Aldona z "Żon Podlasia" o byłym mężu: Stosował przemoc
- W żadnej pracy nie zagrzał długo miejsca i wyznawał zasadę, że kobiety kwiatkiem się nie bije – trzeba jej przywalić donicą - tak o swoim byłym mężu mówi Aldona Skirgiełło z programu "Żony Podlasia".
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: "W którymś momencie życia wyszłam za mąż za idiotę. Choć 'idiota' to mało powiedziane" - pisze pani w swojej najnowszej książce "Aldona z Podlasia". Czym były mąż zasłużył sobie na taką ocenę?
Aldona Skirgiełło, bohaterka programu "Żony Podlasia" i autorka autobiograficznej książki "Aldona z Podlasia": Mój były małżonek okazał się leniem i lubił alkohol. W żadnej pracy nie zagrzał długo miejsca i wyznawał zasadę, że kobiety kwiatkiem się nie bije – trzeba jej przywalić donicą.
Był damskim bokserem?
Niestety tak. Wdał się w ojca, który żonę wraz z ośmiorgiem dzieci potrafił zimą, w środku nocy, wygonić na dwór w samych piżamach. Co do byłego małżonka - stosował przemoc. Najczęściej wtedy, kiedy zajrzał do kieliszka. Na kacu mnie przepraszał i obiecywał, że "już nigdy więcej".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"W Polskę na weekend". Najbardziej egzotyczny region w Polsce. Podlasie zachęca niesamowitymi atrakcjami
Domyślam się, że nie dotrzymywał słowa...
A skąd! Zawsze był ostatni raz. Do następnego razu. Przy najbliższej okazji historia się powtarzała. Kiedy jego brat powiedział do mnie: "Ty kur**", stłukł mnie na kwaśne jabłko. Teściowa siedziała obok i jej jedyną reakcją było: "P.! No nie bij jej…". Już sama nie pamiętam, za co obrywałam.
Raz przygotowywałam mu obiad na godz. 17.00, bo wtedy zazwyczaj wracał z pracy. Pewnego razu wrócił kilka godzin później, a ja dostałam łomot, bo obiad wystygł. Innym razem wróciłam do domu ze śliwą pod okiem. Spadłam z klaczy arabskiej i niefortunnie kopyto zahaczyło mnie pod okiem. Małżonek stwierdził, że z kimś się biłam i za karę podbił mi drugie oko. Czasami dostawałam puszką z piwem w głowę. Zmywałam krew zimną wodą nad wanną.
Przerażające, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że wytrzymała pani w tym małżeństwie aż siedem lat. Jak to się w ogóle zaczęło?
Wyszłam za mąż, uważając, że robię na złość rodzinie. W efekcie jedyną osobą, której na złość robiłam, byłam ja sama. W akcie zemsty przyjęłam nawet jego nazwisko. Nosiłam je z dumą, naiwnie ciesząc się, że odcięłam się od rodziny.
W programie "Żony Podlasia" możemy obserwować pani synka Witolda. Mało kto jednak wie, że z byłym mężem dwukrotnie była pani w ciąży i urodziła dwie córki. Jak potoczyły się ich losy?
Najstarsza córka ma 26 lat, ale nie mam z nią kontaktu. Sama kilka lat temu zdecydowała, żeby go uciąć. Druga zginęła tragicznie w wieku trzech lat.
Aż trudno wyobrazić sobie, przez ile pani przeszła. Po siedmiu latach w końcu udało się uwolnić. Domyślam się, że nie łatwo było odejść od męża agresora?
Siedem lat znęcania się psychicznego i fizycznego sprawiło, że każdy mój ruch musiał być dobrze przemyślany. W końcu dojrzałam do decyzji, żeby go opuścić. Sprzyjały ku temu warunki, bo pomieszkiwaliśmy kątem u jego ciotki, która miała trzech dorastających synów i nowego męża, więc było dość ciasno. To okazało się dobrym pretekstem, aby oznajmić małżonkowi, że poszukam miejsca dla siebie i dziecka w jakimś domu samotnej matki. Obdzwoniłam potencjalne placówki i w końcu znalazłam miejsce w domu katolickim prowadzonym przez zakonnice.
Mój małżonek nic nie podejrzewał. Do domu mężczyźni wstępu nie mieli, co było mi na rękę. Założyłam sprawę o rozwód i zostało tylko go o tym poinformować. Spotkaliśmy się i oznajmiłam, co uczyniłam. Jego reakcja była natychmiastowa: odwrócił się na pięcie bez słowa i odszedł.
Jak wyglądał rozwód? Czy to również była droga przez mękę?
Dostałam go po wieloletnich utarczkach. Musiałam najpierw dostać sądową separację na rok, bo były mąż, twierdził, że nadal mnie kocha i nie da mi rozwodu. "Uczucie" chyba jednak trochę osłabło, bo z czasem przestał się pojawiać na rozprawach sądowych.
W programie "Żony Podlasia" dała się pani poznać jako silna, niezależna i samodzielna kobieta, która zawsze mówi to, co myśli. Pani postać wzbudza również kontrowersje. Czy hejt ustał?
W tej chwili jest dużo mniej hejtu. Przed wydaniem książki padały komentarze w stylu: "A kto to będzie czytał". Tymczasem książka okazała się bestsellerem w niejednej księgarni internetowej. Zresztą hejt mnie nie dotyka, bo opinia innych na mój temat to ich problem. Nie przejmuję się tym, co kto o mnie myśli, bo ja o tych ludziach w ogóle nie myślę.
Wyznała pani kiedyś, że "chłop mi niepotrzebny". To aktualne przesłanie?
Lepiej być samej niż z kimś, kto ciągle ciągnie w dół, przeszkadza. Przecież nie ma przymusu, by z kimś być, skoro można radzić sobie samej. Niektóre kobiety polegają na mężczyznach, przez co ostatecznie bardzo cierpią. Inne chcą zostać w małżeństwie dla dziecka.
Sama wychowywałam się bez ojca i uważałam, że dziecko powinno wzrastać w pełnej rodzinie w imię zasady: lepszy byle jaki ojciec niż żaden. Zaciskałam zęby w imię wyższych ideałów. Życie w końcu zweryfikowało mój niesłuszny pogląd.
Domyślam się jednak, że po programie przybyło pani sporo adoratorów.
Na brak adoratorów nie narzekam i nigdy nie narzekałam. Po emisji programu moja skrzynka była wypełniona wiadomościami. Panowie wręcz zalewali mnie propozycjami spotkań. Były też propozycje matrymonialne. Oczywiście nie traktuję ich jednak poważnie. Poza tym jeśli chodzi o mężczyzn, jestem obecnie bardzo wybredna. Niewielu panów też by ze mną wytrzymało, bo jestem bardzo wymagająca. Mam silny i uparty charakter.
Większość mężczyzn się mnie obawia, czym się absolutnie nie przejmuję. Zobaczymy, co życie przyniesie, ponieważ obecnie dzieje się w moim życiu wiele rzeczy. Na pewno opiszę to w drugiej części mojej autobiografii, którą planuję wydać w nie tak odległym czasie.
Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!