Aniela chciała tylko szyć buty. Wyszło trochę inaczej
Nie przepada za branżą i uważa, że współczesna moda nie ma sensu. Nieźle, jak na kogoś, kto właśnie wygrał prestiżowy konkurs współorganizowany przez dom mody Alexandra McQueena. Aniela Fidler ma 26 lat i duszę rewolucjonistki. Dorastała w Warszawie.
08.01.2019 | aktual.: 08.01.2019 19:30
Helena Łygas, WP: Żeby zaliczyć rok musiałaś zrobić projekt we współpracy z Zarą. Na spotkaniu z przedstawicielami Inditexu przedstawiłaś prezentację wyjaśniającą, dlaczego nie będziesz pracować z hiszpańskim koncernem. Przeszkadzało ci, że jego marki nie dbają o etyczną produkcję. Całkiem odważnie, jak na studentkę II roku.
Aniela Fidler: Z perspektywy czasu ten protest wydaje mi się infantylny. Dopiero zaczynałam czytać o wyzysku siły roboczej w krajach trzeciego świata, skali produkcji. Byłam przerażona mechanizmami, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, ale i wściekła. Myślałam o tym w kategoriach "cała branża jest zepsuta" i "nie mogę brać w tym udziału”. Tyle że to nie jest takie proste. Projektanci Zary doskonale rozumieli moje opory. To nie tak, że wielkie firmy tylko liczą pieniądze, a resztę mają w dupie. Mają za to budżety, z których muszą się rozliczać. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że jeśli chcemy mody etycznej, musimy najpierw wykreować zapotrzebowanie na modę etyczną. Do tego niezbędna jest praca z dużymi markami.
Miałaś jakiś moment przełomowy, który sprawił, że odpuściłaś rzemiosło na rzecz etycznej mody?
Paradoksalnie nie, myślę, że powoli do tego dorastałam. Na studiach zaczęłam inaczej patrzeć na materiały. Kiedy kupujesz skórzane buty, możesz nie myśleć z czego są zrobione. Co innego, gdy sama je szyjesz i dostajesz płat skóry w kształcie cielaka. Nie mówię, że jest w tym coś strasznie złego, skóra naturalna jako materiał ma wiele zalet. Po prostu zaczęłam zadawać pytania, które wcześniej nie przychodziły mi do głowy. Na przykład takie kleje obuwnicze. Po całym dniu w oparach często pękała mi głowa, łzawiły oczy, piekły śluzówki. A to był dobrze wyposażony warsztat, w którym pracowały maksymalnie trzy osoby. Pomyślałam, że skoro ja się słabo czuję, a mogę przecież wyjść na obiad, albo się przewietrzyć, to jakie warunki muszą panować w fabrykach, gdzie buty klei się taśmowo i to o wiele gorszymi klejami. W etyczną modę wrzuciły mnie takie totalnie prozaiczne doświadczenia. Tylko, że początkowy entuzjazm szybko się skomplikował.
Dlaczego?
Produkcja, niezależnie od branży, to przede wszystkim olbrzymia liczba zależności. Mogę tupnąć nogą i powiedzieć, że nie będę robiła skórzanych butów. Tyle że substytut może być dla środowiska znacznie gorszy niż skóra. Przykładowo taki poliester jest postproduktem przemysłu naftowego. Idźmy dalej: odrzucam materiał, którego produkcja jest toksyczna i znajduję zamiennik. Może się okazać, że jest ekologiczny dlatego, że tkają go dzieci, które nie chodzą do szkoły, żeby go wytwarzać. Wkraczamy na grunt wątpliwych wyborów moralnych – czy mniej zależy nam na dzieciach, na środowisku czy może jednak na cielakach?
Takich paradoksów jest cała masa. Wydaję sto złotych na koszulkę z bawełny organicznej, ale nie wiem, czy nie przyleciała do mnie z drugiego końca świata. Samo jej dostarczenie mogło wyemitować do atmosfery tyle dwutlenku węgla, ile moje przemieszczanie się po mieście przez cztery miesiące.
Etyczny konsumenty nie musi wydawać 300 złotych na spodnie z certyfikatami. Powinien za to unikać ubrań, co do których "nie jest pewien” i poprawiania sobie humoru zakupami. Chodzi przede wszystkim o podejście. Nawet para jeansów z Zary może być etyczna, jeśli będzie nam służyła latami. Jako konsumenci najczęściej nie jesteśmy w stanie do końca sprawdzić, na ile produkcja danej rzeczy była ekologiczna i czy nikt nie ucierpiał. Możemy za to nie wydawać pieniędzy na rzeczy, które za pół roku wyrzucimy – bo będą niemodne, albo zniszczone. Na rozwój mody etycznej w pewnym sensie głosujemy portfelami. Kupując w H&M-ie możemy wybierać rzeczy z metką "conscious". Nie są droższe niż pozostałe ubrania, a producentowi dajemy czytelny znak, że interesuje nas moda etyczna.
To, że etyczna moda zaczyna się w głowie a nie w portfelu, ładnie brzmi. Tyle że jeśli już kupujemy świadomie, ale dalej z metką "made in China" i chcielibyśmy iść o krok dalej, często trafiamy na barierę wynikającą z finansów.
Rzeczywiście wiele marek, co do których nie ma wątpliwości, że szyją etycznie i ekologicznie, bo np. mają politykę przejrzystości produkcji, ma wysokie ceny. To trochę paradoks – ciuch jest etyczny, ale dla wielu osób niedostępny. To tak, jakbyśmy kazali ludziom być bogatymi, żeby mogli być fair.
Cztery lata temu rzuciłaś pracę w warszawskiej agencji reklamowej, żeby studiować obuwnictwo. Dość nieszablonowy wybór.
Byłam straszliwe przemęczona pracą w reklamie. Rzemiosło odbierałam trochę jako przeciwieństwo marketingu i konsumpcyjnych zapędów. Jest już bardzo wielu świetnych projektantów, a rzemieślników - coraz mniej. Cztery lata temu miałam też dość romantyczną i nieco odrealnioną wizję przyszłości. Studia miały mi posłużyć do zdobycia fachu, który można rozwijać do emerytury w jakimś małym, zagraconym warsztacie. Tak to sobie wymyśliłam.
No okej, rozumiem skąd fascynacja rzemiosłem, ale dlaczego akurat buty?
Chciałam studiować w Londynie, a Anglia słynie z butów. Większość klasycznych modeli, takich jak oksford czy derby, zostało stworzonych na Wyspach. Wiadomo, że jak chcesz robić perfumy, to warto uczyć się we Francji. No, a jak chcesz robić buty, to jest Wielka Brytania i długo, długo nic.
A prywatnie? Kolekcjonujesz sneakery? Albo nie wiem, szpilki?
Nic z tych rzeczy, buty interesowały mnie zawsze jako konstrukcja. Lubię wiedzieć, jak co jest zrobione. Jako dziecko rozkręcałam zegarki, aparaty i składałam je z powrotem. Z sukienką jest tak, że przekręcasz ją na lewą stronę i możesz mniej więcej zobaczyć, jak jest uszyta. Z obuwiem nie da się tego zrobić. W jedynym bucie potrafi być połączonych 20 materiałów, z czego widać np. osiem. Szewstwo to w ogóle jedno z trudniejszych rzemiosł. Jeśli umiesz zrobić trzewik, uszyjesz i pasek i torbę i portfel.
Przeczytaj także:
Zobacz także
Twoja młodsza siostra Basia też studiuje obuwnictwo na London College of Fashion.
W ogóle w mojej rodzinie robimy jakoś-tam podobne rzeczy. Nasi rodzice są po Akademii Sztuk Pięknych, pracują jako graficy. Dziadek zajmował się krawiectwem ciężkim, specjalizował się w płaszczach. A co do podobieństw w wyborze ścieżki zawodowej między mną i Basią, to kończą się one w zasadzie na nazwie kierunku. Basia poszła w klasyczne projektowanie high fashion, pracuje teraz w Jimmy Choo. No wiesz, zaporowo drogie szpilki, sezonowe trendy, skóry. To dość odległe od tego, czym sama zaczęłam się zajmować.
Wygrałaś konkurs Keringa projektem haftów wytwarzanych z metali szlachetnych odzyskanych z odpadów elektronicznych. Wyhaftowałaś jaszczurkę i kwiat.
Wzory są drugorzędną sprawą, o nich będą myśleli projektanci McQueena. Tak naprawdę chodziło o rozwiązanie, które byłoby satysfakcjonujące wizualnie i jakościowo dla prestiżowego domu mody, a przy okazji rozwiązywałoby problem lokalnej społeczności – w tym przypadku hinduskiej. Wystarczyłoby, żeby McQueen zamiast zlecać wykonanie haftów od zera, zamówił je z metali odzyskanych z odpadów elektronicznych, których w Indiach jest mnóstwo. Zaproponowałam też tradycyjny, hinduski haft. Jeśli mój projekt zostanie wdrożony, McQueen nic nie straci ani wizualnie, ani finansowo. Jeśli w najbliższych latach nastąpią zmiany w produkcji mody, zaczną się od prestiżowych marek, bo to do nich aspiruje klientela high streetu. Jeśli ciuchy pokazywane na tygodniach mody zaczną być ekologiczne, tego będzie oczekiwał klient sieciówek, a markom pozostanie tylko się dostosować.
Czy twój projekt ma szanse trafić do produkcji?
Zobaczymy, jestem umówiona z ludźmi z McQueena na spotkanie w lutym, tym razem biznesowe, a nie konkursowe. To byłaby dla mnie prawdziwa wygrana. Jestem nastawiona optymistycznie, bo Kering wdrożył już niejedną innowacyjną strategię. Nie zmienia to faktu, że w branżach artystycznych bardzo lubimy organizować konkursy, przyznawać nagrody i poklepywać się po plecach. Pokazywać, jacy to jesteśmy fajni i kreatywni, tyle że często na tym się kończy.
Chyba nie przepadasz za branżą.
To raczej moda w obecnym kształcie straciła dla mnie sens. Stworzyliśmy rynek, który żeruje na tym, że ludzie czują się niewystarczający. Wiele osób kocha ubrania, bo ma wrażenie, że dzięki nim ich "wartość” rośnie - we własnych oczach i w oczach otoczenia. Do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest – dobrze dobrana marynarka robi z nas profesjonalistów w oczach kontrachentów, a ulubiona sukienka sprawia, że czujemy się ładne. I to w modzie jest naprawdę super. Tyle że jej sezonowość "unieważnia” poszczególne wzory i fasony coraz szybciej. Zamiast cieszyć się ciuchami, czujemy się w obowiązku dopasowywać do aktualnych trendów.
Mam wrażenie, że jeszcze kilkanaście lat temu moda była bardziej ludzka. Zaspokajała naszą potrzebę nowości i uczestnictwa.
Jasne, dwa razy do roku w modzie pojawiało się coś nowego, fajnego i chcieliśmy to mieć. Dla przyjemności i żeby brać udział w czymś, co dotyczy całego świata. Problem polega na tym, że teraz te "nowe fajne rzeczy” pojawiają się praktycznie co tydzień. Może to już za daleko idąca interpretacja, ale uważam, że fast fashion może rodzić też problemy tożsamościowe. Kiedyś ubrania pozwalały na rozpoznanie ludzi, jakoś tam podobnych do nas, odróżnienie się od otocznia. Ktoś był hippisem, ktoś słuchał rocka, ktoś robił karierę, a kto inny kontestował system. Ubrania wynikały z czegoś więcej niż z kontaktu z 250 reklamami ubrań z frędzlami. Dzisiaj te powstające oddolnie style zostały zaprzęgnięte do zarabiania pieniędzy. To się udaje, bo moda jest podszyta kompleksami, ma sprawiać, że cały czas czujesz się ze sobą źle.
Wygrałaś konkurs, masz jeszcze rok do dyplomu, musi więc paść banalne, ale i jakoś tam obowiązkowe pytanie: Jakie masz plany na przyszłość?
Jeśli McQueen zdecyduje się wprowadzić do produkcji hafty, będę miała pełne ręce roboty przy wdrażaniu projektu. Pracuje też nad projektem dyplomowym i mam nadzieję, że będzie z tego coś poza magisterką. Na razie organizuję serię debat, z podwykonawcami albo poddostawcami podczas których kwestionujemy "mit kreatywności”. W modzie gloryfikujemy pracę projektanta, która jest zaledwie etapem. Wydaje się nam, że projektant to ktoś, kto w szale i niemal boskim natchnieniu tworzy genialne koncepcje, więc powinniśmy bić mu pokłony i płacić miliony. I jakkolwiek moda widziała już wielu niesamowicie zdolnych twórców, to najczęściej jest to praca zespołowa kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset kreatywnych osób. Kolekcje w dużych domach mody rzadko projektuje jedna osoba. Podwykonawcy i technologowie produkcji muszą wykazywać się nie mniejszą inwencją niż sami projektanci.
O czym była ostatnia z twoich debat?
Dotyczyła wymierających gatunków owiec.
A co to ma wspólnego z mitem kreatywnosci, o którym mówiłaś?
W Wielkiej Brytanii są 62 gatunki owiec. A że produkcja dąży do tego, żeby było jak najszybciej i jak jak najwydajniej, więc rynek monopolizuje 4-5 odmian. Hodowla pozostałych przestaje być opłacalna, więc ludzie z niej rezygnują, a owce wymierają. W debacie brał udział technolog wełny, który wyjaśniał, że dzięki odpowiedniej obróbce niektóre gatunki mogą zastępować kaszmir. Pokazał też włókna w niesamowitych odcieniach. To był naturalny kolor runa tych gatunków, nie wynik farbowania. No i w tym sensie łączy się to z obalaniem mitu geniusza – gdyby swetry z mało znanej odmiany wełny, która przypomina kaszmir i ma odcień cappuccino zaprojektował znany projektant, zachwycalibyśmy się i pobieglibyśmy do sklepów po takie właśnie swetry. Celem mojego projektu jest pokazanie, że świetne inspiracje można znaleźć oddolnie i to takie, które zrobią one coś dobrego dla środowiska i lokalnych społeczności. Wykreowanie popytu na wełnę tych owiec, pozwoliłoby je uratować.
Ale czy szukanie materiałów, które byłyby etyczne, nie ogranicza zanadto mody jako – jednak – formy sztuki?
W niektórych przypadkach na pewno. Ale projektanci dużych marek najczęściej i tak nie projektują tego, co "podpowiada natchnienie”. Mają badania marketingowe, które pokazują, że źle sprzedają się np. kombinezony i długie spódnice, więc nie mogą ich projektować. Od agencji prognozowania trendów dostają kolejne wytyczne, mówiące, że kolekcja powinna być w takich, a takich kolorach. Dlatego użycie w kolekcji jednego etycznego materiału nie zmienia zasadniczo pracy, a w przeciwieństwie do pozostałych wytycznych ma korzystny wpływ na coś więcej niż słupki sprzedaży.
Czyli chcesz uprawiać coś na kształt modowego lobbingu.
Można tak powiedzieć, chociaż chciałabym brać czynny udział we wprowadzaniu zmian, a nie tylko dyskutować. Być kimś w rodzaju konsultanta produkcji, który znajduje zamienniki materiałów i procesów, bez straty dla spółki, za to z zyskiem dla środowiska.
Aniela Fidler – rocznik 1992, skończyła warszawskie liceum Cervantesa, studiowała Sztukę Nowych Mediów na ASP, staż robiła u Vivienne Westwood. Dyplom licencjacki na London College of Fashion obroniła z obuwnictwa. Pracuje nad magisterką na kierunku Fashion Future na tej samej uczelni. Zwyciężczyni czwartej edycji konkursu Kering Sustainable Awards organizowanej we współpracy z domem mody Alexandra McQueena. Razem z Pią Nowak założyła markę Tondo Shoes. Pisało o niej brytytjskie "Elle" i "Vogue"
Przeczytaj także:
Zobacz także
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl