Anioł na polu bitwy
Dodawała otuchy rannym żołnierzom, wyciągała rękę do tych, którzy jej potrzebowali. Clara Barton – w historii znana jako założycielka Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, w opowieściach weteranów wojny secesyjnej jako Anioł Pół Bitewnych.
Dodawała otuchy rannym żołnierzom, wyciągała rękę do tych, którzy jej potrzebowali. Clara Barton – w historii znana jako założycielka Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, w opowieściach weteranów wojny secesyjnej jako Anioł Pół Bitewnych.
Opowieściami o wojnie była zasypywana od najmłodszych lat. Jej ojciec, Stephen Barton, dobrze prosperujący przedsiębiorca, służył w wojsku podczas wojen z Indianami. Z rękawa sypał historiami o bitwach, żołnierzach, braterstwie i życiu na froncie. Clara, najmłodsza z rodzeństwa, przysłuchiwała się opowieściom. Urodziła się w dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, w 1821 roku, w Oxford w stanie Massachusetts. Edukowana była w domu przez swoich braci i siostry. W wieku 11 lat potrafiła otoczyć najlepszą opieką brata, który poważnie ucierpiał w wypadku podczas budowania stodoły.
Troskliwie zajmowała się nim przez kolejne dwa lata, kiedy rodzice postanowili wysłać ją do szkoły. Chociaż Clara Barton była dziewczyną mądrą i pojętną, jej przeraźliwa nieśmiałość nie pozwalała na podjęcie nauki z innymi dziećmi, ani na rozwijanie kontaktów wykraczających poza najbliższe grono domowników. Z pomocą przyszedł specjalista, frenolog, który polecił rodzinie, by Clara rozpoczęła walkę ze wstydliwością poprzez nauczanie dzieci. I tak piętnastoletnia dziewczyna stała się nauczycielką, bardzo lubianą przez swoich podopiecznych, jedną z niewielu kobiet w tym (opanowanym przez mężczyzn) fachu. Nie stosowała kar cielesnych, które były popularną praktyką w dziewiętnastowiecznych szkołach. Kilka lat później poczuła jednak potrzebę zdobycia lepszego wykształcenia i wyjechała do Nowego Jorku, gdzie studiowała przez rok. Następnie wyprowadziła się do Bordentown w stanie New Jersey – miasteczka, w którym nie było szkoły publicznej. Dzięki wsparciu lokalnej ludności udało jej się taką otworzyć. „Jeśli tylko
dacie mi spróbować, przez sześć miesięcy będę uczyła dzieci za darmo” – mówiła. Była świetnym nauczycielem, który potrafił dostrzec wyobraźnię uczniów i zachęcić ich do nauki. Samodzielnie przygotowywała plany lekcji i organizowała życie w klasie.
Pierwszy dzień życia szkoły okazał się rozczarowaniem, bo w placówce pojawiło się zaledwie sześciu uczniów, jednak do końca roku Clara miała już dwustu podopiecznych. Zachęceni sukcesem szkoły rodzice i okoliczni mieszkańcy zdecydowali się rozbudować szkołę, przeznaczając na ten cel cztery tysiące dolarów. Clarze mogło się wydawać, że śni – przed nią roztaczała się niczym nieograniczona wizja pomocy i pracy z dziećmi. Ku jej zaskoczeniu jednak zdecydowano się powierzyć kierownictwo szkołą mężczyźnie, który miał dostawać wynagrodzenie dwukrotnie wyższe niż założycielka placówki.
„Czasem mogę uczyć za darmo, ale jeśli praca ma być płatna, nigdy nie pozwolę sobie na wykonywanie jej za mniej, niż płacą mężczyźnie” – mówiła. Do dziś jej słowa nie straciły na ważności. Barton przerwała misję i wyjechała do Waszyngtonu, gdzie jako pierwsza w historii kobieta, zaczęła pracę w Urzędzie Patentowym USA.
Północ-Południe
W kwietniu 1861 roku w wyniku zamieszek w Baltimore, zabito i raniono kilku żołnierzy i cywilów. Gdy oddziały wojska przybyły do Waszyngtonu, miastem niemal zawładnął chaos. Mieszkańcy miasta byli zdezorientowani i wystraszeni, nie mniej niż żołnierze, którzy dopiero niedawno wstąpili do wojska. Wielu młodych mężczyzn zmagało się z głodem, część nie miała gdzie spać, inni potrzebowali, by opatrzyć im rany.
Clara znalazła wśród nich kilku swoich znajomych i uczniów. Wiedziała, że musi im pomóc. Zaczęła zbierać jedzenie, środki medyczne i ubrania. Znalazła dla nich miejsce w stawianym dopiero budynku Kapitolu. Rozesłała listy do przyjaciół z Massachusetts, Nowego Jorku i New Jersey, w których prosiła o pomoc. Wkrótce udało jej się stworzyć sprawnie działającą sieć wolontariuszy, która działała jeszcze po wojnie. Pani Barton była gotowa w całości poświęcić się niesieniu pomocy. Potrzeba ta wzrastała w niej z każdym dniem. Clara szybko nauczyła się, jak organizować pomoc, a także przechowywać i dystrybuować produkty niezbędne żołnierzom. Oprócz pomocy materialnej dawała „swoim chłopcom” (jak o nich mówiła), coś więcej – stała się powierniczką ich problemów, doskonałą rozmówczynią i przyjacielem. Wspólnie z żołnierzami modliła się i wierzyła, że spotkają na swojej drodze szczęście. Waszyngton nie był miejscem, które jej potrzebowało. Przecież gdzieś dalej, na frontach, rozgrywała się prawdziwa walka o życie,
okraszona trudem, łzami i krwią. Miejsca te, gdziekolwiek by nie były, musiały stać się jej celem. Jednak on wcale nie był łatwy do osiągnięcia.
Pod koniec 1861 roku Clara wyjechała na jakiś czas do rodzinnego domu, gdzie umierał jej ojciec, po czym wróciła do Waszyngtonu z jeszcze silniejszym przekonaniem, że musi pomóc swojej ojczyźnie. Wciąż miała w pamięci zaniedbane rany ofiar. Postanowiła zrobić wszystko, by móc udać się do szpitali polowych, które były zamknięte dla pracowników płci żeńskiej, zarówno na mocy regulaminów wojskowych, jak i obyczajowo. Nie dawała za wygraną – mobilizowała urzędników, żeby umożliwili jej ratowanie życia innym. Gdy w sierpniu 1862 roku otrzymała pozwolenie na dostawę produktów medycznych do obozów wojskowych, od razu wyruszyła w podróż. Jej pierwszym przystankiem miało być pole bitwy pod Cedar Mountain w stanie Wirginia.
Niebo zesłało nam anioła
W szpitalu polowym zjawiła się nagle, w środku nocy, z pojazdem zaprzęgniętym w cztery muły, wyładowanym produktami medycznymi i ubraniami. Dyżurujący chirurg wyznał jej, że kataklizm, jaki rozegrał się wokół niego, przekroczył jego najśmielsze oczekiwania. „Tamtej nocy pomyślałem, że niebo zesłało nam anioła. Ona musiała być nim, albo przynajmniej jego pomocnikiem. Idealnie na czas” – napisał we wspomnieniach.
Przez dwa dni i dwie noce pani Barton opatrywała rannych, po czym udała się do Fairfax, gdzie czekały ofiary bitwy nad Bull Run. Przez kolejne tygodnie odwiedzała następne szpitale wojskowe, po czym dołączyła do armii udającej się pod Sharpsburg w stanie Maryland, gdzie doszło do starcia znanego jako bitwa nad Antietam. Nie opuszczała armii i jej lekarzy w kolejnych walkach. Często samodzielnie pchała ciężki wóz, wyładowany dziesiątkami kilogramów produktów leczniczych i medycznych. Dotarła też do Karoliny Południowej, gdzie w bombardowanym mieście Charleston przebywał jej brat, kapitan David Barton, oraz jej siostrzeniec Steven E. Barton. Na miejscu pomogła w budowie szpitali polowych. Medycy często byli zajęci, a brak czasu nie pozwalał im na prowadzenie ewidencji pacjentów. Zajęła się tym Clara, która także przygotowywała posiłki dla rannych, rozmawiała z nimi, dawała nadzieję, a także pracowała nad listą ofiar śmiertelnych. Sama niejednokrotnie cudem uniknęła śmierci. Nad Antietam, gdy opatrywała rannego
żołnierza, kula przedarła się przez rękaw jej ubrania, zabijając jej pacjenta. Kiedy indziej skupiona na uciskaniu żyły wykrwawiającemu się żołnierzowi, nie drgnęła, gdy pocisk przedostał się do pomieszczenia, w którym przebywała.
Barton nie podobał się sposób, w jaki były zorganizowane punkty pomocy medycznej podczas wojny. Bardzo często znajdowały się one o kilka godzin, a nawet dni podróży od pola bitwy. Szukała lepszych rozwiązań, które mogłyby uratować wielu żołnierzy. Zainteresowanie, jakie Clara wykazywała wobec „swoich chłopców”, zapewniło jej potężną dawkę informacji na temat żołnierzy i pułków, do których należeli. Im dłużej wojna trwała, tym więcej przybywało Clarze rodzin, z którymi korespondowała, poszukujących zaginionych braci, mężów i synów. Dla Clary był to kolejny sygnał, że ludzie mają potrzeby, których nikt jeszcze nie zaspokoił. W marcu 1865 roku, na miesiąc przed śmiercią w wyniku zamachu, prezydent USA Abraham Lincoln wyznaczył Clarę do pracy nad poszukiwaniem zaginionych więźniów wojennych oraz pomocy ich rodzinom.
W oświadczeniu kierowanym do tych rodzin podał adres pani Barton, pod który miały spływać listy z informacjami na temat żołnierza (imię i nazwisko, pułk i kompania). Asystenci Clary pracujący w jednym z pokoi jej mieszkania otrzymali i odpowiedzieli na ponad 63 tysiące listów oraz zidentyfikowali ponad 22 tysiące zaginionych mężczyzn. Lata później Czerwony Krzyż dołączył do swojego zakresu zadań udzielanie pomocy właśnie w poszukiwaniu zaginionych, która do dziś jest jedną z bardziej docenianych działalności tej organizacji.
Punktem kulminacyjnym przygody Clary na wojnie secesyjnej był udział w tworzeniu cmentarza wokół grobów żołnierzy Unii, którzy zmarli podczas pobytu w okrytym złą sławą w więzieniu Andersonville w Georgii. Ich rejestr prowadziła w tajemnicy Dorence Atwater, również więziona w tej placówce. W ramach uznania za zasługi wobec armii amerykańskiej, Clarę uhonorowano zaszczytem wciągnięcia flagi amerykańskiej na maszt przy na polach Andersonville. „Powinnam być usatysfakcjonowana. Myślę, że jestem” – napisała w 1865 roku pani Barton. Ale to, co nastąpiło w kolejnych latach udowodniło, że jeszcze nie była. Potrzeba niesienia pomocy innym popychała ją do kolejnych działań.
Czerwony Krzyż
Gdy wojna secesyjna przeszła do historii, Clara Barton dała się poznać jako świetny i wciągający mówca. Miała charyzmę i bogaty zasób słownictwa. O swoich wojennych doświadczeniach opowiadała chętnie zapraszana przez różne organizacje i stowarzyszenia. Ruszyła nie jedno serce, a po policzkach weteranów wojennych spływały łzy wzruszenia. Na swojej drodze poznała osobiście wiele ważnych osobistości ówczesnej sceny politycznej i społecznej, w tym liderki amerykańskich sufrażystek, Elizabeth Cady Stanton i Susan B. Anthony. Zaprzyjaźniła się z nimi i wspierała ich działania.
Zdrowie Clary jednak cierpiało w starciu z jej dynamicznym życiem. Przyzwyczajona do wczesnych pobudek i pracy do późnej nocy, musiała zwolnić. Za radą lekarza wyjechała do Szwajcarii. W planach miała odpoczynek, o którym zapomniała w hałasie wojny francusko-pruskiej, tak bardzo popychającej ją do organizowania pomocy europejskim żołnierzom. W 1870 roku zorganizowała dla nich akcję w Strasburgu. Wspomogli ją w tym wolontariusze Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, których poznała w Szwajcarii oraz córka cesarza Wilhelma I i wielka księżna Badenii, Luiza. W roku kolejnym podobną akcję zrobiła w Paryżu. Jednak problemy zdrowotne znów wzięły górę i Clara wylądowała na leczeniu w Londynie. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych przechodziła rekonwalescencję w sanatorium w Dansville w stanie Nowy Jork aż do 1876 roku.
Gdy poczuła się gotowa do powrotu do pracy, rozpoczęła działania na rzecz popularyzacji działalności Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża i zbieraniu wsparcia na założenie amerykańskiego oddziału organizacji. Miała pełen akcept ze strony jej europejskich przedstawicieli, którzy doceniali jej charyzmę i zdolności przywódcze. Jednak prezydent Rutherford nie przychylił się do jej propozycji. Poparcie znalazła dopiero w jego następcy, Jamesie Garfieldzie, który wyraził gotowość do podjęcia kroków w stronę akceptacji postanowień Konwencji Genewskiej, a co za tym szło, utworzenia Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Zgodę prezydenta zniweczył jednak zamach na jego życie. Ku szczęściu Clary, następca Garfielda, Chester Arthur był podobnej myśli co jego poprzednik i z dniem 21 maja 1881 roku oficjalnie na ziemi amerykańskiej zaczęła powiewać biała flaga z czerwonym krzyżem, a Clara Barton została prezesem organizacji. Funkcję tę sprawowała przez 23 lata. Niemal od razu rzuciła swoich wolontariuszy do walki z
innym żywiołem, jakim był ogień pustoszący lasy stanu Michigan.
W kolejnych latach pomagała mierzyć się z licznymi epidemiami i wielką powodzią, która nawiedziła Pensylwanię w 1889 roku, pozbawiając życia ponad 2000 mieszkańców. Walczyła o to, by Międzynarodowy Komitetu Czerwonego Krzyża zajął się nie tylko pomocą ofiarom wojen, ale właśnie też klęsk żywiołowych. Chociaż pomysł taki wysunął niegdyś założyciel organizacji, Henry Dunant, to Clara Barton była największym adwokatem w tej sprawie. Dołączenie ofiar katastrof naturalnych do osób objętych pomocą ze strony Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża zostało oficjalnie uznane w 1884 roku, na mocy trzeciej poprawki do Konwencji Genewskiej, znanej również jako „Poprawka amerykańska”.
Większość działań prowadzonych w najtrudniejszych warunkach, Clara nadzorowała samodzielnie. Niektóre akcje Amerykańskiego Czerwonego Krzyża wychodziły poza granice państwa: w 1892 dostarczono Rosji ogarniętej głodem 500 wagonów mąki kukurydzianej i pszennej, a w 1896 pospieszono z pomocą Ormianom żyjącym na terenach kontrolowanych przez Turcję. W 1898 roku 76-letnia Clara osobiście pojechała na Kubę, gdzie trwała wojna hiszpańsko-amerykańska i opatrywała rannych, a także dostarczała im jedzenie i produkty codziennego użytku. Ostatnią akcją ARC, w której brała czynny udział, była pomoc ofiarom huraganu w Galveston w Teksasie w 1900 roku, w wyniku którego zginęło 6000 osób.
Przekazała im ponad 120 tysięcy dolarów wsparcia finansowego. Podanie się do dymisji w 1904 roku wcale nie oznaczało, że 82-letnia pani Barton zamierza przejść na emeryturę. Zaledwie kilka miesięcy później powołała do życia organizację National First Aid Association of America, której celem było szkolenie w zakresie udzielania pierwszej, podstawowej pomocy medycznej.
Przez większość swojego życia, Clara Barton wykazywała również zainteresowanie problemami edukacji, reformą więziennictwa, działaniami sufrażystek, prawami cywilnymi, a nawet spirytualizmem. Jej siła i niezależność sprawiły, że miała wrogów, ale z drugiej strony jej urok przysporzył jej wielu lojalnych naśladowców i wielbicieli. Patrząc na jej dokonania, ciężko uwierzyć, że zmagała się z depresją. Jednak na wieść o problemach innych szybko potrafiła oddalić swoje prywatne zmartwienia i oddać się pomocy innym. Zmarła w swoim domu w Glen Echo w 1912 roku, skończywszy 90 lat.