Po co nam dobrze zaprojektowane filiżanki i jak na nich zarobić, opowiada Beata Bochińska

Kupujemy meble jak cheeseburgery. Byleby nie za drogo i jak z obrazka w katalogu. Gdy ich ceny bledną w naszej pamięci, w przeciwieństwie do niemodnych kolorów, bez ceregieli wynosimy je na śmietnik. O tym, że wystrój salonu może się zwrócić i jak zarobić na filiżance po babci, rozmawiamy z Beatą Bochińską.

Po co nam dobrze zaprojektowane filiżanki i jak na nich zarobić, opowiada Beata Bochińska
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Helena Łygas

26.10.2018 | aktual.: 27.10.2018 16:35

O konsumpcyjnym podejściu do ubrań mówi się sporo. Że kupujemy więcej, niż potrzebujemy, że ilość zastąpiła jakość, że po raz pierwszy w historii tak wiele osób stać na kupienie tak wielu ciuchów. Tymczasem to samo dzieje się na rynku wyposażenia wnętrz.

Nasi pradziadkowie przez całe życie zasiadali wokół jednego stołu, jadalnie naszych rodziców widziały ich niewiele więcej. Millenialsów nie stać na własne M2, stać ich natomiast na zmianę wystroju na modniejszy co kilka lat.

O tym, ile regałów Billy i komód Malm wylądowało już na śmietniku, nikt nie pisze. Obok nich na wysypisku lądują wciąż wnętrzarskie relikty PRL-u, których właściciele najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, ile mogliby na nich zarobić. "Szkoda, żeby śmieciarki rozjechały kawałek historii" – mówi Beata Bochińska, historyczka sztuki i zapalona kolekcjonerka polskiego wzornictwa przemysłowego.

Helena Łygas, WP: Mam w domu filiżankę po babci. Nie wiem, z jakiej fabryki, z jakich lat, czyjego projektu. Po co miałabym w ogóle się tego dowiadywać?

Z dwóch powodów. Pierwszy jest natury, powiedziałabym, merkantylnej. Taka filiżanka może być sporo warta. Coś, co wydaje się starociem z brzydkiego serwisu ślubnego rodziców, może okazać się białym krukiem. Niejeden kolekcjoner jest w stanie zapłacić za spodek czy nawet pokrywkę dzbanka kilkaset złotych. Sama w tym momencie szukam kilkunastu takich brakujących elementów z kultowych zestawów.

W przeciągu ostatnich dwóch lat ceny PRL-owskich klasyków designu wzrosły o kilkaset procent. Zestawy wypoczynkowe z meblościankami, które przez lata lądowały na śmietnikach, na aukcjach potrafią osiągać dziś ceny dobrego samochodu. Jeszcze 4 lata temu jeśli ktoś sprzedawał za 50 złotych wazon ze szkła prasowanego, trochę pogardzanego jako biedniejszy kuzyn kryształu, uznawało się, że to zdzierstwo. Dzisiaj niektóre modele kosztują po 2-3 tysiące. Na rzeczach, które dla wielu osób są „gratami z piwnicy”, można dziś nieźle zarobić. Trzeba tylko wiedzieć, co się ma w domu.

A drugi powód, o którym pani wspominała?

W naszym otoczeniu przewijają się dziś miliony rzeczy źle zaprojektowanych, kiczowatych, byle jak wykonanych. Zresztą - sami to czujemy - bez sentymentu wyrzucamy ramki, lusterka i figurki. Są jednak i takie rzeczy, które przyciągają naszą uwagę. Niekoniecznie wydają się "ładniejsze", raczej szlachetniejsze. Takim przedmiotom uważniej się przyglądamy.

Bardzo dużo rzeczy, które powstały w polskich fabrykach w czasach PRL-u, to przedmioty zaprojektowane przez ludzi, którzy kończyli akademie sztuk pięknych, słowem – przez artystów z umiejętnościami potwierdzonymi „papierami". Serie były często długie, ale wiele z nich to pełnoprawne dzieła sztuki wzorniczej. Jeśli nie znamy się na sztuce, nie kupujemy obrazów ani rzeźb, warto otaczać się takimi przedmiotami. Można znaleźć rzeczy, które odpowiadają nam wizualnie i świetnie dopełnią nowoczesne wnętrze.

No dobrze, ale dlaczego akurat polski design jest taki dobry. Czy na Zachodzie nie było w fabrykach przedmiotów użytkowych "artystów z papierami"?

Byli, ale nie tak wielu jak w Polsce. Na Zachodzie do fabryk częściej trafiały osoby z wykształceniem technicznym. Do tego proszę sobie wyobrazić powojenną, komunistyczną Polskę. Nie było za dużo pracy dla artystów ani dobrego klimatu dla rozwoju sztuki. Ludzie wykształceni w 20-leciu międzywojennym przyjmowali posady w fabrykach z pocałowaniem w rękę. W ten sposób mogli utrzymać rodziny, ale i dostawali względną wolność twórczą. Paradoksalnie większą niż na Zachodzie.

Takie marki jak Villero&Boch czy Rosenthal działały w warunkach rynkowych. Co za tym idzie – precyzyjnie kalkulowały koszty i zyski. Kolekcje musiały się sprzedawać, więc były dopasowywane do masowych gustów. U nas nikt tak naprawdę tego nie liczył, więc i twórcy mieli znacznie większą swobodę. Stąd tyle świetnych, wyróżniających się na skalę europejską projektów z tamtych lat.

Jak laik ma rozpoznać, czy ma do czynienia z czymś "dobrze zaprojektowanym”?

Jeśli mamy wrażenie, że coś "jest ładne", chociaż nie do końca wiemy, dlaczego tak jest, najczęściej nie jest to przypadek, ale praca projektanta. Efekt właściwie dobranych do konkretnego przedmiotu proporcji, materiałów, kształtów, formy, i barw. Jedne rzeczy do nas "przemawiają", a inne zupełnie nie i to jest magia designu. Wartością dodaną dobrego projektu jest charakterystyczny styl projektanta, który wytrzymuje próbę czasu.

Podam przykład - jest takie, wracające do mody w ostatnich latach, krzesło. Plastikowe siedzisko z oparciem podtrzymywane przez misterną drucianą konstrukcję. To Eiffle Chair małżeństwa Eamesów. Wydaje się nowoczesne, tymczasem projekt ma już niemal 70 lat. Należy też mieć świadomość, że wcale nie chodzi o markę i cenę. Szklana miska z Ikei wyprodukowana w milionie egzemplarzy też może być dobrze zaprojektowana.

Jasne, ale tu dochodzi kwestia zmieniających się trendów. Widzimy jakiś element na Instagramie, w modnych knajpach, w magazynach wnętrzarskich i zaczyna się nam podobać. Potem okazuje się, że był tylko chwilowym trendem, na który za 2 lata nie możemy patrzeć. Jak odróżnić dobry, ponadczasowy projekt od projektu wyłącznie modnego?

Przedmioty wyłącznie modne mają zazwyczaj jakiś charakterystyczny rys, kolor czy motyw. Teoretycznie oryginalny, ale nie do końca, bo powtarzający się w tym samym czasie u wielu producentów. Jeśli wszędzie pojawiają się np. liście monstery czy flamingi, jest więcej niż pewne, że to trend, która niebawem przeminie. Przedmioty ponadczasowe nie są przeważnie aż tak krzykliwe. Często nie podchodzimy do nich z hurraoptymistycznym "wow, chcę to mieć", ale jednak do nich wracamy, zastanawiamy się nad ich wyglądem, cenimy ich ponadczasową estetykę.

Gdzie poza aukcjami internetowymi i bazarkami można dziś znaleźć takie obiekty?

Najlepszą kopalnią dużo wartego polskiego designu są dziś działki. Każda szanująca się pani domu wytłuczoną zastawę czy starą meblościankę wywoziła z domu na działkę. Wystarczy się przejść z szarlotką i porozmawiać, a można zobaczyć prawdziwe cudeńka.

Obraz
© Archiwum prywatne

Często mówimy np. o stylu skandynawskim, prowansalskim - czy trendy wnętrzarskie mają związek z położeniem geograficznym?

Oczywiście. Co ciekawe, to aspekt, na którym niejednokrotnie wykładają się osoby profesjonalnie zajmujące się prognozowaniem trendów. Dostrzegają pierwsze jaskółki globalnej mody i przekładają ją na rynki lokalne. Przykładowo - kilka lat temu zaczęła się moda na filce, różnego typu sprasowane wełny. Szybko okazało się, że zaskoczyła tylko w krajach o chłodniejszym klimacie. Ogólna zasada jest też taka, że w miejscach, gdzie jest więcej światła, lepiej przyjmują się jaskrawe kolory, odważne wzory. Dlatego wiele osób nie wróżyło w Polsce powodzenia wspomnianym już trendom spod znaku "miejskiej dżungli".

A jednak zaskoczyły. Dlaczego?

Ponieważ wpisują się w tendencje wychodzące poza kategorie estetyczne. W tęsknotę mieszczucha za naturą, za zielenią przez cały rok, rosnącym poczuciem odpowiedzialności za środowisko, chęci relaksu na łonie natury. Często w wyborze rzeczy, którymi się otaczamy, nie chodzi tylko o to, co nam się podoba, ale też o bardziej lub mniej świadomy manifest przekonań. Intuicyjnie wybieramy niektóre materiały i style.

W małych komunistycznych mieszkaniach nasze babki i matki hodowały wspaniałe egzotyczne rośliny. Liście monstery większość z nas pamięta z dzieciństwa. Czy w tej modzie na palmy i sukulenty nie ma nostalgii za poprzednią epoką?

Czynników, które wpływają na to, że w danym miejscu przyjmuje się jakiś trend, jest mnóstwo. W metodologii prognozowania trendów istotną rolę odgrywa aspekt historyczny. On warunkuje np. to, że my, Polacy, bardzo dobrze odpowiadamy na wszystkie trendy z gatunku DIY (ang. do it yourself – zrób to sam - red.). Na 70 lat przymusowo staliśmy się narodem majsterkowiczów i rękodzielników. Sami robiliśmy pawlacze, szklarnie, szyliśmy ubrania. U nas produkty DIY świetnie się adaptują, a np. we Francji ludzie wybałuszają oczy, że po co, na co i dlaczego mieliby coś robić własnoręcznie.

_**Przeczytaj także:**_

Liczba zainteresowanych tradycjami polskiego designu i ceny samych przedmiotów rosną skokowo, ale to tylko element większego zjawiska, które od kilku lat przybiera na sile. Ogarnęła nas retromania – w modzie, w muzyce, w wystroju wnętrz. Skąd to się bierze?

Najmłodsze pokolenie dorosłych spędza dziś większość czasu przed ekranami i w wirtualnej rzeczywistości, przetwarzając informacje i dane. Jednocześnie tęsknią za zrównoważeniem życia cyfrowego analogowym. Przedmioty produkowane w latach 50., 60., 70. czy 80. są dla nas dziś scenografią tego, co uważamy za codzienny "slow life". Bez wyjazdów w Bieszczady i oczyszczających ziółek. Tęsknimy za tym, jak się żyło w „dawnych czasach”, które wydają się nam naturalniejsze niż nasza własna codzienność.

Do tego w starszym pokoleniu pewną rolę odgrywa sentyment, do czasów, w których miało się 20 lat. Z kolei dla osób, które coś tam wiedzą o designie, jasne jest, że te rzeczy były projektowane na lata, ze znacznie lepszych materiałów, często wykańczane ręcznie i ich wartość estetyczna jest często unikalna.

Jak wielu kolekcjonerów PRL-owskiego designu jest w tej chwili za granicą?

Trudno powiedzieć. Sama znam kilkanaście osób kolekcjonujących sztukę użytkową zza żelaznej kurtyny. W skali roku przeznaczają na design wielotysięczne budżety w euro, jenach czy dolarach.

Liczba zagranicznych kolekcjonerów będzie rosła?

Moim zdaniem to dopiero początek drogi naszego designu sprzed lat do popularności na świecie. Mamy coraz więcej nowoczesnych publikacji o polskim wzornictwie przemysłowym, które są tłumaczone i trafiają na rynki zachodnie.

Domy aukcyjne lada moment zorientują się, że ceny niektórych przedmiotów rosną u nas nawet o kilkaset procent w skali roku. Że polskie projekty zaczęły być skupowane przez muzea narodowe. To, jak szybko będą chciały zarobić na polskim designie, jest kwestią czasu. Już kilkukrotnie widziałam na stronach nowojorskich domów aukcyjnych polskie projekty. Póki co handlarze zza granicy zapobiegliwie skupują je, czekając na boom.

Podobnie było z designem czeskim. Jeszcze kilka lat temu na aukcjach europejskich pojawiały się co najwyżej ich kryształy, żadne inne obiekty. Dziś praktycznie nie ma aukcji wzornictwa przemysłowego, na której nie byłoby jakiegoś przedmiotu z Czech. Przed polskim designem taka sama droga.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jeśli zaczęłabym kupować meble z Ikei z limitowanych serii i naturalnych materiałów albo zaprojektowane przez konkretnego projektanta, to czy za kilkadziesiąt lat powstałaby z nich pełnoprawna kolekcja designu?

Nie mam co do tego wątpliwości. Świetny design zdarza się w Leroy Merlin, Castoramie i innych powszechnie dostępnych sieciach. Gdyby zebrać ich najlepsze projekty, to można by z nich stworzyć kolekcję, mimo że produkcja jest masowa - chodzi o projekt i precyzję wykonania. Rzeczy, które są w jakiś sposób nowatorskie, oryginalne, a przy tym przyzwoitej jakości, z czasem tylko zyskują na wartości. Nie muszą być nawet z serii limitowanej. Osoba z dobrym okiem byłaby w stanie stworzyć kolekcję wzornictwa przemysłowego z Ikei.

Czy to nie tak, że za 100 lat nawet o słoniku z podniesioną trąbą ze sklepu z rodzaju "wszystko po 4,50" będzie można powiedzieć, że to wspaniały przykład sztuki naiwnej z początku XXI wieku?

Nie każdy przedmiot codziennego użytku z czasem osiąga dużą wartość. W PRL-u powstały setki tysięcy wzorów i nie wszystkie z nich mają obecnie status kultowych. Za klasyki uznaje się dziś około 2 tys, z nich. Oczywiście można kolekcjonować przedmioty sentymentalnie, ale nie będzie to wtedy kolekcja wzornictwa przemysłowego.

Co nam daje otaczanie się dobrze zaprojektowanymi przedmiotami, pomijając potencjalną możliwość zarobku i salon jak z katalogu?

Zaczynamy więcej widzieć, a co za tym idzie – więcej rozumieć. Tak jak uczy się dzieci tzw. czytania ze zrozumieniem, można się nauczyć patrzenia ze zrozumieniem.

Wszystko fajnie, ale co nam da patrzenie ze zrozumieniem, poza satysfakcją?

Kiedy dużo się widzi, znacznie trudniej zostać zmanipulowanym. Taka osoba nie będzie łapała się w pułapki speców od marketingu. Ile to jest „eleganckich” sklepów wnętrzarskich, gdzie za pomocą wystroju, dobrego oświetlenia i zapachu, wmawia się nam, żebyśmy za badziewie warte 20 złotych zapłacili stukrotność tej kwoty?

Otaczanie się dobrze zaprojektowanymi rzeczami to droga do świadomej konsumpcji i to nie tylko w kwestii wystroju wnętrz, ale w ogóle. Czy naprawdę mądrze wyposażamy wnętrza, skoro przedmioty, którymi się otaczamy, lądują na śmietniku wraz ze zmianą kolorów ścian? Da się urządzić mieszkanie w sposób nie-konsumpcyjny, czyli taki który zwróci się i po 20 latach, zamiast trafić na wysypisko.

Na szkoleniach zawsze zachęcam osoby zajmujące się projektowaniem wnętrz do wprojektowywania w nowoczesne przestrzenie starszych przedmiotów - przykładów dobrego wzornictwa, które zamiast tracić na wartości, będą na niej tylko zyskiwały. Nasze mieszkania mogą na siebie pracować i nie trzeba być do tego ani milionerem, ani koneserem sztuki.

Obraz
© Archiwum prywatne

_Beata Bochińska - historyczka designu, kolekcjonerka, wykładowczyni krytyki designu na Uniwersytecie Warszawskim i zarządzania rozwojem nowego produktu na SGH. Tworzy metodologię prognozowania trendów stylistycznych dla największych firm wnętrzarskich. Prowadzi szkolenia dla kolekcjonerów i miłośników designu. Autorka kilkuset artykułów specjalistycznych, raportów i książek poświęconych zarządzaniu designem, w tym „Zacznij kochać dizajn. Jak kolekcjonować polską sztukę użytkową”. _

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)