są presją. Może im towarzyszyć poczucie winy spowodowane ograniczoną ilością czasu oraz uwagi poświęconych na życie rodzinne i opiekę nad dziećmi. Te kobiety, które nie mogą liczyć na wsparcie najbliższych, często borykają się z przeciążeniem psychofizycznym. Mogą też doświadczać poczucia osamotnienia.
Zmęczenie, irytacja, poczucie winy przekładają się na sytuację rodzinną; osoba, która tyle czasu spędza w rozjazdach, staje się wybuchowa i podatna na konflikty. – Warto też zauważyć, że ci, którym dojazdy zabierają dużo czasu, zwykle nie znajdują go dla siebie. Może to prowadzić do zawężenia pola aktywności głównie do sfery zawodowej, co w szerszej perspektywie może osłabić poczucie własnej wartości. Zachwianie balansu pomiędzy wypełnianiem obowiązków a czerpaniem przyjemności odbiera radość i satysfakcję z życia – alarmuje psychoterapeutka.
Renata nadal codziennie dojeżdża do Bielska-Białej. Agnieszka projekty wnętrzarskie realizuje dodatkowo. Pracę na etat znalazła w Radomiu, zajmuje się grafiką komputerową. Do pracy dojeżdża rowerem. W 15 minut.
Ewa Podsiadły-Natorska dla Wirtualnej Polski