Została mamą i babcią jednocześnie. "Los spłatał nam figla"
- Nie byłam gotowa, by zostać babcią, ale w sumie to fajne, że chodziłyśmy z córką z brzuszkami w tym samym czasie, razem kompletowałyśmy wyprawki, wymieniałyśmy się poradami na kolki i odparzenia, a teraz nasze dzieci się razem bawią – mówi Ewa, która zaszła w ciążę w tym samym czasie, co jej córka.
28.01.2024 | aktual.: 28.01.2024 10:38
- Przyjechała z chłopakiem bez umawiania się, no ale przecież córka nie musi się zapowiadać, jak chce odwiedzić matkę. Nie uprzedziła też, że "musimy porozmawiać". Ale kiedy tylko weszli do domu, poczułam, że coś jest na rzeczy. Atmosfera zrobiła się jakaś gęsta. Usiedli przy stole i dopiero wtedy Anita oznajmiła, że chcą mi coś powiedzieć. Zapytałam, co się stało. "Nic się nie stało. Jestem w ciąży"- wypaliła. Wstałam, wyszłam z domu i się popłakałam. Nie byłam gotowa na taką wiadomość, zwłaszcza, że… sama byłam w ciąży! - opowiada dziś 45-letnia Ewa Wasiak.
Po chwili pomyślała: "Co ja robię?!" Przypomniała sobie, jak ponad 20 lat wcześniej było jej przykro, kiedy znalazła się w podobnej sytuacji. Oznajmiła swoim rodzicom, że zostaną dziadkami, co zakończyło się karczemną awanturą. A dziewięć miesięcy później na świecie pojawiła się właśnie Anita.
- Nie chciałam popełnić błędu mojej mamy, bo sama długo nosiłam w sercu żal. Wróciłam, przytuliłam mocno córkę i obie zaczęłyśmy płakać. Z emocji i przez hormony, które w nas buzowały – dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Zostałam mamą w liceum"
Ewa Wasiak miała 18 lat, kiedy zaszła w ciążę. Przerwała naukę. Wzięła ślub z chłopakiem, bo rodzice nie wyobrażali sobie, by mogłoby być inaczej. Szybko musiała wydorośleć. Kiedy córeczka podrosła, Ewa zatrudniła się jako dyspozytorka. Po kilku latach na świecie pojawiły się jeszcze Kasia i Sandra.
- Niestety, wiele małżeństw zawieranych w tak młodym wieku z czasem się rozpada. Tak też było w naszym przypadku. Zostałam sama z trójką dzieci - wspomina kobieta.
Mimo że było bardzo ciężko, nie poddawała się. Pracowała, dbała o córki, starała się, żeby niczego im nie brakowało. Postanowiła nawet zmienić pracę na lepszą, biurową. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej usłyszała, że bez matury nie ma szans na stanowisko, o jakie się starała.
- Zabolało i dało kopa, żeby wreszcie ją zrobić. Uczyłam się po nocach, ale dopięłam swego - zdobyłam świadectwo dojrzałości. Miałam jednak większe ambicje. Obroniłam licencjat, następnie magistra ekonomii, a potem jeszcze poszłam na administrację i europeistykę – opowiada.
Ewa zatrudniła się w firmie handlowej, z czasem została dyrektorem działu sprzedaży i logistyki. Praca, nauka, dzieci, dom zupełnie ją pochłaniały. Nie miała kiedy myśleć o sobie. Ale gdy dziewczynki nieco podrosły, poznała Emila. Choć wpadli sobie w oko, miała wątpliwości, czy związek bezdzietnego kawalera bez zobowiązań ze starszą o kilka lat rozwódką z trójką dzieci ma jakiekolwiek szanse.
"Po czterdziestce znów poczułam instynkt macierzyński"
- Jednak wbrew wszystkiemu ciągnęło nas do siebie. Postanowiliśmy zawalczyć o miłość. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Zdawaliśmy sobie sprawę, że bliscy Emila mogą mieć wątpliwości - wspomina. Jej córki na początku nie podchodziły z entuzjazmem do jej związku, szybko jednak zaakceptowały sytuację.
- Mimo że byłam już grubo po trzydziestce, postanowiłam jeszcze raz zostać mamą. Chciałam dać Emilowi dziecko. Dokładnie to przemyślałam. Miałam ustabilizowane życie, wspierającego męża, dobrą pracę w prorodzinnej firmie. Kiedy lekarz potwierdził, że nie ma przeszkód zdrowotnych, szybko zaszłam w ciążę i urodziłam Natalkę – opowiada Ewa.
Po czterdziestce znów poczuła instynkt macierzyński. Wiedziała, że to dla niej ostatnia szansa. Przedyskutowała to z mężem i swoim lekarzem, zrobiła badania. Wiedziała, że może mieć problem z zajściem w ciążę, a jeśli się uda, będzie musiała zrobić dodatkowe, genetyczne, żeby sprawdzić, czy maleństwo urodzi się zdrowe.
- Starałam się jednak nie myśleć negatywnie i kiedy okazało się, że nie ma przeciwwskazań, żebym została mamą, bez problemów się udało! Kolejne wyniki badań były korzystne. Nieźle się czułam. Z początku wydawało mi się, że ta ciąża jest nieco inna niż poprzednie - wspomina.
"Razem z córką szykowałyśmy wyprawki dla dzieci"
Opowiadała o tym córkom. Z największym entuzjazmem zareagowała najstarsza Anita.
- "Ale ci dobrze, ja też bym już chciała", powiedziała, ale ją zbyłam, że jeszcze ma czas, po co się spieszyć. Dorosłość to nie taka znowu sielanka. Poza tym, Anita dopiero co zaczęła spotykać się z Kubą. Krótko się znali. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że chciała wyczuć, jak zareaguję, że zostanę równocześnie mamą i babcią - przyznaje Ewa.
Po tej rozmowie jej córka długo zwlekała z wyznaniem, że spodziewa się dziecka. Na szczerość zdobyła się dopiero w czwartym miesiącu ciąży.
- Po mojej niefortunnej pierwszej reakcji zaczęły się przygotowania do ślubu, bo Anita i Kuba chcieli się pobrać. A potem telefony: "Jak się czujesz?", porównywanie wyników badań. Kompletowanie wyprawek. Obie już wiedziałyśmy, że urodzimy dziewczynki i to niemal w tym samym czasie. Kiedy więc zobaczyłam jakieś fajne bodziaki czy śpioszki, kupowałam dla córci i wnuczki. Brałam zawsze dwa smoczki, dwie butelki, dwa razy więcej pampersów w promocji – wspomina Ewa.
Kiedy jechały razem na zakupy, z ciążowymi brzuszkami, znajomi podchodzili, gratulowali, ale niektórzy za plecami plotkowali. Ale ani Ewa, ani jej córka zupełnie się tym nie przejmowały. Cieszyły się z tej nietypowej sytuacji, robiły sobie zdjęcia.
"Poród córki przeżywałam bardziej niż swój"
- Przed Bożym Narodzeniem rozchorowałam się. Miałam duszący kaszel. Zbliżał się termin porodu, więc mój lekarz wypisał mi skierowanie do szpitala. Tam okazało się, że mam COVID-19. Trwała jeszcze pandemia. Trafiłam do izolatki, nikt nie mógł mnie odwiedzać. Domownicy mieli kwarantannę. Bałam się o maleństwo - opowiada.
Święta spędziła w szpitalu, a 29 grudnia urodziła Paulinkę. Ale bardziej niż jej narodziny Ewa przeżywała poród córki. 14 stycznia zięć napisał SMS, że Anita ma skurcze i zabiera ją do szpitala.
- Potem byłyśmy w kontakcie telefonicznym. Córka zawsze miała niski próg bólu. W dzieciństwie przy każdym zastrzyku, szczepionce panikowała. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. I się nie pomyliłam. Płakała, że nie wytrzyma, że jej słabo, nie może oddychać. Próbowałam ją uspokoić, że da radę, że tak wygląda poród. Trzeba zacisnąć zęby dla dobra dziecka – opowiada Ewa.
W końcu na świecie pojawiała się Gabrysia. Ewie było żal, że nie może pomóc córce w tych pierwszych dniach. Mieszkały jednak 40 km od siebie, a ona musiała opiekować się dwutygodniową Paulinką i czteroletnią Natalką.
"Kocham wnuczkę tak samo jak własne córki"
- Słyszałam, że miłość do wnuków jest silniejsza niż do dzieci, ale kiedy zobaczyłam malutką Gabrysię, poczułam, że kocham ją jak córki. Może dlatego, że sama dopiero została mamą. Czułam się młodo, nie jak babcia - przyznaje.
Potem telefony się urywały. Co jest najlepsze na bolące piersi, co na odparzenia, czy można łączyć takie i takie mleko modyfikowane. Ewa dzieliła się swoim doświadczeniem, ale sama także korzystała z rad córki.
- Anita ukończyła studia położnicze, więc jest na czasie z nowinkami medycznymi. Podpowiedziała mi, że pępuszka noworodka nie trzeba smarować gencjaną czy spirytusem, jak dawniej. Wystarczy czysta woda – dodaje.
Zauważyła, że ma w sobie więcej luzu niż córka i czasem ją strofowała, żeby przestała się tak wszystkim przejmować. Choć pamięta, że przed laty, kiedy była w wieku Anity, zachowywała się tak samo.
"Kiedy idziemy z wózkami, ludzie myślą, że jesteśmy siostrami"
- Dojrzałe macierzyństwo jest spokojniejsze. Teraz mam się już więcej cierpliwości, nieco inne spojrzenie na świat. Trudniej mnie wyprowadzić z równowagi. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby dać dzieciom jak najwięcej miłości. Dla starszych córek też nie byłam zbyt surowa, a wyrosły na mądre, empatyczne młode kobiety. Mam z nimi przyjacielskie stosunki, z czego bardzo się cieszę - mówi 45-latka, która czuje się na "góra 35 lat".
- Młodo zostałam mamą, dlatego kiedy idziemy razem z najstarszą córką z wózkami, niektórzy myślą, że jesteśmy siostrami. Los spłatał nam figla, że w tym samym czasie urodziłyśmy dzieci. Teraz możemy spotykać się na kawie i patrzeć, jak nasze dwulatki się razem bawią. To fajnie uczucie, a że mam duże poczucie humoru, czasem mnie to nawet bawi, jak przewrotne może być życie – podsumowuje.
Edyta Urbaniak dla Wirtualnej Polski