17 lat pracowała w więzieniu. "Pod koniec byłam strasznie zmęczona psychicznie"
- Cały czas unikałam kontaktu z pedofilami. Bałam się, że nie umiałabym potraktować ich odpowiednio jako wychowawca - mówi Beata, która pracowała w zakładzie karnym. - Nakręcanie się, że coś będzie nie tak i stanie mi się krzywda w pracy to wbijanie się w zaburzenia lękowe - dodaje Aneta, strażniczka w dziale ochrony.
29.11.2023 06:00
Aneta (imiona bohaterek zostały zmienione - przyp. red.) pracuje w zakładzie karnym niecały rok. - Od zawsze chciałam pracować w mundurówce. Miałam w rodzinie policjantów, dziadek był żołnierzem. Moja mama miała na mnie inne plany, chciała, żebym była nauczycielką, więc dopiero kiedy założyłam już swoją rodzinę, urodziłam dziecko, coś we mnie pękło i stwierdziłam, że czas zacząć robić to, co chciałam - opowiada.
Dziś jest strażniczką działu ochrony w męskiej jednostce. - Robię widzenia, odbieram i sprawdzam paczki dla osadzonych, przeszukuję cele, patroluję na wieży z bronią. Na razie nie jeżdżę w konwoju, ale myślę, że to się kiedyś zmieni.
"Trudnych sytuacji było sporo"
Beata w styczniu przeszła na emeryturę. Przepracowała w więzieniu 17 lat, skończyła jako starszy wychowawca w stopniu majora. - Odkąd zaczęłam studia, chciałam pracować w zakładzie karnym, ale w tamtych czasach dostanie takiej pracy graniczyło z cudem nawet u mężczyzn, a co dopiero kobiet. Kiedy zaczęłam pracę, w dziale ochronnym na 100 osób nie było żadnej kobiety, a w penitencjarnym na około 20 osób - cztery kobiety – opowiada. Kilka razy składała papiery, nie udawało się. Trafiła do szkoły, pracowała jako pedagog. Po czterech latach zaczęła myśleć o zajściu w ciążę, ale właśnie wtedy zadzwonili do niej z ofertą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Prowadziłam proces resocjalizacji. Miałam grupę osadzonych, którymi musiałam się zająć, żeby nie dochodziło do konfliktów, nie było sytuacji suicydalnych. Do tego dochodziły programy profilaktyczne. Praca dawała mi wiele satysfakcji i bardzo ją lubiłam, ale z czasem okazała się tak wykańczająca psychicznie, że wyczerpały mi się baterie – przyznaje.
- Trudnych sytuacji było sporo. Najpierw przypomina mi się ta, która spotkała mojego męża. Też jest już emerytem, pracował w areszcie i w zakładzie zamkniętym, jeszcze trudniejszym niż mój otwarty i półotwarty. Ratował komuś życie, odcinał go ze sznura, a na koniec skazany napisał na niego skargę, że zrobił to w niehumanitarny sposób. Z takimi rzeczami się mierzymy. Gdy skazany się powiesi, potnie czy weźmie narkotyki, trzeba podjąć odpowiednie czynności i dobrze opisać to w aktach.
"Przyjechał do mnie chłopak o twarzy dziecka"
Ale w więzieniu nie ma tylko patologii. - To może dotknąć każdego. Jeden osadzony był chyba doktorem filozofii. Jechał samochodem z żoną i córką, było ciemno. Chciał wyprzedzić, ale z naprzeciwka nadjechał samochód, którego on nie widział. Osoba jadąca przed skazanym zeznała, że też go nie widziała - więc prawdopodobnie nie miał włączonych świateł. Doszło do zderzenia, po którym zmarła żona i córka tego kierowcy oraz jedna czy dwie osoby z drugiego auta. Biegli orzekli, że to była jego wina i trafił za kratki, człowiek zupełnie niezwiązany z kryminałem - mówi Beata.
Pamięta też więźnia, który odbywał karę za zabójstwo i gwałt. Razem z grupą mężczyzn zwabili znajomą do mieszkania i zgwałcili ją. Skończyło się tym, że on wskoczył na krzesło, które stało na dziewczynie – i w ten sposób ją zabił. - Opis z akt był wstrząsający. A przyjechał do mnie chłopak o twarzy dziecka. Miał niewiele ponad 20 lat, zabił tę dziewczynę jako 16- czy 17-latek z normalnego domu, rodzice pracowali na stanowiskach. Koledzy, już dorośli, zmusili go do tego, podpalali papierosami i zerwali kolczyk.
- Inny osadzony dał mi do myślenia, jak wpływa na nas wychowanie – dodaje Beata. - Kiedy miał 13 lat, rodzice się rozwiedli. Młodszy brat zamieszkał z mamą. A on został z ojcem. Alkoholik, próbował się wieszać. Nie pozwalał mu odejść do matki, szantażował go emocjonalnie. Syn żył praktycznie samopas i na dodatek musiał opiekować się ojcem.
Po latach brat miał za sobą studia prawnicze. On – zawodówkę i wyrok 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo konkubiny ojca. - Długo nie przyznawał się nikomu do tego, co zrobił - dopiero po pracy z psychologiem, już w zakładzie karnym. Tam skończył liceum i studia. Kiedy trafił do mnie, chciał pisać doktorat. Nie można więc skreślać ludzi z góry. Przez zaniedbanie psychiczne, którego doświadczył, popełnił duży błąd i trafił do zakładu karnego.
Ale często nie widać skutków resocjalizacji, nie czuć jej sensu. - Pod koniec pracy byłam strasznie zmęczona psychicznie. Ale w mediach społecznościowych znalazł mnie mój podopieczny sprzed 10 lat. Nie pamiętałam już tego chłopaka. A on zaczął wymieniać, w czym mu pomogłam i dziękował, że uratowałam mu życie, że dzięki mnie wyszedł na prostą, ma żonę, pracuje, ma dzieci. Gdybym miała być tylko dla tego jednego człowieka, było warto.
Zobacz także
"Gwizdy, miauczenie, szczekanie, inne odgłosy"
- Bałam się o siebie – przyznaje Beata. Dwa dni po przyjęciu, pierwszy raz wpuścili ją oddział. Była z innymi wychowawcami, ale przez sezon urlopowy, nie mieli dla niej czasu. - Rzucili mi Kodeks karny wykonawczy i powiedzieli: Młoda, czytaj sobie. A jeśli nie znasz praktyki, nic nie rozumiesz - wspomina. - Trzeciego dnia kierownik powiedział mi, że zaczynam jako wychowawca. Sama.
- Wchodzisz na oddział - gwizdy, miauczenie, szczekanie, inne odgłosy. Nie wiesz, jak reagować. Odruchowo chcesz się postawić, pokazać, że jesteś silna - zwłaszcza że wokół siebie masz samych funkcjonariuszy-mężczyzn. Wbrew pozorom to nie jest dobra droga, buduje bunt i agresję osadzonych.
Aneta z kolei ma wrażenie, że więźniowie podchodzą do kobiet trochę delikatniej. - Nie chcę powiedzieć, że jestem lubiana, ale nikt nie stara robić mi pod górę, są grzeczni. Co mówią między sobą - nie wiem i nie potrzebuję takiej wiedzy, ale przy mnie się miarkują, jakby uważali, że przy kobiecie pewnych rzeczy nie wypada. Ale gdyby ktoś zwracał się do mnie w bezczelny sposób, z podtekstami seksualnymi czy coś mi zrobił, mam gdzie to zgłosić. Taka osoba zostaje ukarana.
Kluczowe są zasady. Pracownikom nie wolno np. wnosić telefonów. - Ktoś może mi go ukraść, mieć dostęp do prywatnego konta, zdjęć. Zawsze nosimy też mundury, kobiety mają stonowany makijaż czy paznokcie, podobnie jak w policji czy wojsku – wymienia Aneta.
"Cały czas unikałam kontaktu z pedofilami"
Najtrudniejsze aspekty? – Cały czas unikałam kontaktu z pedofilami. Bałam się, że nie umiałabym potraktować ich odpowiednio jako wychowawca. Udało mi się przez całą służbę tak robić, żeby ich uniknąć. Bałam się swojej własnej reakcji - opowiada Beata.
Wielu funkcjonariuszy nie daje rady psychicznie. Często potrzebny jest kontakt ze specjalistą, wspomaganie lekami. I nie jest to tabu. - Mnie osobiście zabrakło pochylenia się, zainteresowania ze strony szefów. Nie ma, że jesteś w lepszej czy gorszej formie – cały czas musisz być na 100 proc. - wspomina.
Aneta podkreśla, że stara się pracę zostawiać w pracy. - Jeśli ktoś znosi ją do domu, to rzeczywiście mogą być problemy. Ale nie zawsze tak jest, mam kolegów w szczęśliwych związkach, ojców, dziadków - dodaje.
Niestety stres przynosi się do domu nieświadomie. - Ja na przykład długo miałam szczękościsk. Dopiero zaczyna mi to puszczać, spokojniej podchodzę do życia. Nikt mi nie powie, że jest od tego zupełnie wolny, gdy przebywa non stop w agresywnym środowisku - podkreśla Beata.
"To, co jest w filmach, to fikcja"
- Oglądamy z mężem "Skazaną". Mąż mówi mi cały czas, żebym się nie podpalała, bo to tylko serial - śmieje się Beata. - Ale ma mało wspólnego z rzeczywistością.
- To, co jest w filmach, to fikcja! Jasne, praca może być niebezpieczna, nigdy nie wiadomo, na kogo trafimy. I po to są przepisy - jeśli na przykład prowadzę grupę 8-10 osadzonych, to zawsze idę za nimi - dodaje Aneta.
Nigdy nie jest też w pawilonie sama. Funkcjonariusze noszą ze sobą piloty antynapadowe. - Lęk mogła zwiększyć sytuacja z Rzeszowa, gdzie osadzony zabił panią psycholog. Nie można dopuszczać do sytuacji, żeby być sam na sam z osadzonym, w pomieszczeniu bez kamer i nikogo obok. Ale nakręcanie się, że coś będzie nie tak i stanie mi się krzywda w pracy, to wbijanie się w zaburzenia lękowe.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zobacz także